Oddala się nam, można by dodać: nieuchronnie, postać Zbigniewa Herberta, nieobecnego już od dwudziestu lat! Pozostały wszakże wiersze, po które wciąż sięgamy. I pod tym względem nic się nie zmieniło.
Nawet – co pozostało chyba niezauważone – poetę ominęła pewna wręcz prawidłowość, czyściec literacki. Zwykle bowiem bywa tak, że – jak pisał Artur Hutnikiewicz – „Gdy poeta umiera, dzieło jego odrywa się niejako od swego źródła i korzeni, staje się czymś samoistnym i niezależnym. Staje się jednocześnie czymś bezbronnym, staje się wartością, która sama musi siebie ocalić wobec nieufności i podejrzliwości świata. Nie istnieją już te wszystkie względy, które tak skutecznie mogły do niedawna ochraniać sławę, popularność i pozycję artysty: koneksje, przyjaźnie i stosunki, reklama i zapobiegliwość własna, przynależność do wpływowej i możnej grupy. To wszystko nagle, z dnia na dzień odpada. Nie potrzeba się już liczyć z człowiekiem, bo go nie ma i niczego się już po nim i od niego spodziewać nie można. Znikają względy kurtuazji, przyjaźni, interesu. Zostaje tylko to, co artysta stworzył”.
Nie były to obawy obce także samemu poecie, który w wierszu o lapidarnym tytule Co będzie napisał:
[…]
co stanie się z wierszami
gdy odejdzie oddech
i odrzucona zostanie
łaska głosu
czy opuszczę stół
i zejdę w dolinę
gdzie huczy
nowy śmiech
pod ciemnym lasem
I chociaż dwadzieścia lat to w historii literatury nie jest wystarczająco wiele, by ostatecznie wyrokować co do wartości dzieła, to zważywszy, że nie potrzebowaliśmy zazwyczaj choćby niewielkiego dystansu, by z pełnym przekonaniem sięgać po wiersze autora Struny światła, a nawet się nimi zachwycać, możemy być spokojni o jego miejsce w poezji.
Skoro zaś ta, powiedziałbym, fundamentalna sprawa nie budzi wątpliwości, chciałbym nawiązać do swoich bardzo osobistych relacji z liryką Herberta, a w zasadzie jednym z jej nurtów, który nigdy nie wysunął się na pierwszy plan, ale od początku był mi najbliższy.
W wierszu Słowa ostatnie Anna Kamieńska napisała:
Trzeba się dobrze wsłuchać
w słowa konających
a wszystko nagle stanie w błyskawicy…
Tym niemal ostatnim słowem Herberta-poety był wiersz Czułość, konieczne, powiedziałbym, dopełnienie jego poezji, liryk, w którym – by sięgnąć do słownika Norwida – „…życia koniec szepce do początku: / ››N i e stargam Cię ja – nie! – ja, u–wydatnię!…‹‹”.
Dodam, że utwór o tym samym tytule znajdujemy w Vade-mecum, arcyzbiorze Cypriana Norwida, który miał dokonać „skrętu koniecznego” w polskiej poezji:
Czułość – bywa jak
pełny wojen krzyk,
I jak szemrzących źródeł prąd,
I jako wtór pogrzebny…
*
I jak plecionka długa
z włosów blond,
Na której wdowiec nosić zwykł
Zegarek srebrny – – –
Czułość Zbigniewa Herberta znalazła się w jego ostatnim zbiorze, Epilog burzy (1998), jako trzeci wiersz od końca, a więc niemal zamykający całość dokonań poety. Ta swoista „buchalteria” jest tu istotna, ponieważ publikowaną twórczość poetycką autora Napisu otwierają Dwie krople, do których poeta wyraźnie nawiązuje w swoich „słowach ostatnich”:
Lasy płonęły –
a oni
na szyjach splatali ręce
jak bukiety róż
ludzie zbiegali do schronów –
on mówił że żona ma włosy
w których się można ukryć
okryci jednym kocem
szeptali słowa bezwstydne
litanię zakochanych
Gdy było bardzo źle
skakali w oczy naprzeciw
i zamykali je mocno
tak mocno że nie poczuli ognia
który dochodził do rzęs
do końca byli mężni
do końca byli wierni
do końca byli podobni
jak dwie krople
zatrzymane na skraju twarzy
Jest to – co należy podkreślić – p i e r w s z y dojrzały liryk poety, i od razu arcydzieło! Autor wszakże długo „nosił” go w sobie, nie wiedząc jeszcze, czy będzie to wiersz, czy opowiadanie. Bo chociaż w roku 1949 (roku powstania Dwu kropli) kończący 25 lat pisarz in spe umieścił w swoim notatniku zdanie: „Najpiękniejszy tytuł człowieka – poeta”, to wciąż jeszcze wahał się co do wyboru rodzaju twórczości:
„Męczy mnie […] temat wojny widzianej oczami neutralnych ofiar” – pisał w liście do Jerzego Turowicza. W wysłanym w tym samym czasie liście do Jerzego Zawieyskiego szerzej ujął to zagadnienie – pracował nad tomem opowiadań Niewypał, które miały ukazywać wojnę „przeżywaną przez ludzi pozornie stojących z boku, a mimo to wciągniętych w sprawy moralne, w problem solidarności ludzkiej”.
