W nocy spadł śnieg. Gdy córka rano szła do szkoły, jej buty przecinały biały puch sięgający do kostek. O godz. 13, gdy wracała do domu, świat był zielony, opromieniony światłem słońca. Opcje są dwie. Możemy dać wiarę ekologom i pseudoekologom uparcie przypominającym nam o globalnym ociepleniu i związanym z nim anomaliom pogodowym. Możemy też pójść za mądrością ludową, wyrażoną w przysłowiu: w marcu jak w garncu. Niezależnie, którą opcję wybierzemy, to takie przemijanie pór roku w miniaturze skłania nas do refleksji nad przemijaniem w ogóle.
Dzisiejszy człowiek, szczególnie co zamożniejszy i bardziej światowy, sięga po nowe formy uciekania od zmienności pór roku. Niektórzy w Polsce mieszkają tylko w ciepłych miesiącach, a na czas zimy przeprowadzają się do dalekich krajów, np. Australii. Można też zdecydować się na ucieczkę do krajów zdecydowanie cieplejszych, gdzie wahania temperatur są mniejsze, niż u nas. Taki model jest możliwy w świecie zwiększającej się liczby rentierów a przede wszystkim przy dynamicznie zwiększającym się udziale pracy zdalnej, za pośrednictwem Internetu.
A przecież zmiana pór roku ma swój urok. Pełni jednak dodatkową funkcję, dziś mniej rzucającą się w oczy, może oprócz osób pracujących w rolnictwie. Chodzi mi o wyznaczanie cyklu życia. Jeszcze nie tak dawno ogromna część ludzkości żyła w odniesieniu do zmieniającej się pogody. Można powiedzieć, że podskórnie realizowano dzisiejszy ideał: życie bliskie naturze, w zgodzie z jej rytmem. Na poziomie praktycznym często jednak porzucamy ideały, żyjąc cały rok tak samo, w takim samym biegu.
Chyba wiem, czemu wielu współczesnych nie akceptuje pór roku jako wskaźnika mijającego czasu. Nie ma w nich zgody na przemijanie, na to, że kiedyś czas ziemskiej wędrówki się zakończy. Dopiero, gdy pogodzimy się z tym, że nasze życie kiedyś się zakończy, zaczynamy doceniać naukę płynącą z upływu czasu i uczymy się go doceniać. W ten rytm znakomicie wpisuje się kalendarz liturgiczny. Bo przecież teraz przeżywamy kolejny w naszym życiu Wielki Post, za chwilę przeżyjemy kolejną Wielkanoc, później kolejne Boże Narodzenie itd. Ale nikt nie ma pewności, czy „kolejny” nie oznacza dla niego „ostatni”.
Ta świadomość popycha nas do dobrego przeżycia naszego życia. Zatem do dzieła! Żeby nie było, jak mawiał klasyk, że my tu tempus fugit, a czas ucieka.
/mdk