
Katolicka nauka społeczna naucza, że każda władza jest służbą. Oznacza to, iż każda ziemska władza powinna mieć charakter służebny wobec dobra wspólnego i w konsekwencji także wobec niezbywalnej godności jaką nosi w sobie człowiek. Także Chrystusa postrzegamy jako sługę, który wysłużył na krzyżu zbawienie światu. Z tego punktu widzenia nauczanie moralne Kościoła, pozostając wierne nauczaniu św. Tomasza z Akwinu, odrzuca zarówno tyranię jak i oligarchię, określając je jako systemy zdegenerowane.
Przełom w katolickim postrzeganiu instytucji władzy przyniosła dopiero epoka nowożytna, która ukazała wartość władzy jako wartości samej w sobie. W tym kontekście przywołuje się najczęściej poglądy Nicolo Machiavellego (1469-1527) zawarte w dziele „Książę”, gdzie przestawiono ideał władcy zorientowanego jednocześnie na populistyczne pochlebstwa wobec ludu oraz karanie tych, którzy danemu władcy się sprzeciwiają i stawiają opór. W takim rozumieniu władzy chodzi nie o służbę dobru wspólnemu, lecz o jej utrzymanie dla samego rządzenia, które wiąże się z rozmaitymi profitami. Władza dla samej władzy jest ogromną pokusą postrzeganą na równi z pożądaniem zmysłowym, jak i pragnieniem posiadania dóbr materialnych. Pokusa władzy nie omija także ludzi Kościoła o czym ze stanowczością mówi papież Franciszek. O makiawelizmie napisano już bardzo wiele, a jego podstawowa zasada „cel uświęca środki” cały czas wydaje się być aktualną i stanowi podstawę działania nie tylko dyktatorów i tyranów lecz i tzw. „polityków głównego nurtu”.
Nieco w cieniu Machiavellego znajduje się inny twórca stale aktualnej doktryny, czyli Francis Bacon (1561-1626), który zwrócił uwagę na zależność wiedzy i władzy. Stał się on prekursorem doktryny technokratyzmu, twierdząc wprost, że wiedza to władza. W sensie ścisłym technokratyzm oznacza władzę naukowców, którzy potrafią zarządzać światem w sposób racjonalny i przewidywalny w przeciwieństwie do rozemocjonowanych polityków. Tyle tylko, że współczesne dyktatury i tyranie, mimo oficjalnego odwoływania się do mitów i wielkich idei, potrzebują na swoim zapleczu technokratów znających się na samej technice sprawowania władzy, co jest równoznaczne z umiejętnym formowaniem społeczeństwa w myśl doktryny danej władzy. Do tego celu wykorzystuje się dziś media.
Po pierwszej wojnie światowej pierwszym medium elektronicznym, wykorzystywanym przez dyktaturę, było radio. Początkowo odbiorniki radiowe, dla przykładu w Rzeszy Niemieckiej, były bardzo drogie i tym samym dostępne jedynie dla elity, stąd też stacje radiowe nadawały głównie koncerty muzyki poważnej. Dopiero Adolf Hitler i jego zauszni technokraci zwrócili uwagę na to, jak można wykorzystać radio do celów propagandowego urabiania społeczeństwa. W tym celu radio musiało stać się najpierw powszechnie dostępne, dlatego skonstruowano tani odbiornik Volksempfänger, kosztujący jedynie 65 reichsmarek, odbierający stację centralną oraz jedną lokalną, oczywiście znajdującą się pod ścisłą kontrolą władzy nazistowskiej. Przykładem skutecznej mocy perswazyjnej, prezentowanej przez przekaz radiowy, było wyemitowane w 1938 r. przez stację CBS w USA, słuchowisko „Wojna światów” według powieści H.G. Wellsa. Audycja o inwazji Marsjan na Ziemię wzbudziła wiele ataków paniki wśród słuchaczy. Co ciekawe w III Rzeszy raczkowała także telewizja, jednak miała znikomą wartość propagandową, nadawała głównie programy rozrywkowe oraz sport w czasie olimpiady w Berlinie. Nie