Wydaje się, że każda próba obiektywnego opisania obecnej rzeczywistości społeczno-cywilizacyjnej w oparciu o metodę przyczynowo-skutkową jest skazana na klęskę w sensie takim, że zostanie ona w masowych mediach odrzucona. A winna jest temu ideologiczna polityczna poprawność, czyli okulary, które każą historykom, politykom i publicystom mówić, pisać, a przede wszystkim myśleć w oparciu o aktualnie obowiązujące paradygmaty, którym przydaje się cechę obiektywnych aksjomatów naukowych. Każdy, kto się z określonych ram wyłamie, jest tym złym, dla którego nie powinno być miejsca w świecie „opinii publicznej”. To znaczy swoje dociekania i wnioski z nich wypływające może on wyrażać w domu (choć i to jest wątpliwe), a nie w przestrzeni publicznej.
Problem z kolejnym drugim tomem podręcznika Wojciecha Roszkowskiego do przedmiotu „Historia i Teraźniejszość” jest przykładem takiej właśnie sytuacji. Podobnie zresztą było z zeszłorocznym tomem pierwszym. W mediach masowych nie doczekał się on zbyt wielu recenzji obiektywnych, obojętnych czy pisanych z pozycji autorowi życzliwych, czy względem niego choćby i opozycyjnych. Był hejt. W ostatnim czasie dla eksperymentu podjąłem, całkowicie zresztą udaną, próbę przeczytania książki pana profesora i wnioski, jakie z tej lektury wyciągnąłem, tak jak i ze wspomnianego tomu poprzedniego, są jasne. Większość opinii o książce prezentowanych w Internecie dotyczy jakiegoś innego tytułu. Można powiedzieć, oczywiście żartując, że ktoś się pod Wojciecha Roszkowskiego podszył, jakieś tajemnicze wydawnictwo wydało nieco egzemplarzy takiej fałszywki i rozesłało ją do mediów lewicowych, których autorzy z rzeczą ową się zapoznali i ją skrytykowali. Oczywiście to żart, bo opinie, które czytają, świadczą o tym, że piszący zapoznali się często z fragmentami, które były im potrzebne do ataku na książkę na zasadzie, że znajdowali kij, jaki bądź i nim bili. Choć część krytyków pewnie do niej nie zajrzało, bo i po co? Jak powiedział kiedyś pewien redaktor naczelny pewnego periodyku, dając mi książkę do recenzji – na moją uwagę, że mam mało czasu na jej przeczytanie: „Co to za sztuka pisać recenzje przeczytanych książek?” On oczywiście żartował, w przeciwieństwie do wielu obecnych krytyków podręcznika Roszkowskiego.
Podstawowym powodem tego jest wspomniana przeze mnie na wstępie ideologia, z którą autor polemizuje, stoi na innych pozycjach światopoglądowych. Historie zaś, nawet tę najnowszą, traktuje z akademickim pietyzmem starego profesora jako „nauczycielkę życia”.
Czy profesor ostatnie czterdzieści kilka lat ludzkich dziejów fałszuje? Ano oczywiście, że nie. To byłoby dla krytyków bardzo przyjemne, ale tu, gdzie się z jego tezami nie zgadzają, a nie mają jak ich podejść, wnioski autora zbywają pojęciem „pseudonauki” i swoistym gulgotem, który ma potencjalnego czytelnika, czyli nauczyciela, a za nim ewentualnego ucznia, od książki odstraszyć, tak jak rzeczywisty indyczy „gulgot” odstraszał małe i większe dzieci w czasach mojego dzieciństwa od miejsca, gdzie dorosły indor akurat raczył się był przechadzać. Dziś najmłodsze pokolenie ten gatunek ptaka zna z książeczek z kolorowymi obrazkami wsi, choć tu w zasadzie zwierząt tych już nie ma – żyją w farmach, zanim wylądują w plastikowych opakowaniach w supermarketach i kupiec nawet nie wie, że ktoś kiedyś żywego przedstawiciela tego gatunku mógł się bać.
Lewica gulgocze. Nie podoba jej się to, że prof. Roszkowski pokazuje rolę Jana Pawła II w latach osiemdziesiątych w globalnym świecie dziś, w czasach, kiedy tę postać próbuje się wygumkować z kart historii albo zestawić ją w jednym szeregu z najbardziej mrocznymi personami XX wieku. Jego postawa drażni w sposób oczywisty. Poza tym musi denerwować fakt, że wielką politykę, której celem była zmiana globalnego układu sił i eliminacja Związku Sowieckiego jako globalnego zagrożenia, prowadzili przywódcy o konserwatywnym sposobie patrzenia na świat: Ronald Reagan i Margaret Thatcher. Wreszcie, że nie wszyscy chcieli obalania komunizmu i zmiany geopolitycznej, która dokonała się w końcu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Oczywiście, te fakty są drażniące. Z drugiej strony profesor pokazuje układy geopolityczne także w Europie, wskazuje, że nasze miejsce na mapie i rola polityczna, jaka wynika z naszego potencjału, wcale oczywista nie jest, że polityka Niemiec wcale nie miała i pewnie nie ma na celu pełnej suwerenności naszego kraju. Przypomina on młodemu czytelnikowi, że to ten kraj nawet na przekór Stanom Zjednoczonym próbował dogadywać się z jeszcze ciągle komunistycznym Związkiem Radzieckim i nawet z niepokojem patrzył na szybki rozpad ZSRR.
