„Sztuka i Naród” – więcej niż czasopismo

2024/06/4
96 Fot Marta Karpinska
Fot. Marta Karpińska

Jeszcze w ubiegłym roku do rąk szczególnie zainteresowanych czytelników trafił niemal 800-stronnicowy, opasły tom publicystyki, wydanej na – moimi zdaniem – celowo poszarzałym papierze, zapisany czcionką, która też jest symbolem. Mowa o antologii pisma konspiracyjnego „Sztuka i Naród”. Tom został opublikowany przez trzy podmioty: „Eviva L’arte”, Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego oraz krakowski Instytut Literatury.

Rzecz edytorsko pewnie skomplikowana, niemająca na celu przynieść zysku wydawcom, a do tego kompletnie niepoprawna politycznie. Niemniej, od razu zaznaczę, dla mnie fenomenalna. Ciekawym wstępem opatrzył ją Maciej Urbankowski, zaś za merytoryczne, bardzo sumienne opracowanie odpowiada Michał Gniadek-Zieliński. Całość ułożona jest nie chronologicznie, czyli numer za numerem, ale merytorycznie, czyli gatunkami publicystycznymi i literackimi. Jest to wyjaśnione we wstępie, niemniej preferowałbym chronologiczny układ publikacji – ale cóż, nie będę marudził, bo dla mnie rzecz epokowa.

Osobista wspominka

Jako uczeń szkoły średniej dowiedziałem się o „Sztuce i Narodzie” z książki Lesława Mariana Bartelskiego o konspiracyjnym życiu literackim – była to bodajże Pieśń niepodległa. Z perspektywy czasu wiem, bardziej niż wtedy, że autor kluczył, poruszał się w obrębie dogorywającej, ale jeszcze istniejącej komunistycznej cenzury. Może zresztą tak się nauczył funkcjonować i rzeczy, które chciał pokazać, szyfrował – najpierw inaczej się nie dało, a z czasem już nie potrafił – w końcu był aktywnym uczestnikiem życia kulturalnego w PRL-u. Niemniej lektura fragmentów dotyczących pisma mnie zafascynowała. Dobrze, że stało się to na krótko przed pójściem na studia na KUL, gdzie mogłem w miarę szybko dowiedzieć się czegoś o tym piśmie, ale… nie poczytać. Owszem,  w PRL-u były dostępne nawet poezje Gajcego – tak, jednego z twórców pisma, dla nieobznajomionych muszę zaznaczyć, a znawców przepraszam za dopisek nieco trywialny, ale poezja to nie moja bajka – nikt mnie nie nauczył jej czytać, nie mam warsztatu. Z czasem pojawiły się antologie Trzebińskiego, gdzieś przeczytałem jego Aby podnieść różę i zbiorek z tekstami publicystycznymi ze „Sztuki i Narodu” właśnie. Od jakiegoś czasu teksty Trzebińskiego w wersji elektronicznej są dostępne w ramach Cyfrowej Biblioteki Myśli Narodowej – i chwała redaktorom tej inicjatywy. Niemniej na zaspokojenie młodzieńczej fascynacji, wynikającej z przeczytania książki wydanej w ramach porządku wydawniczego PRL, musiałem czekać lat… dziesiątki.

O co chodzi?

Już wtedy, w końcówce lat osiemdziesiątych, czytając wspominki Bartelskiego, jak się potem dowiedziałem też jednego z redaktorów, dotarło do mnie, że wcale nie o zwykłe pismo literackie tu chodzi. Mottem „Sztuki i Narodu” był fragment pochodzący od Norwida: „Artysta jest organizatorem wyobraźni narodowej”. Poprzez ten wers, znajdujący się w kolejnych numerach poniżej tytułu, grupa niekiedy bardzo młodych ludzi, żyjących w strasznej, okupacyjnej rzeczywistości, rzucała jej wyzwanie. Właściwie nie tyle jej, co historii jako takiej. Nie domagali się prawa do twórczości, jak ich o pół albo pokolenie starszy kolega Stanisław Piasecki na łamach „Prosto z Mostu”. Oni tworzyli, po prostu tworzyli dla narodu. Używali literatury jak broni. Jako ludzie młodzi rzucali rękawicę wszystkiemu i wszystkim – nie, żeby obrzydzić historię i wspólnotę, wręcz przeciwnie, żeby ją odkrywać, szukać dróg, kształtować. Na łamach niekiedy siermiężnych konspiracyjnych stronniczek „dokładali” adwersarzom, używając niezwykle ostrych narzędzi literackich. Owszem, byli nacjonalistami, ale jakże innymi od klasycznych wyobrażeń o nacjonalistach, zarówno tych z epoki Dmowskiego, jak i tych bliższych sobie radykałach z końcówki dwudziestolecia. Zresztą, rozprawa z dwudziestoleciem międzywojennym odgrywała niemałą rolę zarówno w publicystyce, jak i ich literackich przykładach. To też znamienne, że młode pokolenie odrzuca to nieco wcześniejsze. Ich głos należy czytać nie jak klasyczne unieważnianie tego, co było tuż przed nimi, a właśnie jako manifest narodowego pragnienia tworzenia kultury w czasach bez kultury.

