Kładę przed Wami życie i śmierć

2013/03/8

Znamieniem naszego czasu jest to, że debatę publiczną zdominowała problematyka bioetyczna

Takie pojęcia jak „przerwanie ciąży”, „eutanazja” czy „sztuczne zapłodnienie pozaustrojowe” (in vitro), wcześniej znane głównie specjalistom – naukowcom, lekarzom, etykom – od dłuższego już czasu powtarzają się regularnie na czołówkach gazet i w codziennych wiadomościach telewizyjnych. Niestety, z toczącej się dyskusji – niekiedy bardzo zaciekłej, acz mało fachowej – postronny odbiorca najczęściej odnosi błędne wrażenie, że Kościół arbitralnie i niepotrzebnie sprzeciwia się łatwym, wygodnym rozwiązaniom oferowanym zarówno przez nowoczesną technikę medyczną, jak i przez „postępowe” ustawodawstwo wielu państw.

Ekologia człowieka – właściwy kontekst debaty bioetycznej

Źródłem tej skrzywionej optyki jest ujmowanie przez komentatorów i dziennikarzy kwestii bioetycznych w oderwaniu od szerokiego tła teoretycznego i doktrynalnego, bez którego stają się one prawie niezrozumiałe. Tymczasem normy, które Kościół ustala dla postępowania ludzkiego w dziedzinie życia, nie są odseparowanymi od siebie, arbitralnie sformułowanymi nakazami i zakazami, lecz mają wspólne, głębokie zakorzenienie na gruncie tak zwanej „ekologii ludzkiej” czy „ekologii człowieka”. To pojęcie, relatywnie nowe w ramach nauki społecznej Kościoła, odnosi się przede wszystkim do etycznego, a nie materialnego, technologicznego czy jakiegokolwiek instrumentalnego aspektu egzystencji człowieka na ziemi. Terminu tego użył Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus (1991), zwracając uwagę, że „zbyt mało wagi przywiązuje się do ochrony warunków moralnych prawdziwej ekologii ludzkiej”. Wątek ten został podjęty w encyklice Evangelium vitae (1995): „Człowiek (…) jest (…) w szczególny sposób odpowiedzialny za (…) rzeczywistość stworzoną, która z woli Boga ma służyć jego osobowej godności i jego życiu – odpowiedzialny nie tylko wobec obecnej epoki, ale i przyszłych pokoleń. Na tym polega kwestia ekologiczna z wszystkimi jej aspektami (…) po «ekologię człowieka» w ścisłym sensie”. Kontynuatorem myśli Jana Pawła II na tym polu stał się Benedykt XVI. W przemówieniu, które wygłosił do niemieckich polityków w Bundestagu (Berlin, 22 IX 2011 r.), stwierdził: „Istnieje (…) ekologia człowieka. Również człowiek ma naturę, którą powinien szanować i którą nie może manipulować według swojego uznania. Człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą, a jego wola jest słuszna wtedy, kiedy szanuje naturę, słucha jej i akceptuje siebie takiego, jakim jest, to, że sam siebie nie stworzył”. Właśnie na tym głębokim tle antropologicznoekologicznym należy sytuować normy moralne, które Kościół przedkłada sumieniom wiernych (i wszystkich ludzi dobrej woli) w dziedzinie zachowań związanych z początkiem, trwaniem i końcem życia ludzkiego. Nieprzypadkowo do ostatniego orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS) w Luksemburgu, który potwierdził nienaruszalną godność embrionu ludzkiego, przyczyniła się międzynarodowa organizacja Greenpeace, zajmująca się problemami ekologii. Jej przedstawiciele, występując do ETS przeciwko instrumentalnemu wykorzystywaniu zarodków ludzkich, powołali się również na pojęcie ekologii człowieka. Może nas to dziwić, Greenpeace bowiem zwykle kojarzy się ze skrajnym, wręcz bojowo nastawionym ekologizmem czy ekocentryzmem (dlaczego statek flagowy organizacji, która ma w nazwie słowo „pokój”, zwie się „Rainbow Warrior” – „Tęczowy Wojownik”?). Skoro jednak Pan Bóg przemówił ongiś przez oślicę Baalama (zob. Lb 22), najwidoczniej mógł też w naszych czasach wyrazić swoje zdanie za pośrednictwem aktywistów proekologicznych.

