Cały świat obiegła informacja o śmierci Elżbiety II, królowej Wielkiej Brytanii. Zewsząd płyną kondolencje, pod którymi podpisują się m.in. papież i głowy państw. Jej odejście poruszyło wielomilionowe rzesze, o czym świadczy wysyp komentarzy, umieszczenia zdjęć zmarłej, linkowania artykułów o niej w mediach społecznościowych.
Śmierć ta – można powiedzieć – była niespodziewana. Oczywiście, królowa miała już 96 lat, niedawno zmarł jej mąż, była najdłużej panującym monarchą na brytyjskim tronie oraz drugim w historii pod tym względem. Nadal jednak twierdzę, że jej zgon był zaskoczeniem. W tym sensie, że dla większości obecnie żyjących (a wszystkich korzystającym z Internetu) Elżbieta II od zawsze panowała na Wyspach. Co jakiś czas pojawiały się memy pokazujące kolejnych prezydentów lub papieży spotykających się z cały czas tą samą królową brytyjską. W tych żartach przejawiał się motyw, że nawet jeśli przyjdzie koniec świata, to Elżbieta II nawet go nie zauważy i będzie żyć dalej. Żarty żartami, ale finalnie stało się to, co stać się musiało. Królowa odeszła, a wraz z nią – jak powtarzają często media – kończy się pewna epoka.
Czy na pewno? Trzeba powiedzieć jasno: nawet dla polityki brytyjskiej, czy też patrząc z naszej, polskiej perspektywy, nic się nie zmieni. Przy całym umiłowaniu Brytyjczyków do monarchii, system polityczny Zjednoczonego Królestwa nie przewiduje dla królowej (teraz: króla) żadnych ważnych zadań poza sferą wizerunkową, ewentualnie dyplomatyczną. Jedyne, co przychodzi mi do głowy w kontekście zmiany to oddanie królowej, że potrafiła odbudowywać autorytet rodziny królewskiej, gdy pojawiały się nad nią czarne chmury w postaci skandali. Król Karol III będzie miał z tym większy problem, gdyż nie cieszy się aż taką sympatią narodu. Ciąży też nad nim pamięć o tragicznej śmierci jego byłej żony, księżnej Diany. W pewnej złośliwości dodam drugą i naprawdę ostatnią zmianę, jaką dostrzegam. O ile Elżbieta II sprytnie kryła się ze swoimi poglądami politycznymi, by nie dzielić swoich poddanych; o tyle Karol III sprawia wrażenie, że nie ma żadnych poglądów…
Co jest budujące w tej tłumnej reakcji w mediach społecznościowych to fakt, że wiele z tych wpisów zachęca do modlitwy za zmarłą. Widzimy tu prawdziwy ekumenizm, począwszy rzecz jasna od Kościoła Anglii, którego królowa była głową, po Latin Mass Society, skupiające brytyjskich katolików przywiązanych do mszy trydenckiej. Także wśród znajomych widziałem deklaracje i prośby o modlitwę. Piękne, bardzo ludzkie i oby Dobry Bóg wysłuchał tych próśb.
Zwróciła moją uwagę jeszcze jedna wiadomość: o tęczy, która pojawiła się nad Pałacem Buckingham w czasie spuszczania flagi państwowej z masztu w związku z podaniem wiadomości o śmierci monarchy. Z jednej strony można powiedzieć: tęcza jak tęcza, nic niezwykłego. I nawet jeśli tak właśnie myślą dziennikarze i fotoreporterzy powielający te zdjęcia, to mimo to komentują to w sposób sugerujący pewną niezwykłość tego zdarzenia. Tęcza miała pojawić się na chwilę i zniknąć nagle, gdy tylko flaga osiągnęła najniższy punkt. Nawet TVN podaje, iż sama natura pożegnała królową. Zwykła tęcza wywołała falę wiadomości polanych sosem sugerującym, że jest coś więcej od człowieka, że gdy odchodzi ktoś ważny, to na niebie pojawiają się znaki. Takie quasi-rekolekcje.
Wielką wartością jest wczorajsze przypomnienie światu, że każdy kiedyś odejdzie, choćby był bohaterem memów sugerujących, że będzie inaczej. Wraca motyw danse macabre - śmierci, która zaprasza do tańca każdego. Ludzie poprzednich wieków widzieli na rycinach szkielet pląsający zarówno z prostym chłopem, rzemieślnikiem, ale także księciem czy biskupem. Tu jest punkt ciężkości całej naszej egzystencji, o którym często zapominamy.
Choć nie uważam, by Karol III miał cokolwiek zmienić, czy wpłynąć pozytywnie lub negatywnie na sytuację Polski, z przyzwoitości wypada zawołać: Niech żyje Król!
Ale co ważniejsze, i to już zawołam z pełnym przekonaniem: Niech żyje Królowa! Oby wiecznie.
/mdk