Kiedy 10 lat temu wraz z Miłoszem Marczukiem kończyliśmy książkę Poza Unią jest życie, która była pierwszym uniosceptycznym tytułem, który pojawił się w polskich księgarniach, byliśmy troszeczkę przestraszeni własną śmiałością. Cóż – odważyliśmy się kwestionować, i to w zdecydowany sposób, powszechnie wtedy panujący dogmat, iż „poza Unią nie ma zbawienia”. Jak się jednak okazało, wszystkie nasze obawy się potwierdziły, a po dziesięciu latach widać, że efekty naszego funkcjonowania w UE są nawet gorsze, niż można było przewidywać.
Zacznijmy od kwestii rozliczeń. 10 lat temu postawiliśmy tezę, że tak czy inaczej do Unii dopłacimy.
Dopłacamy
Teza ta, co oczywiste, jest słuszna, jeśli nie bierzemy pod uwagę wystąpienia z tej organizacji. Wszelkie unijne dotacje mają bowiem z zasady charakter czasowy i prędzej czy później z teoretycznego „biorcy netto” staniemy się „płatnikiem netto”. W dłuższej perspektywie, skoro Unia generuje koszty, nie da się uniknąć sytuacji, że do tej organizacji dopłacimy.
Mamiono i mami się nas jednak bilansem krótkoterminowym. Niestety nawet on jest oczywiście niekorzystny. Do bilansu bezpośrednich przepływów trzeba bowiem doliczyć koszty, które one generują. Przykładowo w Białymstoku wybudowano operę za ok. 230 mln zł. Ok. 80% tej kwoty, czyli ok. 190 mln zł, to środki unijne. Można więc zakładać, że te 190 mln to pieniądze, które Unia nam „ofiarowała”. To jednak błędne myślenie. Bo utrzymanie tej opery to… 23 mln zł rocznie. W 10 lat to będzie 230 mln zł. Innymi słowy – wrzucenie 190 mln z Unii, kwoty pochodzącej i tak w dużej części z naszych podatków, w dekadę spowoduje stratę w wysokości 230 mln zł! Jak opisać tę sytuację? Czy Unia nam coś dała, czy może raczej obciążyła naszych podatników niepotrzebnym wydatkiem? Jestem zwolennikiem tej drugiej tezy. A przecież takich „inwestycji”, na czele z naszymi stadionami narodowymi, są tysiące!
Jaki z kolei był efekt wprowadzenia dopłat dla rolników, o które tak walczyli politycy różnej maści? Po pierwsze wzrosła wartość ziemi, którą można „podłączyć” pod dopłaty. Po drugie powstały łapówkarskie latyfundia, których istotą nie jest produkowanie jakichkolwiek sensownych płodów rolnych, tylko kombinowanie w przepływach dopłat. Po trzecie wreszcie ilość racjonalnie uprawianej ziemi zmalała. W efekcie ceny płodów rolnych wzrosły. Jak takie zjawisko ująć w bilansie przepływów Polska – Unia? A przecież wzrost cen żywności jest połączony z naszym wejściem do UE i uruchomieniem systemu dopłat na sztywno…
A jak ująć w bilansie wzrost cen energii spowodowany ideologiczną walką z globalnym ociepleniem oraz zmuszaniem nas do kupowania energii wielokrotnie droższej od pochodzącej ze źródeł odnawialnych? Czy jeżeli Unia dopłaci komuś do wiatraka, przy pomocy którego ten ktoś przez całe lata będzie nas zmuszał do płacenia haraczu pod pretekstem „zielonej energii”, to społeczeństwo jako całość jest w tym przypadku beneficjentem czy płatnikiem?
Jeżeli uwzględnimy nie tylko to, co widać, ale także to, czego nie widać, okaże się, że nasz bilans unijny to grube miliardy w plecy. Jeśli chodzi o szczegóły, odsyłam do serii tekstów, które na temat bilansu Polska – Unia opublikował w zeszłym roku w „Najwyższym CZAS!-ie” Tomasz Cukiernik.
Biedniejemy
Po wejściu do UE mieliśmy szybko dogonić jej „starych” członków pod względem bogactwa. Nic takiego się nie stało. Jeśli uważnie przyjrzymy się danym, to okaże się, że nasz dystans w stosunku do bogatych krajów Zachodu nie zmalał. Co więcej, lepiej od nas radzą sobie wszystkie kraje byłego „bloku wschodniego” z wyjątkiem Bułgarii i Rumunii. Natomiast nasz kraj wpadł w spiralę zadłużenia. Jeśli przeanalizujemy krzywą wzrostu zadłużenia, to okaże się, że mimo rozmaitych sztuczek księgowych jest ona ściśle skorelowana z momentem naszego wejścia do UE. Innymi słowy – to właśnie zaraz po wejściu do UE zaczęliśmy się w sposób szalony zadłużać. Nie da się tych dwóch faktów nie łączyć. Prawda jest taka, że zadłużenie to oddaje poziom prawdziwych kosztów naszego funkcjonowania w unijnej strukturze.
