Ubiegła niedziela, która upłynęła pod znakiem Dobrego Pasterza, rozpoczęła tydzień modlitw o powołania. Z tej racji chciałbym podzielić się refleksją nad osobą alumna w życiu Kościoła. Ta zanikająca grupa społeczna staje się obca nawet dla samych wierzących, ponieważ coraz rzadziej się ich spotyka. Jakie więc zabrać stanowisko w dyskusjach na temat seminariów, które toczą się także w zwykłych domach, skoro właściwie nie wiadomo jak się do tej kwestii odnieść?
Kim właściwie jest alumn? Tak najogólniej to po prostu osoba, która wstąpiła do seminarium, jednak to za wąska definicja. Kleryk to mężczyzna, którego serce pała w zupełnie innym kierunku niż jego rówieśnikom, prowadzi bardzo odmienne życie w porównaniu ze znajomymi ze szkoły. Gdybyśmy zrobili wykres czasu poświęconego na pogłębienie relacji z Bogiem, to alumn powinien się wyróżniać, bo chcąc zostać księdzem, pragnie też być przyjacielem Jezusa, a na budowanie relacji, nawet z innymi ludźmi, trzeba poświęcić dużo czasu. Dalej trzeba spojrzeć raz jeszcze na serce, które nie niesie w sobie miłości własnej, ale do innych, ona to bowiem jest siłą napędową do formacji. Bez pragnienia umierania dla innych ciężko być dobrym, oddanym ludziom kapłanem. Alumn musi mieć też sporo siły, ponieważ swoje życie ukierunkował przeciw prądowi rzeki świata, chce tak iść aż do końca, ponieważ wie, że przy źródle woda jest najczystsza.
Klerycy, alumni, księża jutra – tytułów dla kandydatów do kapłaństwa jest całkiem sporo, jednak te usłyszymy od tej przychylnej strony, natomiast od reszty najczęściej napotyka się sformułowanie „marnują sobie życie”. Z czysto (ir)racjonalnego punktu widzenia, całkowicie zapominając o wierze, rzeczywiście może być zaskakujące, że grupa młodych chłopaków zamyka się w budynku, żeby ograniczyć swój czas, poddać się pod jakiś regulamin i w tak młodym wieku zrezygnować z małżeństwa. Może dlatego Jan Paweł II powołanie nazywa „darem i tajemnicą”. Kim jednak jest kleryk dla Kościoła? O ile dla świata jest kamieniem odrzuconym, ponieważ nie wykorzystuje swojego potencjału zarówno do wytwarzania PKB, jak i demograficznego, jednakże dla wspólnoty, szczególnie po święceniach, jest w jakiejś mierze skarbem duchowym i ojcem dla wielu dzieci. Przy czym zastrzegam, słowo skarb jest grą słowną do PKB, wzdrygajmy się przed klerykalizmem!
Przed paroma dniami do mediów trafiła informacja, że w przeciągu roku liczba alumnów w Polsce spadła o ~ 300. To tak, jakby w przeciągu jednego roku zniknęło większość księży diecezji legnickiej, a przecież to się właśnie dzieje! Podzielmy też tych około 1600 kleryków na 6 roczników – wychodzi 266. Po tych równaniach trzeba wysunąć wnioski: po pierwsze – Pan Bóg wciąż powołuje i trzeba się nieustannie modlić o siłę dla młodych do podjęcia misji. Drugi wniosek jednak jest bolesny – zastanówmy się nad przysłowiowym pytaniem: „czy będzie nas miał kto pochować”? Czyli pochylmy się nad przyszłym obrazem Kościoła, w którym sakramenty staną się rzadsze, tym samym duch ludzki musi być mocniejszy. Może pora zacząć „trenować” duszę już dziś? Trzeba też i przyjąć trzeci wniosek, czyli zacząć się angażować w działalność wspólnoty, aby świeccy mogli przejmować coraz więcej obowiązków, tym samym wdrażając się w przyszłość, bo to co teraz jest fakultatywne, za paręnaście lat będzie konieczne dla właściwego funkcjonowania Kościoła – posługi, diakonat stały czy najzwyklejsze zarządzanie parafią.
/mdk