Nie lubiani, bo…

Większość redaktorów zginęła. Łącznie wydali 11 zeszytów pisma, numeracja kończy się na 15, ale niektóre były podwójnie numerowane. W omawianym tomie możemy też przeczytać materiały z numeru 16, który w czasie okupacji nie zdołał się ukazać, a zachował, zdaje się, w zbiorach red. Bartelskiego. Nie wydaje się, żeby jego treść docierała do więcej niż stu kilkudziesięciu osób. A jednak pismo cały czas budzi z jednej strony jakiś niepokój, opór, bo jest znakiem sprzeciwu, z drugiej inspiruje i towarzyszy dyskusjom na temat tego, kim ma być artysta w państwie. No właśnie: jakim? – dla Trzebińskiego, Gajcego, Stroińskiego, Bojarskiego czy towarzyszącego im gdzieś tam z ukosa Pietrzaka, który ich młodszych chyba nieco irytował, odpowiedź była jasna: narodowym. Z tym że, tak jak wszystko, ową istotną cechę poddawali analizie, kreowali na nowo, burzyli pomniki, na które w szkole kazano im spoglądać z nabożną czcią, ale z drugiej strony niektóre nie tylko zostawili, ale chcieli je widzieć jeszcze większymi. Ich podziw dla Norwida był oczywisty. Korzystali z dorobku kultury i przenosili w czasie to, co wydawało im się ważne, właśnie w realizacji swej wspólnoto-twórczej misji. Wśród sobie współczesnych mogli być nie lubiani, bo krytykowali podążanie utartymi ścieżkami myślowymi, bo z równą niechęcią odnosili się do liberalizmu, co do nazizmu i komunizmu. Dziś fragment z tekstu Wacława Bojarskiego, wybrany przeze mnie na chybił trafił: „Demoliberalizm kończy się tam, gdzie zaczyna się cudza idea” brzmi jak chichot i mimo że dobiega on z dalekich światów, to i tak nie może być przyjęty życzliwie przez kreatorów zbiorowej wyobraźni, którzy chcą, by wolno było wszystko, pod warunkiem że będzie to dokładnie to, na co oni nam pozwolą. Dziś Gaudeniusz Mimikoron z niby to prawie żartobliwego opowiadania tego samego autora jest postacią tak samo realną i irytującą, jak był w rzeczywistości sanacyjnej czy komunistycznej.

Testament

Trzeba było czekać kilkadziesiąt lat na wspomnianą antologię, komplet literackiej spuścizny, i jak się wydaje, ukazała się ona w ostatniej chwili. Mam nieodparte wrażenie, że nowa edycja długo nie nastąpi, a ta wykonana nie zajmie eksponowanego miejsca na półkach gabinetów ludzi uważających się za twórców kultury. Publikację przejrzą nieliczni, być może egzemplarze z niechęcią zostaną przyjęte do bibliotek. Panie ministry chętnie dopilnują, by kolejne pokolenia młodych, tak jak spotkało to moje i wcześniejsze, nie umiały wczytywać się w liryki Trzebińskiego i Gajcego. Niemniej nawet te nieliczne egzemplarze, które gdzieś trafią, pozostaną. Może komuś będzie się chciało podążyć tą nieco fantastyczną drogą twórców „Sztuki i Narodu”, nie w sensie naśladownictwa, bo to byłoby zaprzeczeniem tego, czego oni by sobie życzyli, ale podjęcia wyzwania… „aby podnieść różę”.

„Sztuka i Naród”, nr1-16, 1942-1944, Wstęp Maciej Urbankowski, opracowanie Michał Gniadek-Zieliński, Warszawa 2023, s. 758

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2024

 

/ab

CCH 4989 2 kwadrat

Piotr Sutowicz

Historyk, zastępca redaktora naczelnego, członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#sztuka #Sztuka i Naród #czasopismo #recenzja #sutowicz #kultura
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej