
Tyle pytań, ile mamy o własną egzystencję, jej sens i przeznaczenie, tyleż mamy i o ciało – czym ono jest, jak z niego korzystać, czy to tylko narzędzie do używania, biologiczna maszyna? Czy jest emanacją naszego ja i naszej kreatywności? Czy ciało jest mną, czy jest moje?
Dziś wyjątkowo łatwo uzyskać tu fałszywą odpowiedź i ulec złudzeniom. Są one nieuniknionym dziedzictwem życia w czasach nihilizmu i postprawdy, w świecie dalekim od moralności i zdrowego rozsądku, oderwanym od prawdziwej wiary i wartości, gdzie króluje hedonizm i materializm, a emocje i osobiste przekonania znaczą więcej niż faktyczny stan rzeczy. Na tym wyzuciu z prawdy cierpi cała ludzka istota – duch, psyche i ciało. Pochylmy się nad tarapatami, w jakie popadło to ostatnie.
Mit nieśmiertelności
Przychodzimy na świat w ciałach, całe nasze życie w nich się toczy. W końcu nasza cielesna powłoka umiera, a życie – czego uczy nas wiara – przybiera inną, okrytą tajemnicą formę. Od kiedy zaistniejemy, już nie umieramy, ale póki żyjemy w ciele, nie znamy innej rzeczywistości. Człowiek współczesny, oderwany od myśli o życiu wiecznym i siłą rzeczy skupiony znacznie bardziej niż jego antenaci na doczesności, zdaje się żywić w stosunku do swojego ciała skrajne uczucia – od uwielbienia do nienawiści i odrzucenia. Zacznijmy od uwielbienia.
Od wieków ludziom trudno pogodzić się z mijającym czasem i nieuchronnością śmierci. Tak jak począwszy od starożytności poszukiwano mitycznego kamienia filozoficznego, którego jedną z właściwości było wytwarzanie zapewniającego nieśmiertelność eliksiru życia, tak w obecnych czasach bogaci i ustosunkowani przedłużają swoją ziemską egzystencję, poddając się skomplikowanym procedurom medycznym (vide zmarły w wieku 101 lat David Rockefeller, który w swoim życiu przeszedł siedem przeszczepów serca i dwa nerek) oraz drogiemu, nieosiągalnemu dla zwykłego śmiertelnika leczeniu, wspomaganemu dietą złożoną z wysokiej jakości produktów, też niedostępnych „pospólstwu”. Pod względem podejścia do tego ostatniego wyłamuje się milioner Bryan Johnson, który upublicznia wyniki oraz zalecenia wynikające z finansowanych przez siebie badań nad zatrzymaniem, a nawet odwróceniem procesu starzenia. Milioner chce dożyć 150 lat, zachowując młodość, i by to osiągnąć, zatrudnia sztab lekarzy i specjalistów, a opracowane przez nich wytyczne stosuje na sobie. Reżim, jakiemu poddał swoje życie w nadziei na osiągnięcie zdrowej i ponadprzeciętnej długowieczności, robi wrażenie. Bardzo obszerna lista suplementów i wskazówek co do diety, snu i ruchu, opracowana przez jego zespół, jest dostępna dla każdego na stronie internetowej Johnsona.
Tak jak możemy śledzić wyniki eksperymentów ekscentrycznego milionera, tak dzięki sieci możemy też zapoznać się z niewyobrażalną wprost liczbą rad, podpowiedzi i koncepcji dotyczących dbania o zdrowie i wygląd, które zamieszczają specjaliści oraz – chyba większa od nich – grupa domorosłych „ekspertów”. Programy treningowe, przeróżne diety, metody pielęgnacji ciała znajdują rzesze odbiorców w każdym wieku, bo i content jest tworzony pod zróżnicowane potrzeby. Za pomocą Internetu lansuje się trendy i mody, które z szybkością błyskawicy ogarniają prawie cały glob. Wraz ze wzrastającą dawką dobrych rad rośnie zarówno tęsknota za nieustająco młodym wyglądem i dobrym samopoczuciem, jak też – i to jest pozytywna wiadomość – świadomość wielu (ale nie większości) ludzi dotycząca zdrowia. Zwiększa się też liczba osób, dla których zdrowie i młody wygląd stają się wartością nadrzędną. Ćwiczą ściśle według wytycznych i stosują konkretne, często bardzo wymagające diety. Zdarza się, że kobiety rezygnują z posiadania dzieci, bo ciąża psuje sylwetkę, a małe dziecko w domu to brak odpowiedniej ilości snu. Takie skrajne podejście nie jest niczym nowym, wydaje się tylko, że wraz ze wzrostem poziomu życia oraz powszechnym dostępem do stymulujących określone działania informacji, skala jego występowania się zwiększyła. Do legendy przeszły zabiegi stosowane przez władczynie i metresy z dawnych czasów, spośród których kąpiele w lodowatej wodzie i oślim mleku zaliczają się do tych niekontrowersyjnych. Do zabiegów kosmetycznych jeszcze w XIX wieku używano rtęci, wapna niegaszonego czy arszeniku. Dziś arsenał możliwości się zwiększył i stał bezpieczniejszy, co nie znaczy, że nikt nie ryzykuje zdrowiem, urodą czy życiem w pogoni właśnie za nimi.
