Zawsze budziły we mnie trwogę słowa Jezusa: Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała twoja wiara (Łk 22, 31-32). Myślę, że te słowa Jezusa to klucz do zrozumienia obecnej sytuacji, która ma miejsce na świecie. W Kościele trwa przesiew. Nie ma już miejsca na bycie pośrodku. Ci, którzy nie wytrwają przy Nim, odpadają. Ci, którzy zostawiają codzienną modlitwę i niedzielną Eucharystię, sami pozbawiają się łaski, a tym samym siły do tego, by wytrwać przy Chrystusie. „Świat” wciąga tych wszystkich, którzy tracą żywą i osobistą relację z Bogiem. Sądzę, że niestety taka sytuacja będzie się tylko pogłębiać, zarówno w Polsce, jak na świecie. Patrzymy na naszych bliskich, nasze dzieci, wnuki i myślimy sobie: co takiego się stało, że i oni odchodzą od Boga…? Czego zabrakło z naszej strony, aby ich od tego uchronić?
Nadmienię tylko: to nie zawsze jest wina braku przekazania wiary. Owszem, pewnie nikt z nas nie wychowuje idealnie, ale nawet jeśli rodzice wychowali swoje dzieci w wierze, to i tak każde z nich ma wolną wolę. Bóg jest miłością i choć kocha nas całym swoim Boskim sercem i chce, abyśmy też Go tak kochali, nie zmusi nas do tego nigdy. Bóg pragnie naszej wewnętrznej pozytywnej odpowiedzi na Jego łaskę, na Jego wołanie, ale nikt, nawet rodzice czy najbliżsi – ani nawet On sam – nie może zmusić nikogo, by w Kościele pozostał.
Co więc się dzieje takiego, że tak wielu opuszcza Kościół? Bardzo ciekawą i trafną moim zdaniem tezę stawia Jacek Pulikowski w książce „Bitwa o rodzinę”. Mówi on, że współczesny człowiek ma problem z zachowywaniem przykazań. Przeważnie nie radzi sobie z 6. i 9. przykazaniem, czyli, mówiąc w największym skrócie, z życiem w czystości. Pojawiają się kolejne grzechy i nawet jeśli człowiek początkowo walczy i się spowiada, to ponieważ grzechy wciąż powracają, w końcu się poddaje: dochodzi do wniosku, że nie ma sensu chodzić do spowiedzi. Idąc dalej, odchodzi od Boga, sądząc, że zachowywanie przykazań nie jest możliwe, że Bóg „przesadził”, stawiając takie wymagania. W ten genialnie perfidny sposób szatan odciąga kolejnych młodych od życia z Bogiem. Mało kto wierzy, że życie zgodne z przykazaniami jest życiem szczęśliwym. Wszelkie ograniczenia przecież brzmią mało zachęcająco, a kto chciałby kochać Boga-Ustawodawcę, Boga-Prawnika, Boga-Sędziego, który nakazuje, a potem z wielką przyjemnością wtrąca do piekła tych, którzy pogwałcili Jego przykazania.
O co więc w tym wszystkim chodzi? Czym tak naprawdę jest chrześcijaństwo, skoro tylu dziś od niego odchodzi? Jak przekonać innych, że opłaca się zostać w Kościele, spowiadać się i prosić Boga o łaskę (!) życia w zgodzie z Jego wolą, Jego Słowem…?
Przekonać nas może tylko i wyłącznie jedno, a jest to bezwarunkowa Miłość Boga do każdego człowieka, wyrażona w Krzyżu Chrystusa: on jest Jej znakiem po wszystkie czasy. To tam Jezus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, ukochał nas do tego stopnia, że On – sam Bóg – wyniszczył swoje człowieczeństwo, oddając życie za nas. Jeśli kogoś nie porusza takie poświęcenie Boga, to już nic go nie przekona. Choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą – jeśli we Mnie nie wierzą – zdaje się mówić Chrystus (por. Łk 16, 31). To krzyż Chrystusa jest miejscem, pod którym każdy z nas, osobiście, albo przyjmuje Go za swojego Zbawiciela i Pana, albo Go odrzuca, a tym samym skazuje się na potępienie.
I niestety, ale nie ma trzeciej drogi. Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie (Mt 12,30). Nie można trochę kochać Boga i trochę kochać świata. Każdy z nas był, jest lub będzie postawiony w sytuacji, która wymaga opowiedzenia się: jesteś za Chrystusem czy przeciwko Niemu? Odpowiedź wydaje się dość oczywista, ale nie zawsze taka jest. Mamy tu do czynienia z tajemnicą wolności każdego człowieka. Bóg chce, abyśmy Go wybrali i odpowiedzieli na Jego miłość, ale nikogo do tego nie zmusi, bo jako kochający Ojciec szanuje wolność swoich dzieci. Może przekonać nas Miłość, ale nigdy siła ani nawet najszczersze chęci bliskich…
Wiele cierpienia sprawia sytuacja, gdy najbliżsi odrzucają Boga. Parę dni temu, wychodząc z wieczornej Mszy św., napotkałem człowieka, którego synowie wplątali się niegdyś w narkotyki, odeszli od Kościoła, jeden z nich zostawił żonę dla innej kobiety, a drugi mieszka z partnerką bez ślubu. Z naszego spotkania wywiązała się ciekawa rozmowa. Doszliśmy do wniosku, że po ludzku, mimo najszczerszych chęci, nie da się nawet najbliższej osoby przekonać do wytrwania przy Bogu... Nieraz naprawdę pozostaje tylko modlitwa. Tylko i aż. Bo jestem przekonany, że wytrwała modlitwa za pogubioną osobę, tworzy wokół niej jakby „parasol ochronny”, chroni od jeszcze gorszego zła, które mogłoby ją dosięgnąć i tworzy pewną przestrzeń, gdzie Bóg może działać, szanując jednocześnie jej wolne wybory.
Patrząc chociażby na św. Augustyna, powiedzmy sobie jasno: zawsze jest nadzieja! Pan Bóg jest wszechmogący i ma swoje sposoby dojścia do każdego człowieka. Niekoniecznie takie, jakimi my byśmy chcieli dotrzeć do naszych bliskich. Bóg posługuje się najróżniejszymi osobami i takimi wydarzeniami, o których byśmy nawet nie śnili. Może to nie matka i ojciec, wobec których syn się buntuje, ale dawny kolega z podstawówki stanie się dla niego świadkiem Chrystusa… a może będzie to jego przyszła żona, nowy ksiądz z parafii, albo wierzący youtuber… a może to świadectwo nawróconego narkomana będzie dla niego słyszalnym wołaniem Boga…Tylko Bóg wie, jak dotrzeć do serca człowieka.
Każdy ma indywidualną drogę. Niektórzy może mają bardziej pokrętne ścieżki, tak jak choćby marnotrawny syn, który dopiero, gdy roztrwonił majątek, zorientował się, w jakim bagnie się znajduje. Być może niektórzy potrzebują spaść ze skarpy, by leżąc na ziemi spojrzeć w Niebo i dostrzec kochającego Ojca, który zawsze na nich czekał z otwartymi ramionami.
/mdk