W archiwum poety zachowała się jedna strona maszynopisu z roku 1955, z przygotowywanego najprawdopodobniej wystąpienia na spotkanie ze studentami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie m.in. czytamy: „…chcę przez twórczość bronić pewnych wartości kulturalnych i poglądów niedocenianych, pomijanych, takich, które nie umieją bronić się same”. Pragnął stawać po stronie „subtelności, drobiazgów, c z u ł o ś c i ” [podkr. W. S.].
Wiersze Dwie krople i Czułość okazały się sui generis klamrą spinającą szereg różnorodnych wypowiedzi poety poświęconych czułości i wszystkiemu, co się z nią wiąże. Sięgnijmy do tego ostatniego:
Cóż ja z tobą czułości
w końcu począć mam
czułości do kamieni do
ptaków i ludzi
powinnaś spać we wnętrzu
dłoni na dnie oka tam
twoje miejsce niech cię
nikt nie budzi
Psujesz wszystko
zamieniasz na opak
streszczasz tragedię na
romans kuchenny
idei lot wysokopienny
zmieniasz w stękania
eksklamacje szlochy
Opisać to jest zabić bo
przecież twoja rola
siedzieć w ciemności
pustej chłodnej sali
samotnie siedzieć gdy rozum
spokojnie gwarzy
w oku marmurów mgła i krople
toczą się po twarzy.
Obraz „kropli toczących się po twarzy”, zamykający Czułość, znamy z Dwu kropli. Ale tamten wiersz reprezentował typ liryki sytuacyjnej, pozbawionej w zasadzie – oprócz owych łez – jakichkolwiek akcentów osobistych. Mało tego, wypowiedź poetycka oparta została na utartych zwrotach frazeologicznych, a nawet znanej maksymie: „nie żałuj róż, gdy płoną lasy”, „skakać sobie do oczu” oraz „podobni jak dwie krople”. Ale już to, czego poeta potrafił dokonać, opierając liryczną narrację na tych frazeologizmach, to materiał na osobną rozprawę.
Najprościej rzecz cała przedstawia się z pierwszą strofą. Zakochani w momencie zagrożenia, gdy „płoną lasy”, reagują zupełnie inaczej niż zbiorowość. Nie szukają ocalenia w schronach, lecz w swojej miłości – tu wyjątkowo piękny – jak często w poezji – obraz włosów ukochanej, „w których się można ukryć” przed zagrożeniem, ale i wzrokiem ciekawskich, by szeptać „litanię zakochanych” (dla postronnych „słowa bezwstydne”).
