Nie bez powodu przypominam tytułem tę hipokratesowską zasadę primum non nocere (łac. po pierwsze nie szkodzić), która powinna przyświecać medykom z całego świata, ponieważ odnoszę wrażenie, że bliżej co po niektórym do hipokryzji niż rzeczywistej pomocy pacjentowi. Brzmi ona dostojnie, niesie piękne przesłanie, ubogaca znajomość sentencji łacińskich i chyba tylko na tym polega jej zadanie. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich lekarzy czy pielęgniarek, ale ich sporej części ze świata zachodniego, a i w Polsce nie brakuje takich.
Pobudką do poruszenia tego tematu jest sprawa naszego rodaka przebywającego w Wielkiej Brytanii, którego próbuje się uśmiercić wbrew woli części rodziny i prawdopodobnie wbrew woli jego samego, bo jak podają krewni, jest on wierzącym katolikiem. Sprawa jest dosyć okrutna, bo ciężko jest mi pojąć dlaczego ze strony Zjednoczonego Królestwa nie ma zgody na przewiezienie pacjenta do ojczyzny na koszt rządu RP? Nie rozumiem skąd takie usilne pragnienie uśmiercenia człowieka, który może żyć w innym kraju? Podobna sprawa miała miejsce parę lat temu, także w Wielkiej Brytanii, kiedy to mały chłopczyk - Charlie Gard został odłączony od aparatury, w wyniku czego zmarł. Zasada działania szpitala w Anglii była tożsama – zignorowanie próśb rodziny, a działanie samopas, bo rodzice chłopca nazbierali pieniądze na kosztowne leczenie w USA, Donald Trump zaoferował pomoc, również papież Franciszek wyraził chęć i zgodę, by na koszt Watykanu przetransportować chłopca do kliniki w Rzymie. Niestety, mimo takiego zaangażowania międzynarodowego, szpital pozostał nieugięty. Są to niezmiernie bolesne sprawy, ponieważ nie jest to eutanazja z uśpieniem, czy podaniem trucizny, w obu sprawach mamy do czynienia z głodzeniem, wręcz torturowaniem i tak już umęczonego pacjenta.
Oba przypadki pokazują nam przewartościowanie życia, moralności i godności człowieka. Oba przypadki uczą nas, że gdzieś nasz świat się pogubił, ponieważ dotychczas jedną z miar rozwoju była średnia długość życia obywatela, a dziś to ile dokonuje się zabiegów eutanazji i aborcji. Sprawy te ukazały, że wygodnictwo doprowadziło do całkowitego odrzucenia bólu i niepełnosprawności jako anomalii społecznej. Już dziś przykład Hioba jest nam obcy, nie wspominając o tym, że oswoiliśmy się z cierpieniem krzyża, na którym nie zauważamy konającego Chrystusa, ale jakiś zaledwie symbol jednej z wielu religii. Dalekie jest nam przesłanie świętego Pawła – moc w słabości się doskonali, bo dziś odczuwanie słabości spych nas ze ścieżki „idealnego” świata.
Utylitaryzm, odnoszący się do sfer hegemoni kapitalizmu, założył nam klapki na empatyczne oczy naszego sumienia i wiary. Osoby starsze, które do niedawna były stawiane na piedestale, obecnie zostały zepchnięte na margines, dlatego że są w wieku postprodukcyjnym i zwiększają koszty państwa oraz rodziny, osoby niepełnosprawne dziś również stoją na skraju społeczeństwa, gdyż wszystko trzeba pod nie dostosowywać. Można przyjąć takie brutalne myślenie wykluczające godność osoby ludzkiej. Nie, właściwie to nie można, ale niektórzy to czynią, tworząc na swoje usprawiedliwienie jakieś pseudonaukowe zasady etyczne, używając słów mających przysłonić prawdziwe oblicze przestępczego procederu. „Płód nie jest człowiekiem”, a „eutanazja to ulżenie w cierpieniu”.
Wróćmy jeszcze na chwilę do problemu naszego rodaka, ponieważ warte jest podsumowanie starań jakimi jest on otoczony. Według najnowszego stanu wiedzy (19 stycznia 2021) może on liczyć na przetransportowanie do kliniki „Budzik” na koszt państwa. W obronie jego życia polski minister spraw zagranicznych jest w nieustannym kontakcie z ambasadorem Zjednoczonego Królestwa, również środowisko akademickie wyraziło ubolewanie nad sytuacją i prosi o możliwość jego powrotu do kraju. Przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki także odniósł się do sprawy, pisząc list do swojego odpowiednika w Wielkiej Brytanii, by ten interweniował. Jak widzimy, jest to smutna rzeczywistość, nie tylko zostało mu odebrane prawo do leczenia się, ale także czysta wolność powrotu na łono ojczyzny. Jest zamknięty za drzwiami szpitalnego oddziału i umiera za parawanem.
Nie jestem wielkim entuzjastą używania sformułowania „znaki czasu”, bo jest ono dość zuchwałe, ale są to z całą pewnością jakieś znaki – tego, że się pogubiliśmy; tego, iż brakuje nam docenienia każdego istnienia; może utraty jakiejś świadomości, czy wyobraźni, a nawet sumienia, ponieważ te, jak i wiele innych podobnych, ale nie nagłaśnianych sytuacji zdają się być krokiem ludzkości w tył i powrotu do polityki siły. Może jest to pokłosie idei komunistycznej, w której człowiek i praca to synonim, ale również dyktatury skarbonki, która domaga się wpłat a niechętna jest wobec tej części, która z powodów od siebie niezależnych musi z niej wyciągać na swoje utrzymanie.
/łb