Z Robertem Tarantowiczem rozmawia Marta Witczak-Żydowo.
Pełni Pan równocześnie wiele ról społecznych: męża, ojca, przedsiębiorcy, nauczyciela, mentora, społecznika, sportowca. Czuję Pan pewnego rodzaju misję życiową? Gdzie szuka Pan inspiracji do działania?
„Wykorzystaj wszystkie swoje talenty które otrzymałeś, pomnóż je i oddaj Panu”; po czym w rozmowie sam ze sobą, dodaję: nie marnuj czasu, nie leń się, ucz się, podejmuj ryzyko, dbaj o siebie i bliskich, działaj. Otwórz głowę, bądź gotowy na niespodziewane.
Aby trwać w stanie, który opisuję potrzebna jest inspiracja. Czasem pojawia mi się mnóstwo myśli po obejrzeniu jakiegoś reportażu, czasem potrzebuję wyciszyć się biegając, a czasem zabawa lalkami z córką i myśl, która podczas tej czynności pojawia się w głowie, potrafi ukształtować mi cały kolejny tydzień. Inspirują mnie ludzie, sytuacje i relacje z innymi. Wydaje mi się, że nie szukam, ale czy na pewno? Skoro analizuję to wszystko, co się dzieje wokół mnie...
Jest Pan laureatem nagrody „Bonum et Lucrum” (dosł. Dobro i zysk), przyznawanej przez nasze Stowarzyszenie. Podczas gali wręczenia nagrody wspomniał Pan, że ,,Bóg przywrócił Pana do życia w 2011 roku’’. Co wydarzyło się w tamtym czasie i czy był to moment przełomowy dla Pana?
5 lutego 2011 r. uległem wypadkowi. Podczas podróży do Warszawy na samochód, którym jechałem, spadło przydrożne drzewo. Nie pamiętam uderzenia, trzasku i gwaru, który był na pewno kiedy mi pomagano. Pierwsze powroty świadomości przypominam sobie około 2 tygodnie po wypadku, kiedy obudziłem się na szpitalnym łóżku nie mogąc nic powiedzieć i się ruszyć. Wpatrywałem się w sufit, bez możliwości przekręcenia głową
Był to moment przełomowy w moim życiu, bo wszystko się zatrzymało. Czułem wtedy ogromną potrzebę samorealizacji, osiągania wielu celów, a tu nagle kompletne zatrzymanie. Dzięki Bogu – zatrzymanie, a nie wyłączenie - dlatego powiedziałem o przywróceniu do życia.
Nie zastanawiałem się długo nad przyczynami, chciałem jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności i normalnego życia. Inspiracja, by je zupełnie zmienić, przyszła po kilkunastu miesiącach - wtedy to zrezygnowałem z pracy na etacie i rozpocząłem swoją przygodę z przedsiębiorczością.
Właśnie jako przedsiębiorca podkreśla Pan, że zgodnie z zasadami katolickiej nauki społecznej, chce Pan działać dla dobra wspólnego i że w biznesie warto widzieć więcej niż jedynie wizję doczesnych zysków. Jaki jest katalog praw i obowiązków chrześcijanina związanych z pozycją społeczną definiowaną przy pomocy terminu „przedsiębiorca”?
Odpowiedź na Pani pytanie ma kilka wymiarów.
Dla mnie przedsiębiorca to człowiek, który podejmuje ryzyko, rozwija się, daje szanse dla innych na rozwój, ale i zapewnienie codziennego bytu. Podstawowym obowiązkiem przedsiębiorcy jest dbanie o rentowność firmy, ale i stwarzanie miejsca, gdzie ludzie chcą przychodzić i angażować się w wytwarzanie świadczonych usług lub produkcję towarów. Dobro wspólne powinno być najwyższym priorytetem.
Ja natomiast daję sobie prawo do: „zrób coś dobrego, podziel się, ucz się, dobrze się baw”. W tym przypadku biznes staje się jedynie narzędziem do czynienia dobra. Doczesny zysk wcale nie musi pojawić się szybko, natomiast będąc zakorzenionym w misję, mam szansę na osiągnięcie dobrych celów.