Ciekawe są też uwagi autora o tym, że walka o dominację nad światem nie zakończyła się wraz z upadkiem państwa sowieckiego, że przedzierzgnięcia polityczne jednego tworu w inny niczego nie kończą, że walka o wpływy toczyła się w latach dziewięćdziesiątych i później. Nie było żadnego postulowanego, także w nauce, „końca historii”. Obecna sytuacja jest tego dowodem.
Prof. Roszkowski otwarcie krytykuje też współczesne nurty kultury, które dążą do destrukcji pewnego modelu Zachodu, można powiedzieć cywilizacji euroatlantyckiej, czy też używając innego języka – łacińskiej. Robił to już w tomie pierwszym. Może to spotykać się z zarzutem subiektywizmu, czyli że opinia i światopogląd autora determinuje kierunek rozumowania. Być może obiektywnie jest to nawet i jakaś prawda, ale skoro rzecz cała jest podręcznikiem przedmiotu, którego element wychowawczy jest elementem istotnym, to jakby autor mógł opisywać rzeczywistość abstrahując od jakiegokolwiek punktu odniesienia? Absurd. Gdyby podręcznik do tego przedmiotu pisał przedstawiciel „multikulturalizmu”, to czy zdobyłby się na dystans do swoich przekonań, a jeśli nawet, to czy tego oczekiwaliby jego mocodawcy? Swoją drogą, przy okazji tej kwestii można by otworzyć pytanie pod tytułem: czy państwo ma prawo kształcenia obywatelskiego w szkole, czy też musi się podporządkować dominującej w jego kręgu politycznym ideologicznej wizji świata i człowieka? Ataki na profesora Roszkowskiego pokazują, jak daleko w tym ograniczeniu suwerenności zabrnęliśmy. Nie jest przecież żadnym odkryciem Ameryki spostrzeżenie, że owe ataki spokojnie wpisać można w ośrodki wpływu ulokowane poza naszymi granicami.
Świat Zachodu jest obszarem wojny światopoglądowej, wojny światów i od tego nikt abstrahować nie może. Polska też posadowiona jest w określonym miejscu, posiada określoną tożsamość, historię i interesy. Udawanie, że „żyjemy gdzie indziej”, jest w sposób oczywisty bez sensu.
Zupełnie inną sprawą jest fakt, że książka łamie bardzo dużo tematów „tabu” na raz. Nie wiem, czy terapia szokowa którą podaje, łącznie z zaproponowaną metodologią, jest strawna w polskiej szkole. Przecież, po pierwsze, uczniowie i nauczyciele nie są niezapisanymi tablicami, wpływ rzeczonych mediów, które podręcznik „wyklęły”, prawdopodobnie będzie bardzo duży. Po drugie, chronologiczny układ książki jest w porządku, lecz sposób porządkowania materiału nieco kontrowersyjny. Żeby użyć konkretnego przykładu, pierwsza część książki pt. „Nowa zimna wojna 1979 – 1985” zawiera w sobie materiał poświęcony kulturze zachodu, który ze względów chronologicznych pasuje raczej do dalszej części publikacji, zresztą jedna z zaprezentowanych w nim ilustracji pochodzi z planu filmu Mela Gibsona, „Pasja” z roku 2004, z kolei inna fotografia przedstawia Marylina Mansona, którego muzyczne i pozamuzyczne prowokacje też miały miejsce znacznie później, niż wskazywałby to chronologiczność rozdziału. Poza tym, problem kryzysu szeroko rozumianej kultury na przełomie wieków wydaje mi się, może subiektywnie, ale jednak, potraktowane przez autora nieco po macoszemu.
W bardzo ważnym dla całości podręcznika wstępie autorskim, prof. Roszkowski prezentuje coś na zasadzie autorskiego manifestu, który oprócz przesłania wychowawczego zawiera też wątek metodologiczny, w którym tłumaczy, dlaczego zrezygnował z „diagramów, kasetonów czy różnokolorowych ramek” a przyjmuje metodę czysto narracyjną. Rzecz jest dla mnie ciekawa, ale biorąc pod uwagę kryteria przyjęte we współczesnej szkole (nie mnie sądzić dobre czy złe) powodują, że część pedagogów może podręcznik przyjąć z rezerwą. Z drugiej strony nie przeszkadza to temu by i oni, nawet jeśli mają zastrzeżenia, użyli publikacji jako lektury pomocniczej dla siebie i bardziej ambitnego ucznia, który chciałby czegoś więcej.
Być może uwag krytycznych można by było zebrać dużo, ale, jak zaznaczyłem, debata nad książką toczy się obok tego, co świadczy, że podręcznik dotknął istoty rzeczy. Można powiedzieć, że walka trwa.
Wojciech Roszkowski, Historia i Teraźniejszość 1980 - 2015, Podręcznik dla liceów i techników, Kraków 2023
/ab