Przywołując słowa Jezusa z krzyża bardzo często koncentrujemy się na „Ojcze odpuść im”, tymczasem drastyczność tej sceny podkreśla to, co jest napisane dalej – Dobro umarło z braku wiedzy, z niezrozumienia. Te słowa to parafraza wstępu do wrześniowych rekolekcji w seminarium, jednak natchnęły mnie one do głębszej refleksji o różnego rodzaju „morderstwach”, czy sądach, które są powodowane brakiem pojęcia i wiedzy.
Najcięższe do przełknięcia w cierpieniu spowodowanym jakimś wyrokiem nie jest samo odbycie kary czy przyjęcie konsekwencji, ale poczucie niesprawiedliwości, które jest ościeniem, kłującym póki czas nie zagoi rany. Zważmy na to, iż kara trwa o wiele dłużej niż sam wyrok, to są rany i doświadczenia, które często pozostają aż do końca życia. Tym niemniej o wiele cięższym jarzmem jest wzięcie na siebie odpowiedzialności nie tylko za czyn, który się nie popełniło, ale także przyjęcie zbyt dużej kary wobec przewinienia popełnionego, ale także ocenionego bez wzięcia pod uwagę jego kontekstu. Bo przecież zupełnie inaczej należy potraktować czyn wynikający z brawury, a inaczej reakcję obronną. Czasem wystarczy krótkie spojrzenie z perspektywy winowajcy, aby ujrzeć, że sprawa nie jest taka oczywista. Szczególnie, że oskarżyciel może też działać subiektywnie.
Podobnie działa prawodawstwo, biorąc pod uwagę okoliczności popełnionego czynu. Osoba rzadko czyni coś „ot tak”, zazwyczaj coś ją popycha do tego czy innego działania. Czy jednak zawsze podjęty krok jest w pełni wolny? Oczywiście ciężko zaprzeczyć, że z antropologicznego punktu widzenia człowiek posiada pełną wolność, jednakże popełniony przez niego akt, może wynikać z panującej atmosfery, na którą on sam ma zaledwie pośredni wpływ i to w niskim stopniu, a czasami w żadnym. Z jednej strony nie działamy na podstawie algorytmów, gdyż nasza inteligencja nie jest sztuczna, z drugiej zaś historia życia każdej jednostki jest na tyle skomplikowana, iż bez wątpienia można do różnej maści wydarzeń przyłożyć słowa Akwinaty „mały błąd na początku, może okazać się wielki na końcu”. Pytanie czy ten nasz, wielki na końcu, nie jest spowodowany czyimś mniejszym?
Przez niezrozumienie można zabić. Tak może się zdarzyć na wielu płaszczyznach, daleko mi, by rozprawiać o uśmiercaniu fizycznym, ale czyż morderstwo czyichś marzeń lub pragnień nie jest bolesne? Czy człowiek nie umiera po kawałku, gdy nie pozwala mu się iść za głosem serca albo blokuje jakąś drogę? Kiedyś wyczytałem słowa, że boimy się tej jednej śmierci, ale umieramy codziennie. Myślę, że śmiało możemy poddać je parafrazie, iż nie potrafimy nikogo uśmiercić, ale codziennie zabijamy. Choć brzmi to drastycznie, to jednak nie rozumiejąc sytuacji drugiej osoby nigdy do końca nie wiemy, jakie konsekwencje niosą podjęte przez nas działania - zarówno niszczenie opinii, obgadywanie, rzucanie pomówień, ale także nadużycie władzy czy kompetencji. Dzień w dzień ciąży na nas szala wyroków wydawanych na innych, a jedyne czym możemy sądzić o życiu jest miłość, jaka wyraża się w zrozumieniu, które nigdy nie jest wymazaniem winy, ale spojrzeniem na nią w sposób całościowy, aby na podstawie dopiero takiego oglądu móc cokolwiek rozsądzić. Pięknie wpasowują się tu słowa Karla Rahnera, że odpowiedź na pytanie „dlaczego?” nigdy nie cofnie czasu, ale pozwoli stanąć w prawdzie, dowiedzieć się jaka jest rzeczywistość, a nie jej obraz, który został nam przedstawiony.
Zatem po tej krótkiej refleksji stajemy wobec pytania „czy możemy kogoś skazywać?”. Serca i sytuacje zna jedynie Bóg. Co by uczynił w danej sytuacji Pan Jezus nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ale na pewno każdorazowo uczyniłby to lepiej, bo „Duch przenika wszystko”. Zatem może wstrzymajmy się czasem, a nawet i częściej, od osądzania, krytykowania i zadawania kar, bo może i my będziemy musieli je kiedyś ponieść, gdy okaże się, że nasz sąd był daleki od trafności, a pokrzywdził znacznie drugiego.
/mdk