Na ulicę, przy której pracuję, zajechały trzy Nyski (dla niewtajemniczonych Nysa to dostawczak produkowany w latach 1959-94). Wiekowe samochody, odmalowane na wesołe kolory zapraszały do powrotu do PRL-u. We mnie, która nie czuję żadnego sentymentu do tamtej epoki, obudziły się wspomnienia, a na ich czele - te o rajstopach…
Komunistyczne rajstopy są jak parafraza tamtego brzydkiego i nieprzyjaznego świata. Towarzyszyły obywatelom od dzieciństwa. Po przedszkolu najmłodsze dzieci płci obojga chadzały w rajstopach, często bez spódniczki, czy spodenek do tego. Nie pytajcie mnie skąd ten styl na „dzieciaka w rajtuzach”, bo chodziłam jedynie do zerówki przy przedszkolu i nigdy nie latałam w samych rajtkach. Jak by nie było moim obrazkiem PRL-owskiego przedszkolaka jest mały człowiek w grubych rajstopach i z gilem pod nosem. Jakiś taki zestaw był…
Rajstopy albo były za duże i zwijały się w nieładne obwarzanki przy kostkach, albo za małe i krok znajdował się w połowie ud. Problem za małych rajstop towarzyszył dziecku także w podstawówce (tak, tak niektórym chłopcom również, np. mój mąż kategorycznie odmówił ich noszenia dopiero w drugiej klasie). Nogi tak jakoś szybko rosły, a że w sklepach niczego nie dało się normalnie kupić, to zanim mama czy babcia upolowały rajstopy w większym rozmiarze chadzało się do szkoły w takich zsuwających się z pupy. Do tego niekiedy cerowanych. W zależności od umiejętności rodzicielki cery na palcach, piętach, kolanach etc. były albo grubsze, brzydsze i bardziej uwierające, albo wręcz artystycznie wykonane muliną w kolorze prawie nie różniącym się od cerowanego materiału i mniej uwierające. Pochwalę moją mamę - była w tym świetna.
Którejś zimy tata pojechał na konferencję do Szwecji. Już samo to było przygodą, a kiedy wrócił okazało się, że oszczędzał na dietach i udało mu się kupić dla nas parę drobiazgów. Ja dostałam dwie pary rajstop. Odkryłam wówczas, że za granicą występują one w ładnych, nasyconych kolorach. Tata wybrał granatowe i wiśniowe, opowiadał jak nie mógł się w sklepie dogadać po angielsku w sprawie właściwego rozmiaru (tu padł mit, że wszyscy na Zachodzie znają angielski), ale w końcu odniósł sukces. Niestety rajstopy, jak ich poprzedniczki i następczynie rodem z Europy Wschodniej, też stały się w końcu dziurawe. I za małe. Ale co zdążyłam zadać w szkole szyku to moje.
Jako licealistka jeździłam do pracy do Anglii. Nieczęsty to był wówczas przywilej, ale miałam tam rodzinę, która wysyłała zaproszenie i bilety. Trzeba było się tylko odstać w kolejce po wizę do brytyjskiego konsulatu (niekiedy nawet kilka dni) oraz w krótszej do urzędu, który przechowywał paszporty obywateli. W Anglii kupowałam między innymi ubrania (kiedyś przywiozłam prawdziwe dżinsy, które pożyczała potem połowa koleżanek z bloku), kupowałam też oczywiście rajstopy. Rajstopy miały to do siebie, że łapały oczka. A wtedy nosiło się je do repasacji. Czy ktoś z młodych ludzi wie co to była repasacja? Otóż cerowanie rajstop przez odpowiednio wykwalifikowaną panią za pomocą specjalnej maszynki. Po tej operacji rajstopy nie wyglądały bynajmniej jak nowe, ale dało się je nosić. Jednak w którymś momencie nie nadawały się już do naprawiania i spełniały potem różne funkcje domowe (np. robiły za sznurek, którego też brakowało). A potem… Potem przyszedł niezwykły czas, kiedy w sklepach pojawił się sok w kartonach, plastikowe szeleszczące reklamówki i rajstop już nie brakowało.
Ostatnio wraca moda na PRL. Powstają filmy, które go pudrują, usympatyczniają i w takiej przyjaźniejszej wersji serwują widzowi. W mojej opinii ten obraz kupują zasadniczo ludzie, którzy nie pamiętają PRL-u i uciążliwości życia w jego realiach. Oni są w stanie uwierzyć, że sprzedawane dziś rajstopy à la PRL przypominają tamte sprzed lat (nic bardziej błędnego, przypominają te kolorowe i dobrze wykonane z Zachodu). Ja resentymentów nie mam i dziadostwa do dziś nie lubię. A rajstopy rzadko noszę - preferuję spodnie (czyżby uraz?)
/mdk