
W początkach stycznia odbyłem podróż do Afryki. Zafascynowany kolorytem kulturowym zachodniej części kontynentu udałem się na objazd do Senegalu i Gambii. Przyjęło się zresztą, że na safari powinno się jechać do Keni, ale żeby poznać ludzi – właśnie w tamten region. Liczyłem, że zobaczę tam piękne, zrobione z naturalnych materiałów nakrycia głów, spódnice czy też inne elementy garderoby. Tymczasem nawet u mieszkających daleko od miast plemion tańce ludowe wykonywane były w poliestrowych dresach znanych firm sportowych, z drobnymi elementami kultury lokalnej.
Znane pewnie wszystkim afrykańskie widokówki, seriale przyrodnicze i zdjęcia z czasopism podróżniczych rozbudzają wyobraźnię na temat „Trzeciego Świata”. Jadąc tam chcielibyśmy zobaczyć włócznie, łuki i ciuchy z liści bananowca. Tymczasem ten „Trzeci Świat” pokazuje nam, że jest taki jak nasz, dlatego też na przyjazd turystów mieszkańcy ubierają to co mają najlepszego. I tak na wieczorach kulturalnych spotkamy całą paletę światowych, wiodących marek, do tego stopnia, że w upale Afrykańczyk założy puchową kurtkę, aby pokazać: „my też je mamy” i mimo, że nie maja telefonu czy innego odtwarzacza, to będzie nosić słuchawki jako element ubogacenia stroju. Zastanawia mnie tylko: po co?
Z jednej strony rozumiem, że może to być skrywane poczucie bycia gorszym, człowiekiem drugiej kategorii (niesłusznie!). Kiedy słucham ich opowieści na temat wizji Europy odnoszę wrażenie, że opisują zaginioną Atlantydę. Nawarstwiana przez wieki mitologizacja Starego Kontynentu, która zaczęła się wraz z wyzyskiem kolonialnym, a dziś jest bardziej utrwalana przez samą rdzenną ludzkości Afryki, destrukcyjnie wpływa na dziedzictwo kulturowe regionu. Pozwolę sobie zauważyć taki paradoks. Ile w Polsce mamy grup rekonstrukcyjnych? Jak wiele Kół Gospodyń Wiejskich? Ich członkowie z fascynacją starają się kompletować stroje regionalne i ubierają je nawet na proste okazje typu imieniny. Przenieśmy się teraz do Bawarii. Kultowe skórzane spodnie, długie skarpety i charakterystyczne marynarki to wręcz duma regionu i jest wielu takich, którzy na co dzień chodzą ubrani w tradycyjny strój, a w trakcie Oktoberfestu chyba każdy mieszkaniec Monachium i okolic wyciąga go z szafy. Można tak dalej wymieniać przykłady z Europy. Natomiast w Afryce trend jest odwrotny – dla nowych pokoleń założenie barwnych piór to powód do wstydu. Na naszych studniówka dumnie rozbrzmiewa polonez, dla młodzieży afrykańskiej ichniejsza muzyka folkowa jest passe, bo jest ich, a nie jest „europejska”.
Naprawdę z wielkim bólem obserwowałem ten obraz oddolnej europeizacji Afryki. I podobnie jak Kohelet zauważa, że wszystko ma swój czas, tak ja uważam, że wszystko ma swoje miejsce. Nie jestem przeciwnikiem postępu „Trzeciego Świata”, ale mówię „nie” wobec zatracenia ich specyfiki. Sposób życia zgodny z kalendarzem natury, podejście do czasu, który płynie inaczej, autentyczna życzliwość, koloryt i szczery uśmiech, to tylko nieliczne przykłady gambijskiego dziedzictwa narodowego. Zatem quo vadis Gambijczyku?
Rozmawiałem całkiem niedawno z jednym z pilotów wycieczek, który wielokrotnie oprowadzał grupy po Stanach Zjednoczonych. Stwierdził, że dla niego jedna z ulubionych chwil, to moment zawodu jakiego doświadczają turyści w trakcie zwiedzania Nowego Jorku czy San Franciso. Bardzo się cieszył, że zniesiono wizy, bo obecnie bez problemowo można wyjechać do USA i na własne oczy zobaczyć ten American Dream, a właściwie zburzyć w sobie jego fałszywe wyobrażenie. Myślę, że podobnie jest z wieloma Afrykańczykami, którzy nie są w stanie uwierzyć, że w niektórych miejscach Europy też jest głód, że ludzie śpią na ulicach i w pustostanach. Fakt, może na Starym Kontynencie nie ma lepianek, ale są zimne i szare betony. Chciałem doświadczyć kultury afrykańskiej, no i poznałem, ale niestety uwspółcześnioną, którą raczej traktuję w kategoriach subkultury, swego rodzaju ciekawego zjawiska społecznego.
/mdk