Charakterystycznym przejawem naszych czasów, przede wszystkim dotyczy to młodych, jest szukanie siebie nie w sobie, a w kimś innym. Bardzo często współczesna młodzież dostrzega swój charakter, zachowanie, a nawet całe życie w jakimś bohaterze filmu, serialu bądź książki. Deskrypcja życia odbywa się wówczas dzięki czyjejś wyobraźni, w którą staramy się wejść, traktując ją jak swoją.
Dosyć często, dotyczy to głównie ludzi młodych, przeżywając jakąś mniej lub bardziej ważną chwilę w życiu, używa się określenia „jak w filmie”, niekoniecznie łącząc ten fakt z konkretnym tytułem. Wtedy sytuacja nabiera znaczenia, wydaje się, że bierze się udział w czymś znacznie większym niż „tylko” własne życie. Zarazem rodzi to jakąś formę ułudy, która suponuje odrzucenie racjonalnego myślenia. Przyjęcie życia jako scenariusza filmowego niesie konsekwencje w sposobie myślenia, jednak znacznie większym zagrożeniem jest podatność na manipulacje. Stwórzmy serial, w którym główni bohaterowie będą reprezentować różne temperamenty połączone z najpopularniejszymi cechami charakteru dla danego typu odbiorcy. Mamy już dobry grunt, by zaprosić wielu oglądających do utożsamienia się z tymi bohaterami. Następnie wystarczy dokonywać powolnej zmiany w postaciach serialu, aby równocześnie zmienić społeczność, do której jest on kierowany.
Wobec tego, jak ma się ostatecznie kwestia autorytetów we współczesnym społeczeństwie? Skoro z jednej strony kwestionuje się wielkie postacie historii i kultury, a z drugiej wciąż mamy pragnienie stania się „jak ktoś”, nie można w takim razie mówić o upadku roli autorytetu. Problem tkwi raczej w jednostkowaniu i relatywizacji wartości, wobec czego każdy przyjmuje postać, którą uważa dla siebie za wartościową i sobie bliską. To trochę tak jakby muzyk brał rozstrojony instrument oraz drugi nienastrojony, aby upewnić się, że brzmienie jest odpowiednie. Ten prosty przykład pokazuje zagrożenie braku obiektywnych autorytetów, ponieważ poprzez ten schemat unika się nie tylko swego rodzaju autoformacji, ale i konfliktów wewnętrznych, które budują. Kiedyś jednak bańka pewności o „słusznym” postępowaniu może pęknąć.
Zatem okazuje się, że do pomiaru siebie dobieramy niewłaściwe narzędzia. To jak sprawdzać godzinę na cukierkowym zegarku – zawsze będzie ta sama i takiej też się spodziewamy, różnica jest taka, iż wiemy, że nie ma żadnej możliwości, aby ten zegarek działał. Jedyną przesłanką jest fakt, że dwa razy na dobę pokazuje właściwą godzinę. Tak samo jest z projekcjami, jakich dokonujemy. Zgadzają się powierzchowne cechy, ale dzięki nim wydaje nam się, że wszystko funkcjonuje poprawnie. Są różne sposoby odkrycia siebie, w zależności, jakie podejście przyjmiemy, jednak im częściej się z czymś nie zgadzamy, tym bardziej sprawdzamy swoje granice. Zatem nim poszukamy podobieństw, koniecznie przyjrzyjmy się różnicom, bo chociaż możemy mieć tę samą ulubioną potrawę, co główny bohater serialu, to możemy stać po dwóch stronach barykady światopoglądowej. On, jako wykreowany celowo, swojej postawy nie zmieni, jednak może znacznie wpłynąć na naszą.
Uzdrawiające może się okazać zrozumienie, że bohater filmu to zarobkowy aktor, który gra tak, jak powinien i niezależnie od naszych emocji i współczucia, jego los jest przesądzony, tocząc się według scenariusza. Banał? Może i owszem, ale jakże cenne przypomnienie, że ostatecznie kinematografia przedstawia świat sztuczny, a upodobniając się do bohatera nie będziemy szczęśliwi jak on, bo chociaż jesteśmy podobni, to zupełnie inni.
/ab