O działalności charytatywnej i schronisku dla wojennych uchodźców, utworzonym przez św. Maksymiliana Marię Kolbego w Niepokalanowie, pisze o. Marek Wódka OFMConv.
W roku 2011 wydałem pierwszy tekst na temat działalności charytatywnej o. Maksymiliana Kolbego, kapłana, franciszkanina, męczennika. Zaledwie kilka tygodni po jego ukazaniu się w czasopiśmie „Różaniec” (nr 7-8/2011, ss. 14-15) napisała do mnie Czytelniczka, pani Zdzisława Dura z Poznania, która na zamieszczonej w tekście czarno-białej fotografii rozpoznała siebie i członków swojej rodziny. W liście pani Zdzisława poprosiła mnie o kopię tej fotografii, dzięki której wróciły wspomnienia: „Zależy mi bardzo na tym zdjęciu, ponieważ rozpoznałam na nim siebie i moją rodzinę. Patrząc na nie, wróciły moje wspomnienia z dzieciństwa, z okresu wojny. Miałam wtedy 5 lat, a mój brat 31, obok stoi rodzina: ojciec Wacław Kordjasz i mama Józefa Kordjasz”. W dalszej części tego wzruszającego listu wyznaje, że wraz z rodziną została wysiedlona z gospodarstwa rolnego z miejscowości Głażewo. Niemcy wywieźli wszystkich pod Warszawę i wówczas jej rodzina znalazła schronienie w Niepokalanowie. Z tego okresu pani Zdzisława pamięta niewiele poza ubóstwem klasztoru, ale i wielką troskliwością o uchodźców ze strony miejscowych zakonników, a wśród nich samego przełożonego, o. Kolbego.
Autentyzm świętego
Św. Maksymilian Kolbe jest przede wszystkim znany ze swego męczeństwa w obozie Auschwitz, gdzie oddał życie, by ocalić życie drugiego człowieka, Franciszka Gajowniczka. Ta przedziwna zamiana, która znajduje swój wzór w śmierci Zbawiciela na krzyżu, abyśmy my mogli żyć, znalazła swoje wymowne dopełnienie na cmentarzu klasztornym w Niepokalanowie: wśród grobów zakonników spoczywa świecki człowiek ocalony przez o. Kolbego, a prochy Świętego rozwiał wiatr na polach obozu oświęcimskiego. O. Maksymilian do tej ofiary ze swojego życia dojrzewał długo. Skromny franciszkanin był człowiekiem szerokich horyzontów, doktoryzował się w Rzymie z filozofii i teologii, założył pismo „Rycerz Niepokalanej”, wydawnictwo i drukarnię, udał się z misją do Japonii, gdzie założył bliźniaczy klasztor pod Nagasaki, rozpoczął wydawanie katolickiego czasopisma po japońsku, wrócił do Polski, rozwinął klasztor w Niepokalanowie do rozmiarów samodzielnego miasteczka ze szkołą średnią, formacją zakonną młodych adeptów życia konsekrowanego i wreszcie rozpoczął prace nad budową bazyliki ku czci Niepokalanej. Z tych faktów o. Kolbe znany jest na całym świecie, mało kto jednak wie, że gdy wybuchła wojna rozesłał większość braci zakonnych w ich rodzinne strony, by zaangażowali się jako sanitariusze i wolontariusze w ramach Polskiego Czerwonego Krzyża i innych organizacji niosących pomoc potrzebującym. Zostawił tylko nielicznych mieszkańców klasztoru celem podtrzymania funkcjonowania ośrodka. Jedną z przyczyn rozproszenia zakonników było zwykłe ubóstwo klasztoru, który nie byłby w stanie zapewnić chleba kilkuset osobom, tak bowiem liczna była wspólnota Niepokalanowa tuż przed wybuchem wojny.
Niepokalanów czasu wojny
1 września 1939 roku Niepokalanów liczył 772 mieszkańców, w tym 13 kapłanów, 155 braci zakonnych po ślubach wieczystych, 269 po ślubach czasowych, którzy odbywali formację zakonną, i 15 kleryków w nowicjacie. Pozostali to uczniowie małego seminarium (szkoły średniej dla chłopców myślących o przygotowaniu do kapłaństwa po zdaniu matury). 19 września Niemcy aresztowali o. Kolbego i jego współbraci; osadzeni w obozie w Amtitz nieśli pomoc potrzebującym i podtrzymywali na duchu więźniów. Zakonnicy zostali zwolnieni kilka tygodni później i wrócili do Niepokalanowa. Tam na przełomie 1939 i 1940 roku napłynęło wielu przesiedleńców z Pomorza i Wielkopolski. Liczba osób, które znalazły w klasztorze schronienie, sięgnęła 3500 (w tym ponad 1500 osób żydowskiego pochodzenia). Należy pamiętać, że część klasztoru była wówczas zajmowana przez wojsko niemieckie. Ludzie ci, zmuszeni do opuszczenia swoich domostw, wyrzuceni z pociągów dla bydła i osiedleni w Niepokalanowie, czuli się jak skazańcy. Jeden z braci zakonnych zanotował słowa o. Kolbego wygłoszone w czasie porannych modlitw: „Musimy wszystko zrobić, by ulżyć doli tych biednych wyrzuconych z gniazd rodzinnych, pozbawionych najpotrzebniejszych rzeczy, zajmijcie się tym, dzieci drogie, bo to nasza misja na najbliższe dni”.