Ja przed rozpoczęciem nowego przedsięwzięcia zwykłem siadać przez pustą kartką. Celem jest wypisane wszystkich „dlaczego”. Na moich obecnych kartkach można znaleźć:
...chcę wesprzeć...badania nad rdzeniem kręgowym, by ludzie w przyszłości mogli chodzić, ruszać kończynami w wyniku przerwania czy uszkodzenia rdzenia kręgowego,
…chcę wesprzeć…akcje wspierające świadomość ludzi jakie uszkodzenia ciała mogą powstać przy jeździe motorem czy samochodem; mam na myśli kampanie pokazujące co może dziać się z ciałem,
…chcę pomóc ludziom odczuwającym skutki depresji poprzez światłoterapię.
Jest Pan również aktywny sportowo. Moją uwagę zwrócił Pana wpis na Facebooku po przebiegniętym dystansie. Napisał Pan: ,,Nie życiówka, życiowe intencje’’. Czy dobrze interpretuję tę wypowiedź, że życiowe wyniki nie są najważniejsze? To pewnego rodzaju maksyma, którą kieruje się Pan w całym życiu?
Sport ma bardzo wiele wspólnego z biznesem. Ustawiamy cele, myślimy o sposobach ich osiągnięcia i wyobrażamy sobie medal na mecie. Czasem jednak nie osiągamy sukcesu i pozostają nam intencje.
Moją maksymą jest „chciej, przygotuj się, spróbuj, wystartuj – to już będzie sukces, a jeśli nie osiągniesz życiowego wyniku to nie przejmuj się – spróbujesz ponownie”. A oznacza dla mnie tyle, że trzeba próbować i jak upadnę, to powinienem się nauczyć powstawać. Ważne, by zostać ze swoją dobrą intencją.
Na początku 2019 roku zmienił Pan samochód na studio nagrań i pod pseudonimem TaranTuba wystartował z kanałem na Youtube. Jego tematykę zdefiniował Pan wokół wiedzy o biznesie, relacjach i innych aspektach prowadzenia własnego podmiotu gospodarczego. W tamtym czasie nie było jeszcze mowy o pandemii, więc nie możemy przyjąć, że przejście do strefy online było konieczne dla kontynuacji działań. Jaka była motywacja rozpoczęcia nagrywania filmów i co chce przekazać Pan widzom?
Mówienie do ludzi sprawia mi ogromną przyjemność. Codziennie mam okazję wiele razy odpowiadać na pytanie „jak?” i gdy widzę, że moje doświadczenie, umiejętności i wiedza ubogacają kogoś, inspirują do działania, to serce mi rośnie.
W tamtym czasie nie było mowy o pandemii, o przenoszeniu biznesu do online i nie było mi to potrzebne do prowadzonych biznesów. Widząc, czując na co dzień, że potrafię zainspirować ludzi do działania, postanowiłem to zrobić na większą skalę. Internet daje możliwości dotarcia do bardzo wielu ludzi i postanowiłem to wykorzystać. Drugim celem było własne uporządkowanie myśli w omawianych tematach.
W nagrywanych filmach chcę przekazać, że warto jest się starać, angażować w swoje życie, uczyć, pracować. I nawet jeśli czegoś nie wiemy, nie powinniśmy się tym przejmować, ponieważ jak dobrze rozejrzymy się dookoła, znajdziemy kogoś, kto odpowie nam na pytanie „jak?”. Zależy mi na tym, by ludzie podejmowali ryzyko w swoim życiu - na miarę swoich możliwości, ale aby je podejmowali!
Wielu Polaków deklaruje się jako chrześcijanie, co powinno przekładać się na stosowanie idei chrześcijańskich również w biznesie, ale czy te idee są bliskie i przyjazne polskim firmom? Czy dylematy o moralność postępowania mogą spowalniać lub wręcz uniemożliwiać dynamiczny rozwój biznesu? I generalnie - jak ocenia Pan przedsiębiorczość Polaków?
