Adamski: Płatności bezgotówkowe jako premia za zacofanie?

2024/05/27
blake wisz JJg90OAnWI unsplash v2
Photo by Blake Wisz on Unsplash

W bieżącym roku świętujemy stulecie wprowadzenia polskiej waluty, czyli złotego. W 1924 r. związanemu z Narodową Demokracją premierowi Władysławowi Grabskiemu udało się ustabilizować trudną, po zaborach i po wojnie polsko-bolszewickiej, sytuację finansową państwa, co wyraziło się w mocnym zduszeniu inflacji. Na tyle mocnym, iż zastąpiono niestabilną markę polską – polskim złotym.

Było to dokładnie 1 kwietnia 1924 r. Pamiętam, że na lekcji historii w szkole podstawowej pani nauczycielka podpowiedziała, że łatwo zapamiętać ten rok 1924, gdyż w tym samym roku u nas była reforma walutowa, a w ZSRR umarł Lenin.

Mimo późniejszych perturbacji i kryzysów, złoty, aż do wybuchu II wojny światowej, był walutą w miarę mocną i stabilną. Oczywiście wszystko to odbywało się w zupełnie innym systemie finansów światowych niż ten, z jakim mamy do czynienia obecnie. Przynajmniej zasadniczo, mimo pewnych odstępstw, panował wtedy parytet złota, co powodowało, że ten, kto miał pieniądze, ten także coś znaczył w sensie materialnym. Było uwarunkowane niejako kulturowo poprzez tezę Maksa Webera o tym, że osobista droga do zamożności musi opierać się na dwóch (protestanckich) cnotach: pracowitości oraz oszczędności. Oznacza to, że jeśli pieniądz coś znaczy, to warto go oszczędzać na zasadzie odroczonej konsumpcji, czyli warto odłożyć coś zarówno na starość, jak i na gorsze czasy.

Społeczeństwo masowej konsumpcji, którego ojczyzną są Stany Zjednoczone, wywróciło ten porządek. Jak określił ten proces amerykański socjolog Daniel Bell, doszło w tym miejscu do wykrycia „kulturowych sprzeczności kapitalizmu”. Oznacza to, że przestał się odtąd liczyć ten, który był oszczędny, a zaczął się liczyć ten, który żyje na kredyt, rozrzutnie wydaje na przyjemności i korzysta z życia, ciesząc się chwilą obecną i nie patrząc na to, co go spotka w przyszłości.

Istnieje wiele popularnych opracowań dotyczących obyczajowości panującej w II RP. Kraj był biedny, istniała potężna różnica miedzy miastem a wsią, lecz Warszawa była określana mianem „Paryża Wschodu”, gdyż słynęła z wielości rozmaitych lokali rozrywkowych oraz przybytków szemranych uciech. Trudno uciec w tym względzie od porównania z wrogą nam Republiką Weimarską. Tam również, w listopadzie 1923 r. kanclerz Gustav Stresemann wprowadził reformę walutową dławiąc legendarną powojenną hiperinflację. W historii Niemiec nastąpiły wtedy szalone, złote lata dwudzieste (Goldene Zwanziger), które zakończył gwałtownie światowy kryzys gospodarczy windując do władzy Hitlera. W owym złotym czasie Berlin stał się grzesznym „nowym Babilonem”.

Dziś, mimo powszechnych narzekań na zubożenie, społeczeństwo konsumpcyjne ma się całkiem dobrze. Jego wyrazem praktycznym jest choćby powszechność płatności bezgotówkowych. Łatwiej przecież wydawać pieniądze, których się nie widzi, niż te, po które trzeba sięgnąć głębiej do portfela. I w tym miejscu dochodzi się do kolejnego paradoksu. Mimo ostrzeżeń ze strony środowisk wolnościowych, postrzegających politykę eliminacji gotówki z obiegu w szerszym kontekście realizacji kolejnej fazy rewolucji przemysłowej, a także transhumanizmu (co ma się ziścić w procesie digitalizacji wszystkiego, co możliwe, aby w konsekwencji mieć wszystko pod kontrolą), Polska oraz część krajów postkomunistycznych, w tym Ukraina, stały się liderami w transakcjach bezgotówkowych.

