1 września weszło w życie rozporządzenie Unii Europejskiej o powolnym wycofywaniu tradycyjnych żarówek ze sprzedaży i zastępowaniu ich „energooszczędnymi” świetlówkami rtęciowymi. Towarzyszyła temu kampania propagandowa, pod hasłem: „Korzyści środowiska przyrodniczego wynikające z oszczędzania energii elektrycznej”.
Oczywiście nikt nie może zaprzeczyć, że o środowisko trzeba dbać, zatem z pewnością taka propaganda pada na podatny grunt, gdyby nie jeden ten fakt, że od czasu kiedy Pan Bóg stworzył człowieka na Swój obraz i podobieństwo, jego zdolności się rozwijają, w tym również zdolność do liczenia, zwanego potocznie kalkulowaniem.
Jestem dzieckiem PRL-u pamiętającym, że jedynym odbiornikiem prądu w mieszkaniu była osławiona, niechciana już dzisiaj przez Unię Europejską, żarówka, czyli bańka szklana, z węglowym – wcześniej wolframowym – żarnikiem, wypełniona próżnią (czyli nie wypełniona), zamknięta aluminiowym gwintem ze stopką, służącymi do wkręcania do żyrandola. Była również lodówka, która czasami się psuła. Powszechne też były żelazka, radia i telewizory, których jednak używało się od czasu do czasu. W dużej części domów były pralki, zdarzały się miksery, później również tzw. magnetofony itd., itp. Oszczędności gomułkowskich z osławioną „jedną ťczterdziestkąŤ na izbę mieszkalną” nie pamiętam, bo żyłem już w gierkowskim „luksusie” z sześćdziesiątką, a nawet setką (ojciec czasami wkręcał sto pięćdziesiątkę, zamiast trzech sześćdziesiątek „dla oszczędności”) i to w czasach, kiedy w zimę zdarzał się 20 stopień zasilania, czyli mogły zdarzyć się przerwy w dostawie energii. Kopalnie wówczas pracowały pełną parą, elektrownie tak samo, przemysł również. Więc nie dziwota, że tej energii brakło. Nikt oczywiście się o żadne środowisko nie troszczył, dlatego też wyrosłem zdrowo i wysoko pod sam żyrandol z wkręconą sto pięćdziesiątką dla oszczędności.
„Dobrobyt” gierkowski się skończył, nie skończyły się jednak problemy z energią, aż do zmiany systemu, kiedy okazało się, że upadający, a potem wyprzedawany za bezcen przemysł Polski energii już tyle nie potrzebuje i produkcja tejże spadła. A żarówki, jak świeciły tak świecą, czasami nawet jaśniej ze względu na ustąpienie całkowite 20 stopnia zasilania. Obecnie jak się drugi pojawi to jest wielkie larum.
Tymczasem po upadku komunizmu postęp techniczny wpadł do Polski szeroko otwartymi drzwiami. Psujące się lodówki zastępowano nowymi, przybyło telewizorów, radioodbiorników, sprzętu grającego, mikserów, suszarek, żelazek, lokówek, tosterów, kuchenek mikrofalowych i kuchen elektrycznych, odkurzaczy, pralek, zmywarek, zamrażarek, klimatyzatorów, wanien z jaccuzi, masażerów, czajników elektrycznych i rzecz jasna komputerów, skanerów, faksów, kopiarek, drukarek, monitorów… ogrom rozmaitego sprzętu domowego o zasilaniu elektrycznym, bez którego dzisiejsza egzystencja wydaje się niemożliwa. W całym przepychu znajduje się i nasza poczciwa żarówka, która jednak nadal świeci swoim lekko żółtawym światełkiem z żyrandola umieszczonego pod sufitem, na biurku, nad stołem i na szafce nocnej.
Jeśli teraz policzymy moc tradycyjnych żarówek zainstalowanych w każdym domu, to nie przekroczy ona 700 watów, ale przecież nikt nie pali wszystkich żarówek jednocześnie!. A innych urządzeń? Ho, ho… grubo ponad 3 kilowaty. Jeśli byśmy włączyli wszystkie na raz, to korki wystrzeliłyby od razu. No i masz babo placek! Więcej urządzeń, więcej zużytej energii. Podczas gdy właśnie mamy ją oszczędzać! A więc to nie żarówki są powodem naszych zmartwień, ale wszystko to, co nimi nie jest. Poza tym, w fabrykach, w których wytwarzane są wcześniej wymienione dobra, wszystkie właściwie czynności są wykonywane automatycznie za pomocą urządzeń korzystających z energii…, którą mamy oszczędzać za pomocą energooszczędnych żarówek.
Żarówki energooszczędne sprawiają jeszcze inne kłopoty. Tradycyjną wyrzucało się do kosza i po kłopocie. Nowe, ze względu na zawartość w nich szkodliwej rtęci trzeba oddawać do punktów skupu, a jeśli się stłucze, wietrzyć mieszkanie przez kilkadziesiąt minut. Dodatkowo światło białe przez nie wytwarzane jest bardziej szkodliwe dla oczu niż światło żółte tradycyjnych (podobne do światła słonecznego), a kurz osadza się na nich szybciej. Dodam po cichu, że do procesu technologicznego potrzebnego do wytworzenia energooszczędnej żarówki trzeba zużyć 3,5-krotnie więcej energii, niż do wytworzenia tradycyjnej, nie mówiąc już o tym, że jest ona 10-krotnie droższa niż tradycyjna i wcale nie bardziej żywotna, choć producenci zapewniają, że jeśli się jej nie gasi, to może świecić przez 200 tys. godzin (ok. 23 lata) Ale jak się jej nie gasi, to ona energię zużywa, a nie oszczędza. Nie wiem ile godzin świeciła żarówka edisonowska w amerykańskiej remizie straży pożarnej, ale wkręcono ją tam w 1908 r. i świeci do dziś, a sądzę, że gaszono ją i zapalano kilka tysięcy razy.
Myślę, że posłowie, pracujący w pocie czoła nad wdrożeniem tego unijnego przepisu, oświeceni energooszczędną żarówką po prostu nie dostrzegli tych niedorzeczności. Tak to właśnie jest, jak się oszczędza na oświeceniu.
Radosław Kieryłowicz
Artykuł ukazał się w numerze 11/2009.