Dynamiczny rozwój biznesu zależy według mnie najbardziej od tzw. dobrego czasu. Trafienie z produktem czy usługą we wzrost zapotrzebowania na rynku gwarantuje sukces rynkowy i daje dynamiczny rozwój biznesu.
Dylematy o moralność postępowania są czynnikiem towarzyszącym każdemu przedsiębiorcy i każdy sam w swoim sumieniu je rozpatruje. Zastanawianie się nad moralnością czy zasadami może spowalniać biznes. Gdy przedsiębiorca czuje, że jego biznes nie jest to do końca zgodny z jego sumieniem, choć przynosi zyski, to zdecydowanie będzie to czynnik sprzyjający spowolnieniu w jego dynamicznym rozwoju. Pytanie otwarte które powinno pojawić się w takim przypadku, to: czy warto ten biznes prowadzić dalej?
Często stara się Pan motywować do konkretnych działań, mówiąc, że same chęci i plany nie wystarczą. A co w dobie pandemii? Niepewność na rynkach nie sprzyja podejmowaniu ryzyka przedsiębiorczego i rozpoczynaniu nowych przedsięwzięć. Co robić – działać czy czekać?
„Zabawa” w ryzyko jest elementem wpisanym w życie przedsiębiorcy, natomiast zarządzanie ryzykiem jest umiejętnością, której należy się uczyć całe życie. Obecne czasy mówią „sprawdzam” chęci podejmowania ryzyka i kreatywności, które również powinny cechować przedsiębiorcę.
Dla mnie brak działania jest pójściem na łatwiznę, pozostaniem w strefie komfortu, w której może okazać się, że przedsiębiorca zacznie szukać winnych swojego braku kreatywności. Dla mnie obecny czas to nowe szanse, płaszczyzna na której uczę się zarządzania ryzykiem.
Do roku 2020 mieliśmy do czynienia z biznesem rosnących oczekiwań, teraz sytuacja się odwróciła. Co czas pandemii odkryje i zweryfikuje w odniesieniu do pracownika i przedsiębiorcy? Czy rzeczywiście ,,skończyła się era pracownika’’? Czy możemy jakoś przygotować się na nadchodzące zmiany?
Obecny czas to czas weryfikacji prawdziwości intencji, relacji i zachowań. Pracownicy dowiadują się czy w trudnych czasach mogą liczyć na swojego pracodawcę i wzajemnie - czy pracodawcy mogą liczyć na swoich pracowników. Dowiadujemy się czy jesteśmy razem na „statku” zwanym przedsiębiorstwem. Może będziemy unikali organizowania pracy zdalnej, środków ochrony osobistej, przekazywania prawdziwych informacji o stanie przedsiębiorstwa, a może będziemy chodzili na zorganizowane L4.
Czas na przygotowanie do takiego okresu już był, teraz jest czas próby. Jednak niezależnie od tego, zawsze można zmienić kierunki swojego postępowania, spojrzeć nie tylko na siebie, ale również na drugą stronę i dostrzec problemy i pracodawcy, i pracownika. Według mnie tylko pracując i angażując się w pracę nad wspólnym dobrem, obie strony mogą poczuć się bezpiecznie. Ani pracodawca sam nie będzie w stanie uchronić się przed negatywnym wpływem zmian rynkowych, ani pracownik nie poczuje się bezpiecznie, jeśli nie zaangażuje się.
Moim zdaniem od zaangażowania obu stron zależy siła przedsiębiorstwa i przetrwanie, a może nawet i rozwój przedsiębiorstwa w trudnych czasach.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Robert Tarantowicz – przedsiębiorca, mentor. Właściciel spółek Honya Europe i spółki ExChord SA, uczestnik wielu inicjatyw w środowiskach przedsiębiorców. Laureat wyróżnienia „Bonum et Lucrum” (dosł. Dobro i zysk) przyznanego przez Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana” w 2019 roku, dedykowanego przedsiębiorcom, którzy służą dobru wspólnemu oraz wkładają trud w prowadzenie przedsiębiorstwa, aktywnie wspierając działania budujące stabilne relacje społeczne.
/mwż