16 lutego media obiegła informacja o śmierci Aleksieja Nawalnego, uważanego przez wielu obserwatorów wydarzeń w Rosji za potencjalnego następcę prezydenta Putina.
Pierwsza kwestia: Aleksiej Nawalny nie był żadną demokratyczno-liberalną alternatywą dla imperialistycznej Rosji; owszem był w opozycji do obecnego prezydenta i w związku z tym więziono go w kolonii karnej, ale cały czas jego współpracownicy utrzymywali kontakt swego mocodawcy ze światem zewnętrznym, a z jego opiniami można było zapoznawać się niemal na bieżąco. Oczywiście nie wiemy czy mini manifesty pojawiające się w infosferze były pisane z kolonii karnej, w której Nawalny przebywał, czy też produkowane były gdzieś na Zachodzie w jego imieniu. W rzeczywistości niewiele to zmienia. Co najwyżej gdyby wersja pierwsza była prawdziwa, to powstaje pytanie, jakie były rzeczywiste okoliczności uwięzienia adwersarza Putina, z tym, że to kwestia z gatunku zagadnień ciekawych, ale nie zmieniających istoty rzeczy.
Kwestia druga: czy Aleksiej Nawalny rzeczywiście zmarł 16 lutego? Jest o tyle ważna, że gdyby jego komunikaty internetowe wydawane były nie przez niego samego, a przez jego zaplecze fizycznie znajdujące się całkowicie gdzie indziej, to rzecz mogła by być rozważana w kategoriach, że 16-go po prostu ogłoszono, że Nawalny umarł, tymczasem fakt ten mógł nastąpić kiedy indziej. Ewentualnie, co podaję dla porządku, a nie żebym taką koncepcję przyjmował, nadal żyje. Zamieszanie z ciałem każe stawiać kwestię, że sprawa jest dziwna.
Jakby nie było, rzeczywista czy tylko medialna śmierć opozycjonisty nastąpiła. Mogło ją spowodować kilka okoliczności i działań:
Po pierwsze: przetrzymywany w kolonii karnej więzień rzeczywiście był chory i zmarł – uważam to za mało prawdopodobne, ale biorę pod uwagę.
Po drugie: został zamordowany przez czynnik zewnętrzny, czyli obce służby. Wiele ośrodków mogło sobie jej życzyć ze względu na to, że chwilowo może przysparzać ona kłopotów Putinowi, do których należałoby zaliczyć kolejne sankcje. Gdyby okazało się to prawdą, to kazałoby przyjąć tezę o pewnej słabości służb prezydenta Rosji, które cennego więźnia nie upilnowały. Jeżeli zaś okazać by się miało, że za działaniem takim stoją Ukraińcy, którą to możliwość podaję jedynie dla porządku, to by znaczyło, że Rosja jest państwem z dykty i paździerza.
Po trzecie: na śmierci Nawalnego mogło zależeć jakiejś klice wewnątrz rosyjskiego układu władzy. Hipotez w tej kwestii też może być kilka. Po pierwsze za uśmierceniem Nawalnego stoi jakaś ekipa chcąca zaszkodzić Putinowi, a jednocześnie uniemożliwić ewentualne przejęcie władzy po nim przez ekipę kontrolowanej opozycji. Może też chodzić o to, by nie rozpoczęły się rozmowy pokojowe w kwestii Ukrainy. Oznaczałoby to, że obecny prezydent ma koło siebie jakichś liczących się spiskowców, jeśli tak, to już powinien w pełni zdawać sobie z tego sprawę i pewnie coś z tym zrobi.
Opcja kolejna, której nie należy wykluczyć, zakładałaby zamordowanie Nawalnego przez obóz Putina za jego wiedzą i z jego polecenia. Byłby to komunikat dla świata w rodzaju: „Zrobiłem to, bo mogłem i co mi zrobicie?” – oczywiście byłby to znak dużej pewności siebie prezydenta, być może wynikającej z pewnych sukcesów na wojnie z Ukrainą i oczekiwań na propozycje pokojowe ze strony Zachodu, który miałby do wyboru gorzką pigułkę przełknąć albo …postawić się, co znowu wydaje się opcją mało prawdopodobną, chociaż Rosja też może się przeliczyć.
/mdk