Bezsprzecznie Ekstremalne Drogi Krzyżowe (jak i akcje podobne do niej) uczą cechy, której dziś ludziom najbardziej brakuje - pokory. Na pewno ich sensem nie jest kolekcjonowanie przebytych kilometrów, by potem chwalić się przed znajomymi i samym sobą, jakim jest się odważnym, silnym i wytrwałym. Mam swoje przemyślenia co do powyższego, pysznego podejścia, które przyznam się, że pojawiały się w mojej głowie, jako wielokrotnemu uczestnikowi nocnych, męskich, ekstremalnych dróg krzyżowych.
Kilka lat temu, gdy po raz pierwszy wziąłem w niej udział, głównie mieszały się we mnie podniecenie, adrenalina, lekki strach. Skupienie i jakieś lekkie duchowe przeżycie również, ale jednak na wierzchu emocje. Natomiast podczas drugiej drogi, nie miałem większych problemów, na dobrą sprawę z niczym. Buty miałem super dopasowane i odpowiednio schodzone, pogoda była znośna, na dobrą sprawę wszystko grało. Grało na tyle, że większość drogi przegadałem, ale nie z Bogiem a z... kolegą. I po powrocie zamiast refleksji nad tym, że straciłem cenny czas, podczas którego mogłem uporządkować swoją relację z Bogiem, miałem poczucie rozpierania w klatce piersiowej i bynajmniej nie przez trudności z oddychaniem, ale przez samozachwyt. Myślałem, że nie miałem sobie równych aż do kolejnego razu.
Rok później tak dostałem w kość, że miałem problem z chodzeniem przez kilka dobrych dni: pęcherze, obtarcia skóry do krwi, ból kolan, bioder i pleców, niemalże do łez. Ale jednocześnie, w tym maksymalnym trudzie i bólu, nie przypominam sobie, żebym tak z Bogiem rozmawiał, jak wtedy. Była to pierwsza prawdziwa droga krzyżowa, w której naprawdę czułem, że wreszcie uczestniczę.
Drugim momentem, kiedy złapałem się na tym, że jednak wzorem pokory nie jestem, była EDK równo rok temu. Szliśmy w parze, też z kolegą, ale tym razem innym. Było wszystko, co potrzeba: cisza, wzajemna pomoc, motywowanie. A gdy mój kompan zdecydował, że jednak potrzebuje transportu do domu i zostałem sam, znowu moja pycha wygrała, bo pomyślałem sobie, że wreszcie mnie nie będzie spowalniał i w końcu mogę iść swoim tempem. Mogę śmiało powiedzieć, że dotarcie z tego miejsca do domu, to było jedne z trudniejszych 5-kilometrowych odcinków w moim życiu. Czas wchodzenia na drugie piętro wydłużył się z normalnych 15 sekund do 15 minut - co krok był odpoczynek, który w ogóle nie przynosił ukojenia. Całe szczęście po tym fakcie refleksja odnośnie pychy pojawiła się szybciej i chyba trochę owocniej.
Po co są akcje typu „Ekstremalna Droga Krzyżowa”? Spotkałem się z kąśliwymi uwagami typu „ooo, to pewnie musiałeś nieźle nagrzeszyć, skoro tak musisz odpokutować…”. Równie kąśliwie wtedy odpowiadałem, że „akurat najciężej mi się szło wtedy, gdy myślałem o tobie”. Dlaczego? Bo nie akceptuję naśmiewania się z czegoś, co jest dla mnie ważne. I może są ludzie, którzy traktują to jako swego rodzaju pokutę, wtedy ok, ale ja nie. Dla mnie jest to świetny moment na spotkanie z Bogiem. Im szybciej zapomnisz o sobie, to w trudzie i bólu, w ciszy, często w ciemności, tym szybciej skierujesz myśli do Boga. Jedni potrafią modlić się, czy to korzystając z katechizmu, czy spontanicznie, własnymi słowami. Kolejni spędzają mnóstwo czasu na medytacji nad Słowem Bożym.
Wszystkie te rzeczy są niepodważalnie potrzebne, poprawne. Ja tak dobry nie jestem i jak mam swoją intencję, to takim właśnie trudem pokazuję Bogu, że mi na czymś zależy. To jest moja modlitwa. Poza tym, jeżeli chcesz zmienić w sobie coś, co przeszkadza tobie, mężowi/żonie, ludziom w twoim kręgu, a ty to widzisz, ale sam nie masz sił, czy motywacji do pracy nad tą przywarą, to wstań z fotela, załóż buty i idź. Powinno się udać, a nawet jeśli nie, to spróbujesz. Zobaczysz, że jeśli z Bożą pomocą możesz przejść 40-50 km piechotą, to przestaniesz też plotkować, przeklinać, zrzędzić.
Osobiście bardzo daleko mi do mistycyzmu, charyzmaty również mam raczej… „niespektakularne”, ale jak chcesz usłyszeć, co ma ci Ojciec do powiedzenia, to mówię jeszcze raz: wstań z fotela, załóż buty i idź! Jak się wsłuchasz to usłyszysz.
Odwagi!
/mg