Nastał dla nas ulubiony czas – po świętach można zazwyczaj nieco odpocząć, jedni goście poszli, drudzy dopiero nadejdą. Nie trzeba zaglądać do garnków, zmywarka mieli talerze i wszystko spoczywa w jakimś takim błogim spokoju. Myślę wtedy, że mamy w sumie wielkie rodzinne szczęście być trochę razem, trochę osobno, myślami przy sobie, ale przecież bez zbędnych, przerastających nas zmartwień. Zawsze sięgam wtedy po jakąś odkładaną na lepsze czasy lekturę, a w tym roku będzie to…. encyklika „Dilexit nos” papieża Franciszka poświęcona „miłości ludzkiej i Bożej Serca Jezusa Chrystusa”.
Przyznaję, w przeciwieństwie do wielu pobożnych katolików, w tym mojego zawsze zainteresowanego nowymi tytułami męża, nie czytuję papieskich encyklik. Wstyd, ale bywa… Tym razem sięgnęłam po skromnie leżącą na stoliku książeczkę i już wiem, że będę do niej wracała. Najpierw dlatego, że Serce Jezusowe jest zachwycające, a lektura historii jego kultu pokazuje, że nie jesteśmy pierwszymi odkrywcami rzeczywistości, która porywała wielkich i mniejszych grzeszników do świętości. Kto zna choć odrobinę meandry historii, w które Kościół rzuca swoje koła ratunkowe, ten wie, że następcy św. Piotra przypominali o miłości Jezusowego Serca w najbardziej przełomowych dla ludzkości czasach, gdy trzeba było przechodzić z jednego stopnia dziejów na jakiś inny, nieznany i budzący lęk. Tak uczynili Leon XIII, Pius XI, Jan Paweł II i wcale nie powinno dziwić, że do tego wątku wraca dziś Franciszek, gdy może nam się wydawać, że wszystko co dobre, Kościół ma już za sobą.
Po wtóre wrócę do „Dilexit nos”, bo odkryłam w tym dokumencie ślady bliskiej mi polskiej duchowości jezuickiej. To już kolejny ukłon Franciszka w stronę Polaków, gdy papież zaskakuje znajomością dzieł, o których my już całkiem zapomnieliśmy. Przywołując przykłady kultu Serca Jezusowego wśród naśladowców Ignacego z Loyoli, wspomina także o Kasprze Drużbickim, związanym z kilkoma polskimi kolegiami, głównie poznańskim. Był czas, że zajmowałam się nieco bliżej twórczością tego polskiego szlachcica z ziemi sieradzkiej. Podążając jego śladami odkrywałam przy okazji prawdziwą eksplozję duchowości jezuickiej w XVII-wiecznej Rzeczpospolitej, gdy właściwie nie istniały rodziny zakonne czy świeckie ośrodki pogłębionej religijności, które by nie korzystały z propozycji medytacji i ćwiczeń ascetycznych propagowanych przez Towarzystwo Jezusowe. Może o jeden krok za nimi podążali karmelici z ich odnowioną mistyką, ale w gruncie rzeczy spis tytułów autorów jezuickich z tego okresu jest naprawdę imponujący. Drużbicki pisał wiele. Był niezwykle utalentowanym kaznodzieją porywającym tłumy i autorem bardzo poczytnych traktatów ascetycznych, w których zachęcał do uprawiania prostej drogi codzienności, bez fajerwerków, za to wypełnionej zwykłymi aktami posłuszeństwa wobec Boga. Taka droga była, według niego, właściwym przygotowaniem duszy do dobrej śmierci. Jego „Dyscypliny duszne” przepisywali dla siebie cystersi i cysterki śląskie, nie siląc się zresztą na odnotowanie nazwiska autora tekstu. Książką tą zachwycała się potem podobno siostra króla Jana III Sobieskiego, Krystyna Radziwiłłówna. Wreszcie Drużbicki, sam doświadczający mistycznych uniesień, napisał traktat „Ognisko serc Serce Jezusa”, kładąc fundamenty pod nowożytną naukę o miłości Jezusa.
Większość traktatów i modlitewników naszego jezuity ukazała się dopiero wówczas, gdy jego ciało spoczęło w kościele kolegiackim w Poznaniu, w czasach gdy Rzeczpospolita wkraczała już na drogę nieuchronnego upadku. To znamienne, że wracano do tych dzieł w kluczowych dla Kościoła momentach. Tak też i teraz ojciec Kasper Drużbicki ożył w dokumencie Franciszka, który jak zwykle wyskakuje nam ze wszystkich szablonów – tym razem pociągając za sobą do poznania tradycji duchowej Kościoła. U progu kolejnego roku, który przeniesie dobro i konieczność mierzenia się ze złem to będzie mój łyk zdrowej lektury.
/mdk