Jest wszakże w drugiej strofie pewna sytuacja językowa, która nie powinna ujść naszej uwadze, tym bardziej, że autor poświecił niemało, byśmy jej nie przeoczyli. Mam na myśli fatalną zbitkę fonetyczną: „on mówił że żona…”. Łatwo przecież można było ją usunąć, pisząc: „on mówił że ona…”. Skoro zaś Herbert to napisał, pozostaje nam jedynie powtórzyć za Mickiewiczem tak oceniającym „fałszywy akord jak syk węża, / Jak zgrzyt żelaza po szkle…” w koncercie Jankiela: „Nie zmylił się mistrz taki!” Poeta celowo zwraca uwagę na fakt, że nie są to jedynie kochankowie, ale kochający się małżonkowie, których miłość została uświęcona przez sakrament. Nie możemy więc podejrzewać, że ich zagłada, to kara za naruszenie tabu, jak choćby w przypadku Tristana i Izoldy.
W drugiej części wiersza – co zostało zaznaczone wielką literą – zdarzenia gwałtownie przyspieszają oraz potęguje się zagrożenie: „Gdy było bardzo źle…”. Kolejny zwrot frazeologiczny mógłby sugerować, że w sytuacji, gdy kataklizm osiągnął najwyższe napięcie, także kochankowie ulegli zbiorowej panice – „skakać sobie do oczu”. I tu znowu widać mistrza! – chciałoby się zawołać. Poeta zmienił tylko jeden przyimek (!), całkowicie odwracając nie tylko semantykę, ale w ogóle przenosząc ją w zupełnie inny wymiar! Zamiast sformułowania oznaczającego sprzeczkę, wyłania się z
nowego układu słów najgłębszy przejaw miłości, znany chociażby z jednej z najpiękniejszych piosenek Jej portret Jonasza Kofty i Włodzimiera Nahornego, towarzyszącej nam już od pół wieku. Zakochani, stojący naprzeciw siebie, odbijają się w swoich źrenicach, więc wystarczy zacisnąć powieki, by swoje portrety „unieść, ocalić wszędzie…” Ponadto – powtórzmy za autorem – zamknąwszy mocno oczy, „nie poczuli ognia który dochodził do rzęs”.
I wreszcie ostatnia strofa…
Zwraca przede wszystkim uwagę umieszczenie na pierwszym miejscu męstwa kochanków. Mogłaby to przecież być wierność, skoro poeta zadbał, by czytelnicy mieli świadomość, że bohaterowie są małżonkami. Lecz tu musimy powrócić do cytowanych już fragmentów listów Herberta, który – powtórzmy – chciał ukazywać wojnę „przeżywaną przez ludzi pozornie stojących z boku, a mimo to wciągniętych w sprawy moralne, w problem solidarności ludzkiej”. I dlatego na pierwszym miejscu wymienił ich m ę s t w o , niejako zawarowane jedynie dla czynu żołnierskiego.
Ale prawdziwy majstersztyk to zakończenie, puenta wiersza, który mógłby kończyć ów stonowany emocjonalnie wers umieszczony w tytule „jak dwie krople”. Poeta wszakże uznał – nie po raz pierwszy (!) – że pewne rzeczy warto d o p o w i e d z i e ć , choćby było to nawet przekroczeniem pewnej granicy. I dopowiedział:
do końca byli podobni
jak dwie krople
zatrzymane na skraju twarzy
Jest to tym bardziej wyraziste, że w tym samym tomie Nike, bohaterka jednego z najważniejszych wierszy debiutu Zbigniewa Herberta, nie potrafiła okazać czułości żołnierzowi, „młodzieńcowi [który] niedługo zginie / właśnie szala z jego losem / gwałtownie opada / ku ziemi…”:
Nike ma ogromną ochotę
podejść
pocałować go w czoło
ale boi się
że on który nie zaznał
słodyczy pieszczot
poznawszy ją
mógłby uciekać jak inni
w czasie tej bitwy
wiec Nike waha się
i w końcu postanawia
pozostać w pozycji
której nauczyli ją rzeźbiarze
wstydząc się bardzo tej
chwili wzruszenia
Zbigniew Herbert przez całą swoją twórczość zmagał się ze wzbierającą w nim czułością – powtórzmy – „do kamieni do ptaków i ludzi”. Najbliższy mi był, kiedy ulegał, może jednak dlatego, że i w takich sytuacjach pozostawał poetą najwyższej miary.
Waldemar Smaszcz
/wj