Mieszkając w wielkim mieście przyzwyczaiłam się już (jakby to źle nie brzmiało) do młodych ludzi wystylizowanych tak, że na pierwszy, a czasem i drugi rzut oka, ciężko rozpoznać ich płeć. Ubrania przyduże i bezkształtne oraz półdługie włosy w pastelowych kolorach są teraz w modzie i u dziewczyn i u chłopców.
Z jednej strony, to normalne i wcale nie nowe zjawisko, że młodzi kontestują świat dorosłych i na różne sposoby poszukują swojej ścieżki, zarazem mając potrzebę identyfikacji z określoną grupą rówieśniczą. Manifestują to między innymi przez modę. Nie pierwszy też raz zaciera ona różnice między płciami, ale chyba po raz pierwszy, przynajmniej w takiej skali, panuje trend na bycie bezpłciowym, albo „odwrotnie-normatywnym”, ewentualnie „płynnym” w sprawach płci, byle nie takim, jakim się na ten świat przyszło. I ten aspekt skłania mnie do myślenia, że obecne pokolenie nastolatków może wejść w dorosłość poranione mocniej, niż poprzednie. Tym bardziej, że formę obecnego ich buntu wykreowali ideolodzy, którzy dawno już mają za sobą własną młodość i działają w perfidny, całkiem dorosły sposób.
Szaleństwo odrzucenia własnej orientacji rozpropagowały feministki w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku. W ich programach, pełnych wrogości wobec instytucji rodziny, było wsparcie homoseksualizmu, a związek z drugą kobietą (niekoniecznie jedną) stanowił dla nich ukoronowanie zmagań o wyzwolenie kobiet, chociaż dla niejednej działaczki był sporym wyzwaniem, z racji na całkiem tradycyjne inklinacje. Po kilkudziesięciu latach trzeba przyznać, że panie te odniosły spory sukces i to nie tylko w sferze propagowania określonych zachowań seksualnych. Otóż skutecznie stłamsiły one w kobietach kobiecość właśnie. Bardzo ciekawie pisze o tym Carrie Gress w swojej książce „Antymaryja”. Sfeminizowane kobiety, chcąc zająć miejsce mężczyzn, poprzez upodobnienie się do nich, zarazem tępiły w nich ich naturalne męskie cechy (brzmi absurdalnie, prawda?). W pogardzie miały też cechy stricte kobiece – dobro, piękno, uprzejmość, lojalność, zrozumienie innych. W nienawiści wręcz dziewictwo i macierzyństwo. Nie bez przyczyny feministki różnych, często wrogich sobie frakcji, zjednoczyły się pod sztandarem walki o powszechny dostęp do aborcji. „Dzięki” feministycznej rewolcie, będącej elementem zrealizowanego z sukcesem przez lewicę „marszu przez instytucje”, mamy dziś agresywne kobiety, słabych mężczyzn, płynnych płciowo nastolatków i zagubione dzieci. Przebudowa społeczeństwa toczy się w najlepsze i wielu rodziców patrzy bezradnie na swoje dzieci, jak na pasażerów Titanica, który, mimo, że jego tragiczny los jest przesądzony, wypływa na ocean, by pogrążyć się w jego odmętach.
Czy na współczesną katastrofę jest jakieś lekarstwo? Oczywiście. Jednym z nich jest odbudowa kobiecości w samych kobietach. I nawet jeżeli tym paniom, które odnajdują się w tradycyjnych, tak pogardzanych przez feministki rolach i kultywują w sobie kobiece cechy wydaje się, że są w mniejszości, to należy pamiętać, że każda odnowa, każda reforma zaczynała się od jednostek. Warto też wziąć pod uwagę, że media nie przekazują nam całej prawdy, bo lansują określoną linię, i „zwyczajnych” kobiet może być znacznie więcej, niż samym im się wydaje. Trzeba mądrze, wytrwale i planowo robić swoje, nie liczyć na szybkie, spektakularne efekty. I nie zapominać, że nie jesteśmy w tej walce sami, że Ktoś nad nami czuwa. A na koniec mała prywata, ale w temacie felietonu – zapraszam do lektury ostatniego numeru kwartalnika „Civitas Christiana”, który poświęcony jest tematyce macierzyństwa i kobiecości – po jego lekturze nie zabraknie Wam pozytywnych inspiracji.
/mdk