Wola mocy

W wypowiedzi dla niemieckich polityków i parlamentarzystów, której fragment wyżej przytoczyliśmy, papież Ratzinger ujął istotę ekologii człowieka. Oznacza ona takie podejście do naszych decyzji i działań, jakie substancjalnie wiąże się z rozpoznaniem i uznaniem naturalnych uwarunkowań i ograniczeń istoty ludzkiej. Klucz do zagadnienia tkwi właśnie w określeniach: „naturalny”, „natura”. Naturą jest to, co powstaje i rozwija się – także w nas samych – niezależnie od naszych chęci, zamysłów i postanowień, czy to indywidualnych, czy zbiorowych. W sensie teoretycznym i praktycznym natura stawia opór woli. Problem tkwi w tym, że człowiek – skażony grzechem pierworodnym, o czym przypomina Kościół – od początku chciałby być jedynie wolą, czyli stanowić wszelkie reguły według własnego uznania. „Velle non discitur” – „nie uczymy się chcieć”, powtarzał za Seneką gdański metafizyk Artur Schopenhauer. To oznacza, że potencjał woli samorzutnie, bez żadnej ingerencji wychowawczej rozwija się w nas od dziecka i dąży do nieskończoności, jak powiedzieliby matematycy, czyli do absolutnego samospełnienia, nie zważając na bariery wewnętrzne ani zewnętrzne, których całokształt zwykliśmy nazywać rzeczywistością lub naturą. Tym sposobem wola rychło popada w konflikt z tym, co transcendentne, ponieważ „poszanowanie praw wpisanych w stworzenie i związków wynikających z natury rzeczy jest zasadą mądrości i podstawą moralności” (Katechizm Kościoła Katolickiego, 354). Dominacja woli wykracza ponad poziom zachowań indywidualnych i urasta do rangi paradygmatu kulturowego, prawnego i politycznego. „Dlaczego cokolwiek miałoby nas ograniczać, nawet jeśli byłoby to coś tak na pozór niewzruszonego, jak tożsamość płciowa, relacje małżeńskie, prawidła życia i śmierci czy wreszcie same zasady moralne?” – pytają głośno przewodnicy dzisiejszego społeczeństwa. Dalszy wniosek staje się w tym kontekście oczywisty: „Jesteśmy samą wolą, nasza natura albo nie istnieje, albo może być poddawana dowolnym manipulacjom”. W konsekwencji dzieje się to, o czym pisał Leon XIII w encyklice Quod apostolici muneris „o sekcie komunistów, socjalistów i nihilistów” (28 XII 1878 r.): „Nie pozostawiają nienaruszonym czy nietkniętym niczego, co zostało mądrze postanowione boskimi i ludzkimi prawami dla bezpieczeństwa i przyzwoitości życia. (…) Hańbią naturalny związek mężczyzny i kobiety – stanowiący świętą rzecz nawet dla pogan i barbarzyńców – ich zaś związek, na którym opiera się przede wszystkim społeczność domowa, osłabiają, a nawet pozostawiają dla żądzy”. Samoutwierdzeniu bezwzględnego panowania człowieka nad sobą samym i nad światem służy zaawansowana nauka i technika rozwijające się w trybie wskazanym przez Fryderyka Nietzschego: „Poznanie pracuje, jako narzędzie mocy”. W ten sposób sięgamy po zakazane owoce zwieszające się na coraz wyższych gałęziach drzewa poznania dobra i zła, a tymczasem drzewo życia pośrodku ogrodu świata usycha… Zamiast przeglądać się w zwierciadle natury i dzięki niej poznawać swoje ograniczenia i możliwości, rozbijamy z hukiem to zwierciadło, aby sprawdzić, co kryje się po jego drugiej stronie. Podstępny fałsz „Kładę przed wami życie i śmierć” – na takim egzystencjalnym rozdrożu stawia nas Pan Bóg. I chociaż szanuje naszą wolność i niczego nam nie narzuca, sugeruje jednak właściwą decyzję: „Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo” (Pwt 30, 19). Cywilizacja śmierci rzadko występuje wprost, raczej kamufluje się pod atrakcyjnymi postaciami, aby zwodzić naiwnych. Taka subtelna manipulacja dokonuje się najpierw na obszarze języka, i to nie bez powodu, albowiem „słowo jest wielkim mocarzem”, jak zauważył sofista Gorgiasz z Leontinoi. Dla zilustrowania tego, w jaki sposób podstępnie zanieczyszcza się ogólnoludzką sferę logosu mylnymi pojęciami, zwróćmy uwagę na obiegowe wyrażenie, które powtarzają zarówno publicyści laiccy, jak i katoliccy: „klinika aborcyjna”. Nazwa ta, pozornie sensowna, kryje w sobie zasadniczy absurd, który też jest pewnym signum temporis. Aby to zrozumieć, przyjrzyjmy się jej głównemu członowi. Klinika to zakład medyczny o charakterze dydaktycznym, zwykle powiązany z katedrą uniwersytecką. Jeżeli więc mówimy „klinika aborcyjna”, to znaczy, że – choćby w sposób nieuświadomiony, a mimo to nieunikniony – zaliczamy zabieg przerwania ciąży do kategorii procedur medycznych. Tkwi w tym jednak fundamentalna sprzeczność, skoro medycyna jest wiedzą i sztuką z istoty ukierunkowaną na zapobieganie chorobom i przywracanie ciała ludzkiego do zdrowia. Taki jest, jak ująłby to Arystoteles, nieodłączny cel medycyny, bez którego traci ona cały sens. Czy wobec tego można uznać za praktykę medyczną zabijanie człowieka w organizmie matki, nawet jeśli tego rodzaju śmiercionośny czyn dokonuje się z użyciem instrumentów, substancji chemicznych i pomieszczeń normalnie służących zabiegom leczniczym? Lekarz, który zabija człowieka nienarodzonego lub chorego w stanie terminalnym, nie reprezentuje medycyny, lecz coś jej przeciwnego, co nawet nie ma własnej nazwy, gdyż tak dalece sprzeciwia się rozumowi i naturze człowieka. W niewinnym z pozoru wyrażeniu „klinika aborcyjna” kryje się sposób myślenia i nazywania, który logicy określają, jako błąd przypadkowości (fallacia accidentis). Oznacza to, że cechy drugorzędne rzeczy bierzemy za jej cechy istotne. Na tej samej, błędnej zasadzie przyznaje się miano sztuki (zwłaszcza sztuki „nowoczesnej”, bo brzmi to tak, że niepodobna się oprzeć) tzw. performance’om polegającym na rozbryzgiwaniu ekskrementów na murze. Uważajmy przeto, jakie pojęcia przyporządkowujemy rzeczom, gdyż „na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony” (Mt 13, 37).

Paweł Borkowski

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej