Doniesienia o wydarzeniach podczas koncertu noworocznego w Nicei pojawiły się nawet w naszych mediach. Otóż koncert muzyki Straussów poprowadziła tam Beatrice Venezi – włoska dyrygent, której poglądy od dawna są solą w oku wszelkiej maści współczesnych „antyfaszystów”. Na początku koncertu protestowali pod hasłem „opera nie dla faszystów”, co skończyło się dla nich wyprowadzeniem z sali.
Beatrice Venezi – uznana artystka i piękna kobieta – jest córką Gabriele Veneziego, byłego lidera partii Forza Nuova, która wielu razi swoim prorodzinnym, antyaborcyjnym i antyimigranckim programem oraz osobą założycielki, którą jest Alessandra Mussolini (wnuczka Duce). Pani Venezi pełni obecnie funkcję doradcy ministra kultury w rządzie Giorgii Meloni, w dodatku – wyobraźcie sobie Państwo – jest przeciwniczką używania feminatywów i każe się nazywać „dyrygentem”, a nie „dyrygentką”. Pewnie dlatego w jednym z polskojęzycznych artykułów, po złości nazwano ją „doradczynią” ministra… Ale cóż, Venezi polskiego nie zna, więc tyle satysfakcji, ile ma autor i niektórzy czytelnicy. Wracając do osoby Włoszki i tego, co w niej zwolennikom cancel culture tak bardzo przeszkadza, to cytując:
Popiera włoski rząd, który dąży do ograniczenia praw kobiet i głosi wartości takie jak: 'Bóg, ojczyzna i rodzina', odziedziczone po ideologii Mussoliniego.
Kiedy przeczytałam tę argumentację, zaczęłam się zastanawiać jakie to „przestępstwa” wobec praw kobiet zarzucają jej antagoniści? Beatrice zawodowo pełni rolę zarezerwowaną do niedawna wyłącznie dla mężczyzn. Jak czytamy na jej stronie, jest tego w pełni świadoma i korzysta ze swojej pozycji, by zmieniać rzeczywistość:
Była pierwszą kobietą na podium w takich krajach jak Armenia, Gruzja i Azerbejdżan, gdzie mimo to zyskała uznanie i szacunek opinii publicznej za swoje zaangażowanie na rzecz wykorzenienia wszelkiej dyskryminacji kobiet.
Venezi udziela się politycznie w rządzie, którego stery dzierży kobieta. A więc wyłącznie fakt opowiadania się za rodziną i przeciwko aborcji sprawia, że stoi w szeregu tych, którzy „dążą do ograniczenia praw kobiet”. Jakby to właśnie nie oderwanie seksu od odpowiedzialności sprzyjało uprzedmiotowieniu kobiety i wyzuciu jej z praw.
Co do feminatywów, których używaniu sprzeciwia się włoska dyrygent, to przypomniałam sobie jak przed laty ich wprowadzenie zaczęło być lansowane w Polsce przez środowiska lewicowe i generalnie wyśmiewane przez ogół społeczeństwa. Rozmawiałyśmy o tym z koleżanką, wracając z warsztatów fotograficznych. Wyobrażałyśmy sobie, jak idiotycznie brzmiałaby nazwa naszego zawodu: fotografka. „Fotografka-agrafka”, wygłupiałyśmy się i dziwiłyśmy: co to jest - jakaś gorsza odmiana fotografa? Czyżbyśmy nie potrafiły realizować swojego zawodu równie dobrze jak mężczyźni, że trzeba nam wymyślać nazwę specjalnej troski? Dziś prawie każda, parająca się fotografią kobieta posługuje się tą nazwą specjalnej troski. A we mnie nieustannie budzi ona opór i przedstawiam się jako fotograf. Bo wiem, że jeśli dla podążania za modą, czy z konformizmu, dam tej bestii odgryźć kawałek siebie, to nie minie wiele czasu i pożre mnie w całości. A kobieta z bestią powinna rozmawiać jak Éowina z „Władcy Pierścieni”, albo jak Beatrice Venezi z Włoch.
/mdk