jest wielką tajemnicą, że naziści wpatrywali się w sposoby perswazji i medialnego marketingu politycznego w USA. Podręcznikowym przykładem w tym zakresie był koncern medialny W. R. Hearsta, którego krytykę stanowi, uważany za najwybitniejszy film w historii kina, „Obywatel Kane” z 1941 r. W powojennej, komunistycznej Polsce głównym narzędziem propagandy również było radio. Doszło nawet do udanego zamachu na komunistycznego propagandzistę radiowego Stefana Martykę, dokonanego w 1951 r. przez żołnierzy podziemia niepodległościowego. Kolorową telewizję z jej propagandowym przekazem, ale i rozrywką na wysokim poziomie, wprowadził w PRL dopiero Edward Gierek wraz z „krwawym” Maciejem Szczepańskim. W kontekście technokracji warto przywołać fakt, że Gierek był pod wrażeniem koncepcji modernizacji Polski opracowanej przez wybitnego socjologa prof. Jana Szczepańskiego (zbieżność nazwisk przypadkowa), którą usiłował, z wiadomym skutkiem, realizować. Warto może w tym miejscu przeskoczyć z historii do współczesności. Otóż dziś, w dobie stale ewoluującego Internetu, tradycyjna telewizja trąci już myszką. Gorszące, a niekiedy komiczne, przejęcie TVP przez nową władzę pokazało, że politycy walczą o telewizję, która jest oglądana głównie przez emerytów stanowiących twardy elektorat jednego i drugiego obozu politycznego. Poziom obecnych programów telewizyjnych w otwartych kanałach jest żenująco niski, w związku z czym, jeśli ktoś chciałby obejrzeć coś na wyższym poziomie musi sięgnąć głębiej do kieszeni i poszukać czegoś interesującego dla siebie w ofercie telewizji płatnych.
Wygrana Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich oraz obecność na jego inauguracji wszystkich luminarzy najnowszych technologii (np. M. Zuckerberg, J. Bezos) wydaje się być zwiastunem nowych czasów. Jeśli przypomnimy sobie słowa F. Bacona, że wiedza jest władzą, to można się pokusić o pytanie czy posiadanie kontroli nad najnowszymi technologiami internetowymi daje również mandat do sprawowania władzy i coś, co do niedawna było jedynie ciekawostką i zabawką dla młodych, dziś jest środkiem do zdobycia i utrzymania władzy politycznej sensu stricte. Dziennikarz czeskiego liberalnego tygodnika „Respekt” Filip Zelenka, zadaje pytanie, czy teraz grozi światu technodyktatura? (nr 5/2025 „Trump a jeho technoparta”). Można stawiać dalsze pytania, jak to się stało, że twórcy nowych technologii teleinformatycznych, kojarzeni z lewicową kontrkulturową rewoltą roku 1968, poparli polityka uważanego, przynajmniej nominalnie, za konserwatywnego? Dlaczego nagle zaczęło się to im opłacać? W napisanej i opublikowanej jeszcze przed pandemią, uchodzącej za jedną z najlepszych w swej dziedzinie, książce Maxa Tegmarka „Życie 3.0. Człowiek w erze sztucznej inteligencji”, Elon Musk jawi się jako ktoś odpowiedzialny i dostrzegający szereg niebezpieczeństw związanych ze stosowaniem sztucznej inteligencji. Dziś Musk stał się politykiem wypowiadającym za każdym razem szereg niebezpiecznych sformułowań, jak choćby te na zjeździe AfD o dumnych „Wielkich Niemczech” mających zapomnieć o swojej nazistowskiej przeszłości. W 2022 r. Musk przyznał się do tego, że cierpi na zespół Aspergera i z tego powodu publikuje w mediach społecznościowych „dziwne rzeczy”. Jeśli teraz, jako rasowy polityk, będzie publikował jeszcze dziwniejsze rzeczy, to możemy sobie jedynie życzyć wszystkiego najlepszego... W końcu nie możemy sobie pozwolić na ucieczkę na Marsa.
/mdk