Obecność w Unii, przy wszystkich usztywnieniach z tą obecnością związanych oraz wysokich podatkach, zwłaszcza tych, jakimi jest obłożona praca, doprowadziła do prawdziwego exodusu młodych ludzi z Polski. Miliony najbardziej ambitnych i wykształconych młodych ludzi zostało dosłownie wypchniętych z naszego kraju. Co to oznacza? Dwie sprawy. Po pierwsze to, że wbrew oficjalnie podawanym statystykom wejście do UE doprowadziło do kolosalnego wzrostu bezrobocia. Jeśli bowiem jego oficjalna stopa zwiększyła się nawet w sytuacji ucieczki siły roboczej, to znaczy, że gdyby ci ludzie nie wyjechali, musiałaby wzrosnąć znacznie bardziej dramatycznie. Po drugie to, że wejście do Unii skończy się bankructwem polskiego systemu ubezpieczeń, bo wobec ucieczki składkodawców nie będzie komu finansować ZUS-u.
Polskie wejście do UE zbiegło się także z zawałem demograficznym. Oczywiście już wcześniej przestrzegano, że jako społeczeństwo idziemy w tym wymiarze w złym kierunku. Ale chyba nikt nie spodziewał się aż takiej katastrofy, jaka nastąpiła. Polacy zaraz po wejściu do UE po prostu niemal przestali się rozmnażać. To obrazuje wpływ tego wyboru politycznego. Jeśli założymy, że to rzeczywiście był wybór.
Aksjologiczny holocaust
Trendy gospodarcze i demograficzne można jednak odwrócić, jeśli tylko społeczeństwo dysponuje wewnętrzną siłą. Jednak to właśnie w tym wymiarze nasza obecność w UE zaszkodziła Polakom najbardziej. Po prostu doszło do aksjologicznego holocaustu. Polakom zaczęto wmawiać, zresztą za ich własne pieniądze, że dotąd byli głupi i zacofani, muszą się więc zmienić i „dostosować do współczesności”, odrzucając swoją tożsamość. To temu przecież służą wszelkie ideologiczne nowinki, z takim uporem promowane przez media państwowe i niby-prywatne, ale tak naprawdę także działające za pieniądze podatnika. Stąd się wzięła promocja seksdemoralizacji, pranie mózgów przy pomocy ideologii gender i pederastii, wszystko to połączone z judeofilią. Stąd wreszcie płynąca ze wszystkich stron apoteoza postawy parobka, który sam nie jest w stanie się sobą zająć, o sobie decydować, ma natomiast jak pies Pawłowa rzucić się na rzucony mu ochłap, nawet jeśli jest on tylko atrapą. Stąd także wnikające w system prawny zmiany dotyczące pozycji i kształtu rodziny, połączone z pierwszą oficjalną próbą jej przedefiniowania. Na szczęście ta próba została jeszcze zablokowana, ale nie łudźmy się – będą następne.
Aksjologiczny holokaust objawia się także w negowaniu wartości narodowych, praktykowanej na rekordową skalę ojkofobii (strachu przed własnym), wreszcie zabranianiu formułowania idei dotyczących prawdziwych interesów polskich. Nic zresztą dziwnego – skoro Polski jako niezależnego państwa z niezależną polityką ma po prostu nie być, to po co zastanawiać się nad jej własną polityką?
Przed tym aspektem polskiej obecności w Unii, jakim jest coś, co można określić mianem cywilizacyjnego prania mózgu, przestrzegał przed dziesięciu laty, jeżdżący z nami po Polsce w ramach konferencji uniosceptycznych, znany rosyjski dysydent z czasów sowieckich Włodzimierz Bukowski. Przekonywał on, że w pomoc ekonomiczną nie powinniśmy wierzyć, bo ona nie nadejdzie, zresztą dla zdrowego organizmu taka pomoc nie tylko nie jest dobra, a nawet jest szkodliwa, bo wypacza naturalne działanie gospodarki. Natomiast z całą pewnością będziemy narażeni na inkulturację lewackimi wartościami, które stopniowo będą zmierzały do totalitaryzmu. Ostrzegał, że gdy wejdziemy do UE, sami wkrótce będziemy się sadzać do więzienia za homofobię, antysemityzm, nietolerancję, czy po prostu za wypowiadanie nieprawomyślnych poglądów. Niestety jego przepowiednia staje się ciałem na naszych oczach.
Poza Unią naprawdę jest życie
Ale jak nie było Tysiącletniej Rzeszy, tak nie będzie Tysiącletniej Lewackiej Unii. Ten system prędzej czy później się zawali. W naszym interesie jest się z niego ewakuować, zanim zostaniemy obarczeni kosztami jego implozji. Tak więc zamiast iść na lep unijnej propagandy i wierzyć w te wszystkie unijne bajki, którymi karmi nas uniopropaganda, dostrzeżmy, że w samym centrum Europy są takie dwa kraje nie będące w Unii, jak Szwajcaria i Liechtenstein. Nie łączmy się z nimi, tylko spróbujmy je naśladować. Bo poza Unią naprawdę jest życie. Nawet w Europie.
Tomasz Sommer
Dr socjologii, redaktor naczelny tygodnika „Najwyższy CZAS!”, od 7 lat jego współwłaściciel. Autor 11 książek. W czasie kampanii referendalnej związanej z polską akcesją do UE zorganizował dwie objazdowe konferencji uniosceptyczne, w których udział wzięli m.in. Władimir Bukowski, Janusz Korwin-Mikke i Stanisław Michalkiewicz.