Ciało na piedestale
Piękno ciała – różnie definiowane w zależności od epoki i kultury – zawsze było ważnym społecznie czynnikiem. By wydać się atrakcyjniejszym i podnieść swoją społeczną pozycję, uciekano się do różnych metod, jak choćby bielenie skóry, ściskanie talii gorsetem, bandażowanie stóp, nakładanie na szyję obręczy, wydłużanie małżowin usznych czy tatuowanie, które przeżywa obecnie na Zachodzie swój wielki renesans. Wszystkie te zabiegi – i cały szereg innych tu niewymienionych – służyły „ulepszeniu” tego, co naturalne, w imię przyjętego w danej społeczności i danym czasie ideału urody. Zastanawiające, skąd w człowieku to dążenie do wpasowania się w wykreowany model, do maksymalnego zbliżenia się wyglądem do aktualnie lansowanego wzorca. Dziś w Polsce, „w wielkim mieście”, sprowadza się to do rosnącej grupy kobiet dziwnie do siebie upodobnionych przez powiększone usta. Ta utrata indywidualnego rysu jest jak złośliwy chichot i stanowi materiał na prześmiewcze grafiki, ale może spełnia też jakieś ukryte pragnienie ukrycia się w tłumie, ucieczki przed indywidualnością.
W swoim tekście abstrahuję od tematu operacji, które wynikają z autentycznej potrzeby pacjenta, gdzie chirurgia plastyczna ma wielkie zasługi w ratowaniu zdrowia. Piszę o generującym duże zyski prądzie sztucznego poprawiania tego, co naturalne, który dziś obejmuje całe ciało. Operuje się nie tylko twarze, ale wszystko, co odbiega od ideału, jaki klient ma w głowie, włącznie z miejscami intymnymi. Kiedy lata temu piosenkarka Cher usunęła sobie żebra, żeby wysmuklić talię, budziło to pewną sensację, chociaż nie była pierwsza w gwiazdorskim światku. Dziś torakoplastyce mogą poddać się „zwykłe Kowalskie” o odpowiednim poziomie desperacji i zasobności portfela. W dziedzinie informowania o możliwościach i propozycjach chirurgii plastycznej niezastąpioną rolę pełni sieć – głównie media społecznościowe i plotkarskie portale. To za ich pośrednictwem wylansowano modę na nienaturalnie wielkie pośladki, która szczęśliwie w naszym kraju się nie przyjęła, ale w innych potrafi sprawiać posiadaczkom tego modnego atrybutu sporo kłopotów natury… higienicznej.
Możesz być, czym chcesz
Siła mediów, przekaz ideologiczny i możliwości chirurgii plastycznej sprawiły, że realne stało się przekształcanie ludzkiego ciała zgodnie z wyobrażeniami klienta. Mieszczą się tu i niezwykle kontrowersyjne operacje zmiany płci, dokonywane nawet u dzieci uwiedzionych transgenderową doktryną (to temat na odrębny artykuł), i nie mniej dyskusyjne, chociaż występujące w mniejszej skali, „operacje zmiany gatunku”, że tak je określę. Dzięki nim po świecie chodzi m.in. grupa elfów płci obojga, niebinarny smok, koty i tygrysy, a nawet diabeł (chociaż ten zdaje się niedawno zmarł). Ludzie, dążąc do odzyskania swojej wyimaginowanej „prawdziwej osobowości”, barwią skórę, gałki oczne, tną języki, usuwają uszy i inne części ciała oraz wszczepiają liczne implanty imitujące rogi, kolce i co tam jeszcze kto sobie roi na temat wyglądu stwora, którym według siebie jest. Wszystkie te bolesne, kosztowne i ryzykowne zabiegi, jakim te osoby się poddają, wynikają z odrzucenia swojego cielesnego człowieczeństwa lub jego elementów. Należałoby rozpatrywać indywidualnie, czy to wyraz zaburzeń psychicznych, czy – szczególnie w przypadku młodych ludzi – „zarażenia rówieśniczego”, jak szczególną modę na zmianę płci określa w swojej książce Nieodwracalna krzywda Abigail Shrier. Sieć doskonale sprzyja popadaniu w kłamstwo o sobie samym, zarówno kolportując idee, które rodzą w głowach problemy, jak i podpowiadając możliwości ich rozwiązania.
Czy ten impuls do przetwarzania swojego ciała na „piękniejsze” i na „prawdziwe” nie jest tym samym janusowym obliczem niechęci do własnej cielesnej powłoki? Czy nie nosi w sobie piętna starożytnego, manichejskiego dualizmu, gdzie to, co dobre i świetliste, zostało uwięzione w złej materii, do której przynależy ciało? Jeżeli dodatkowo weźmie się pod uwagę fakt, że począwszy od koncepcji samego twórcy psychoanalizy, Junga, elementy gnostycyzmu są obecne w niektórych gałęziach współczesnej psychologii, a na wsparciu psychologicznym bazuje dziś niemal cały świat (kto z pacjentów dokładnie analizuje, w jakim nurcie pracuje jego terapeuta?), to wyłania się całkiem ciekawy obraz. Może przesadzam, doszukując się tu skazy gnozy, ale cóż – im człowiekowi dalej do Boga, tym dalej do prawdy o sobie samym, także o swojej cielesności. Tym łatwiej utracić też umiejętność dostrzegania, że wygląd również jest dziełem Stwórcy i czyni z każdego z nas osobę jedyną w swoim rodzaju i w tej odrębności piękną.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 2/2025
/mdk