Tytuł niniejszy zaczerpnąłem z książki Elżbiety Cherezińskiej, która nadała go jednej ze swoich powieści, osadzonej w XIX wieku. Mam nadzieję, że autorka gdyby się o tym dowiedziała, nie będzie mi miała tego za złe, tym bardziej, że książkę przeczytałem z zaciekawieniem i podobała mi się.
Wydaje mi się, że przy okazji swoich felietonów już o niej wspomniałem, a jeśli nie, to powinienem był. Mam wrażenie, że konstruując powieść pisarka też nie była całkowicie oryginalna i - choćby intuicyjnie - ideę zaczerpnęła ze starego archetypu stworzonego przez Platona, a sformowanego w jego „Państwie”. W największym skrócie według Platona większość z nas siedzi w ciemnych jaskiniach i widzimy tylko jakieś cienie, które mamy za rzeczywistość. Większość z nas nie zna prawdy, ale i bała by się ją poznać.
Platon miał na myśli prawdę, a właściwie ideę dobra, którą można poznać tylko poprzez wyjście z jaskini i stopniowe przyzwyczajanie się do światła słonecznego, by potem poznawać świat takim jakim on jest. Między tematyką książki pani Cherezińskiej a Platonem są różnice, nie będę w nie wchodził. Dla mnie ważna jest idea tego, że nie widzimy rzeczywistości w całej jej krasie, a od czasów Nicolo Machiavellego zakrywanie przed nami rzeczywistości zostało ubrane w maskę „racji stanu”. Zgodnie z nią to tylko rządzący wiedzą co jest ich celem, co dla nas dobre, my zaś mamy podporządkowywać się owym celom. Żeby nie było - wspomniany przez mnie Platon też nie był odległy od podobnych założeń.
Tu mam oczywiście kłopot, bo chciałbym żeby informacje, które dostaję były prawdziwe, żebym nie musiał zgadywać co czym jest, ale wiedział jak się rzeczy mają. Zarazem muszę się zgodzić z twierdzeniem, że informacja jest towarem, czymś co bywa wykorzystywane do różnych celów zarówno przez swoich jak i przez obcych, musi więc być w określony sposób reglamentowana. Mimo demokratycznych proklamacji mówiących, że to społeczeństwo o czymś decyduje w takich czy innych wyborach, muszę jednak akceptować to, że nie jest tak do końca. Nie sposób jednak zadać sobie pytania czy tak musi być, albo do jakiego stopnia zachodzi taka konieczność?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta, chociaż może ją spotkać zarzut idealizmu - nazywa się ona nauką obywatelską. Tylko społeczeństwo świadome swojego dobra wspólnego, kierowane przez wyłonione przez siebie elity, które w naszym polskim wydaniu mogę określić mianem interesu narodowego, ma szansę pozostać odporne na manipulację na dużą skalę. Ono nie musi widzieć wszystkiego, ale nie nabierze się na organizowane dla niego uciechy i turnieje cieni w jaskiniach.
/mdk