Czy zatem znów nabieramy się na świecidełka oddając za nie złoto? Zwłaszcza, że mimo wsparcia wielkiego biznesu, proces ten przebiega u nas niejako oddolnie i spontanicznie, w przeciwieństwie do krajów nordyckich, gdzie jest on realizowany planowo, a zatem odgórnie narzucany jest przez władze. Paradoksem jest to, że krajem bogatszym od Polski, ale bardzo przywiązanym do gotówki, są Niemcy, gdzie niekiedy występuje problem z zapłaceniem kartą, a zasadniczo wszędzie oczekuje się gotówki i bez problemów się ją przyjmuje. Podobnie jak przedwojenny polski złoty był symbolem stabilności, tak też marka zachodnioniemiecka stała się symbolem powojennego dobrobytu w Niemczech Zachodnich w czasach Adenauera i Erharda.

Nie można jednak zapominać, że pierwsza powojenna emisja marek została wydrukowana w Ameryce i w ścisłej tajemnicy przypłynęła do Niemiec statkiem. Starszemu pokoleniu Niemców trudno było się rozstać z marką na rzecz euro, stąd też czasami pojawiają się różne teorie spiskowe mówiące, że w przypadku załamania się strefy euro, Niemcy mają już na tę okoliczność wydrukowane nowe marki.

Innym krajem, który w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych XX w. uchodził za światowego lidera nowoczesności, była Japonia. Jednak od początku fali postkomunistycznej globalizacji z lat 90. XX w. kraj ten pogrążył się w długotrwałej gospodarczej stagnacji. Wielu przybywających do Japonii zauważało, że w bardzo wielu miejscach w Japonii nie można było zapłacić bezgotówkowo. Co więcej, mimo nowoczesnego oblicza głównych metropolii japońskich, wiele miejsc na prowincji wygląda tak, jakby czas się zatrzymał w połowie lat 70. Podobno to już się zmienia.  

Ekonomiści znają nieformalne pojęcie „premia za zacofanie” w odniesieniu do krajów postkomunistycznych. Oznacza to, że w krajach, które długo budowały swoją zamożność i odkładały środki finansowe na przyszłość, rozmaite innowacje (jak choćby digitalizacja) przyjmują się z większym trudem niż w przypadku państw wcześniej zacofanych, które w wyniku terapii szokowej niejako „wskoczyły” na najwyższy poziom rozwojowy i zastosowały najnowsze technologie z pominięciem etapów przejściowych. Najlepszym przykładem, jeśli chodzi o sektor bankowy, są popularne na Zachodzie w erze przedinternetowej książeczki czekowe, które w Polsce się nie przyjęły, gdyż od razu zaczęto wdrażać rozwiązania znacznie bardziej zaawansowane. Niekiedy ma to związek z szybką „ucieczką do przodu”, jak w przypadku krajów bałtyckich, które są liderami we wdrażaniu digitalizacji (szczególnie Estonia) i przyjęły euro, aby uciec jak najdalej od dziedzictwa dawnych republik sowieckich.

Czy zatem warto przyjmować wszystko, co ma choćby pozór nowoczesności, czy może lepiej niekiedy zachować trzeźwy sceptycyzm w (przynajmniej) niektórych kwestiach? Ważna w tym kontekście staje się formacja moralna w zakresie gospodarowania oraz wewnętrznego poczucia odpowiedzialności i roztropności osobistej, także w sferze materialnej. Lepsze chyba mądre indywidualne gospodarowanie zawczasu niż narzucane potem z góry przez rządzących. Ostatnio nowym bohaterem dla katolickich środowisk wolnościowych (np. dla Alejandro Chaufena) stał się nowy prezydent pogrążonej w hiperinflacji Argentyny Javier Milei, któremu udało się uzyskać równowagę budżetową dzięki drastycznym cięciom wydatków państwowych. Niestety, ale trzeba przyznać z goryczą, że cięli wydatki zarówno Grabski, jak i Balcerowicz, tylko Stresemannowi pomogli Amerykanie.

 

/ab

ks Krzysztof Adamski

ks. dr Krzysztof Adamski

Wykładowca katolickiej nauki społecznej na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#gotówka #pieniądze #gospodarka #złoty polski #reforma Grabskiego #ks. Krzysztof Adamski #felieton
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej