W Polsce coraz częściej, właściwie każdego dnia mówi się o kryzysie i grzechach Kościoła. Jego przeciwnicy, jakby czując nadarzającą się okazję, zdają się coraz bardziej wzmacniać swoją narrację. Przykładem choćby niedawne dzieła filmowe, które w określonych kręgach spotkały się z bardzo pochlebnym przyjęciem. Sam Kościół w Polsce budzi się ze swego rodzaju braku świadomości. Coraz więcej mówi się o upadku wiary w Irlandii, czy niedawnych skandalach w USA i Chile. Problemy wspólnoty, w tym z ohydnym i wywołującym największe emocje grzechem pedofilii docierają także niestety do Polski. Smutne to doświadczenie spotyka się z budzącą nadzieją reakcją pasterzy, czego przykładem może być odważny i poruszający list pasterski ordynariusza opolskiego z początku października. Bp Andrzej Czaja przeprasza w nim ofiary tych księży, którzy sprzeniewierzyli się powołaniu oraz prosi wiernych, by, paradoksalnie, te trudne chwile zachęciły ich do jeszcze większej bliskości z Kościołem.
Dobrze, że Kościół oczyszcza swe szeregi i przeprasza. Choć przykry, jest to jednak palący obowiązek, gdyż – parafrazując – jeśli Kościół sam nie rozwiąże tych problemów, to do ich rozwiązania będą nawoływać inni, niekoniecznie z dobrymi intencjami. Równocześnie trzeba podkreślać, iż kapłani katoliccy są pierwszą i do tej pory bodaj jedyną grupą „zawodową”, która wypracowała procedury postępowania w przypadku podejrzeń o wykorzystywanie dzieci. Każdy z takich przypadków to o jeden za dużo i sami, jako katolicy, przyznajemy, że czyn taki popełniony przez księdza jest szczególnie gorszący, ale trzeba przypomnieć, że wśród skazanych w Polsce za pedofilię duchowni stanowią niewielki procent. Pomimo to stają się oni przedmiotem nagonki, często nieracjonalnej, za to bardzo emocjonalnej. Na zamieszczone powyżej zdanie, że niewielu księży skazany za takie czyny, przygotowany jest slogan, że Kościół katolicki wyspecjalizował się w zamiataniu takich spraw pod dywan. Nie przekonuje oponentów fakt, że jedną z cech naszej cywilizacji jest to, że dopiero po prawomocnym wyroku sądowym można orzekać, że ktoś jest winny. Internet, w tym media społecznościowe wypełniają się niewybrednymi dowcipami, memami, filmami sugerującymi powiązanie kapłanów z całym złem tego świata. Sam osobiście coraz bardziej przekonuję się, że dyskusje z ich autorami nikogo nie przekonają, o wiele lepiej pomodlić się za kapłanów i oszczerców. Wielką prawdą okazuje się banalny dość tekst, krążący po „dobrej” stronie Internetu: „Księża są jak samoloty. Gdy jeden spadnie, wszyscy zapominają, że pozostałe cały czas latają”.
Temat, który podjąłem jest bardzo szeroki, a i sytuacja dynamicznie się zmienia. Od napisania tych słów do przeczytania ich przez Czytelnika może wydarzyć się w Kościele i z Kościołem wiele rzeczy, niekoniecznie pozytywnych, dlatego pozostawię pewne wątki na inną okazję, a dziś podzielę się krótką, za to ponadczasową refleksją, która może być receptą na trudne czasy.
Wielką inspiracją, do której zbyt rzadko odwołuje się Kościół, jest według mnie postać świętego Józefa z Arymatei. Choć można powiedzieć, że jego rola jest epizodyczna, to jednak może być wspaniałym wzorcem. Oto bowiem już po śmierci Jezusa, kiedy Jego umęczone Ciało wisi martwe na krzyżu, Józef odważnie idzie do Poncjusza Piłata. Uderzające jest, że sam będąc członkiem Sanhedrynu publicznie przyznaje się w ten sposób do przyjaźni z Chrystusem. Ryzykuje wiele, być może stanowisko, być może nawet życie. Kluczowe jest pytanie: dlaczego tak postępuje? Przecież jego Mistrz przegrał. Stracili Go, wymierzając haniebną karę, bez żadnego oporu. Po co więc nadstawiać karku? Może to wszyscy dookoła mają rację i udało się wyeliminować zagrażającego wierze szarlatana?
Józef nie zważa na to. Choć nie wie, że za trzy dni grób będzie pusty, spełnia ten ostatni gest miłości, jakim jest pochowanie umarłego. Stoi przy Chrystusie do końca. Taka sama jest recepta dla nas. Choćby Kościół zawisł na krzyżu, z winą bądź bez winy Jego członków, naszym zadaniem jest pod tym krzyżem trwać. I tak zadanie jest o wiele łatwiejsze, wiemy bowiem, że ostatecznie Chrystus i Jego Oblubienica zwyciężą. Wiedza ta nie była udziałem św. Józefa z Arymatei, a mimo to nie odszedł.
Na czym ma polegać nasze trwanie? Odpowiedzią będą znamienne i być może zaskakujące dla niektórych ze względu na społeczny charakter tego dokumentu słowa z podsumowania encykliki św. Jana Pawła II Sollicitudo rei socialis: Teraz królestwo Boże uobecnia się nade wszystko w sprawowaniu Sakramentu Eucharystii, która jest ofiarą Chrystusa Pana.
Dodam, powtarzając m.in. za prymasem Augustem Hlondem, że wielką bronią jest modlitwa różańcowa, specyficznym dla naszego stowarzyszenia zadaniem pozostaje zaś krzewienie nauczania społecznego Kościoła, które wobec ogarniającego świat szaleństwa bez wątpienia stanowi bezpieczną przystań zdrowego rozsądku.
Idziemy naprzód. Pan powiedział: «Odwagi, Jam zwyciężył świat». Jesteśmy w «drużynie» Pana, a zatem w drużynie zwycięskiej. Benedykt XVI
Mateusz Zbróg
/md