Na relacje z Bogiem można spojrzeć w dwójnasób. Z negatywnym zdziwieniem - bo jak zawiązać kontakt z nieokreślonym Absolutem; albo z pozytywnym zaskoczeniem - odkrywając, że może być najważniejszym Przyjacielem. Chociaż jesteśmy już w nowym roku, to jednak pozostaje mi jeszcze zakończyć temat przyjaźni, który poruszałem w poprzednim roku. Te klika artykułów miało konkretne zadanie i od samego początku wiedziałem, jaki jest cel tego cyklu. Wszystkie te słowa, określenia oraz odniesienia były na poziomie człowiek-człowiek, aby ostatecznie móc zrozumieć, jak wygląda relacja z samym Bogiem!
W Ewangelii Jana są następujące słowa: Nie nazywam was już sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan; lecz nazwałem was przyjaciółmi (J 15, 15). Mimo, że w literalnym kontekście mógłby ktoś ograniczyć się wyłącznie do następujących potem słów o oznajmieniu spraw od Ojca, to jednak znacznie by to zubożyło całokształt nauczania o przyjaźni. Mam tu na myśli słowa samego Jezusa, ale i późniejszych twórców chrześcijańskich, którzy mierzyli się z tym tematem. Oni zazwyczaj nakłaniali do tego, aby ideał prezentowany w Kościele przekładać na posiadane już relacje z innymi ludźmi i rzeczywiście warto tak robić, bo powoduje to oczyszczenie z ubogaceniem.
Ja natomiast w tej serii chciałem pokazać też coś więcej. Zachęcić również, by przy pomocy ludzkich relacji zrozumieć, do czego wzywa nas Bóg. Łatwiej nam będzie wejść w rzeczywistą przyjaźń z Jezusem, jeśli mamy szczęście doświadczyć prawdziwej przyjaźni z drugim człowiekiem. A nawet jeśli nie jest ona idealna, to wyjść od niej i abstrahując od tych złych naleciałości, wiedzieć, jak wejść w zażyły kontakt z Chrystusem. Od czegoś trzeba zacząć, należy mieć jakiś punkt wyjścia.
Nie chcę streszczać w tym miejscu poprzednich artykułów, tylko zauważyć, że jest to swego rodzaju mapa po relacjach, o tyle prosta, że są to niezależne elementy, które można dowolnie zestawiać, a i tak pozwolą dotrzeć nam do miejsca docelowego, jakim jest Bóg. Jestem zdania, że ludzkie przyjaźnie są jak Biblia pauperum. Dziś wielu jest surowych wobec obrazów Boga jako sędziwego staruszka, który z góry patrzy na ludzkość trzymając w ręku berło. Oczywiście, dziś mając tyle książek teologicznych, katechezę w szkołach i uniwersytety w chmurze możemy dyskutować o Absolucie, ale wówczas potrzeba było Sędziwego Starca. Analogicznie - w kwestii relacji z Bogiem. Potrzebujemy tych naszych najbliższych, „aby Absolut był chociaż znajomym”, ale gdy to pojmiemy, to udamy się potem niejednokrotnie z Bogiem na kawę czy wyjazd, bo tych najpiękniejszych chwil będziemy chcieli z Nim doświadczać. Wtedy też każdy wysiłek duchowy będzie inny, bo i NASZĄ miłość do NIEGO będziemy odczuwali jako namacalną.
Może dopiero po takim doświadczeniu zrozumiemy kamedułów, oczywistym stanie się postawa wielu świętych, a z kolei pocałunek Judasza jeszcze boleśniejszy. Wtedy też bez wątpienia odkryjemy, że rzeczywiście nie ma większej miłości niż oddać życie za przyjaciela, nie zależnie, czy odczytamy to literalnie, czy też jako umieranie dla kogoś przez wyrzeczenie i zaparcie się siebie. Bo w życiu chrześcijanina wszystko powinno kierować go do Boga, co nie oznacza zupełnego ascetyzmu, ale właśnie też tę mądrość, że piękno relacji i piękno dnia codziennego może być dobrym pryzmatem, przez jaki się patrzy na Stwórcę. A zatem nawet zwykły kumpel może w jakiejś mierze nauczyć nas jakiegoś elementu relacji z Panem, bo i w niej czasem potrzeba prostej radości, a czasem wielkiego smutku.
/ab