Bycie dla innych
Jeden z braci zakonnych, dziś kandydat na ołtarze, wspominał, że pomimo głodu i zimna, jakie panowały w tamtym czasie w Niepokalanowie, o. Maksymilian prosił braci, aby dzielili się najpotrzebniejszymi rzeczami, głównie żywnością i odzieżą z uchodźcami, zarówno Żydami, jak i Polakami z Pomorza i Wielkopolski: „Był też św. Mikołaj dla dzieci. Bracia na to kwestowali w Warszawie i okolicy. Porcje chleba, a nawet zupy były wydzielane, aby dla każdego starczyło. Mimo to wydzielało się i dla wysiedlonych Żydów, tak jak dla swoich bliskich. Nie był to jednorazowy gest, ale trwało to dłuższy czas, dopóki Niemcy nie wywieźli wysiedlonych i Żydów w nieznane. O. Maksymilian nie bał się Niemców i kilku Żydów ukrywało się w Niepokalanowie oraz żywiliśmy przychodzących do furty klasztornej” (relacja br. Innocentego Wójcika).
Przez cały okres okupacji, także po męczeńskiej śmierci o. Kolbego, klasztor w Niepokalanowie prowadził oddział Polskiego Czerwonego Krzyża, w którym znalazło schronienie wielu uchodźców i jeńców wojennych. W styczniu 1941 roku, krótko przed aresztowaniem o. Maksymiliana przez Gestapo i osadzeniem go w więzieniu na Pawiaku, w korespondencji z zakonnikami rozproszonymi wskutek działań wojennych, jako przełożony wyznał: „W związku z potrzebami okolicznej ludności rozwinęły się w naszym miasteczku różne warsztaty pracy: tartak, elektrownia, dział naprawy rowerów, zegarków, dział mechaniczny z kuźnią i blacharnią, pracownia rzeźbiarska, krawiecka, szewska i wiele innych. Jest poradnia lekarska i mleczarnia okręgowa. Oczywiście działa też klasztorna piekarnia i kuchnia”. Należy zaznaczyć, że wszystkie te miejsca pracy były wówczas obsługiwane przez zakonników, a świadczone usługi miały charakter charytatywny. Ludność, która uzyskiwała tam pomoc, odwdzięczała się najczęściej płodami rolnymi, z których przygotowywano posiłki dla potrzebujących. Działalność ta nie ustała po śmierci założyciela Niepokalanowa. Zakonnicy, mimo ścisłego zakazu ze strony władz okupacyjnych, z narażeniem własnego życia przekazywali leki i żywność jeńcom wojennym osadzonym w barakach przyklasztornych. Na terenie Niepokalanowa zorganizowano także tajne nauczanie w zakresie szkoły średniej oraz studia filozoficzno-teologiczne kandydatów do kapłaństwa.
Ratunek także duchowy
Powróćmy jednak do samych uchodźców z Poznańskiego i Pomorza. Z zachowanych z tamtego okresu fotografii wynika, że franciszkanie w Niepokalanowie troszczyli się o potrzebujących, dzieląc z nimi chleb powszedni i eucharystyczny. Otoczyli potrzebujących opieką duszpasterską i podtrzymywali na duchu przez dobre słowo i sakrament spowiedzi świętej. Pani Zdzisława, o której piszę na początku tego tekstu, w osobistej korespondencji ze mną z roku 2012 przyznała, że na pasterkę 1939 roku odprawianą przez o. Maksymiliana zaproszeni byli wszyscy uchodźcy. Dobroć jest językiem miłości ponad podziałami, także religijnymi… Może świadczyć o tym fakt, że w przeddzień wyjazdu z Niepokalanowa w nieznane ostatniej grupy Żydów do o. Kolbego udała się delegacja z prośbą, by odprawił on Mszę św. dziękczynną! Zachował się tekst tej wdzięczności: „Było nam tutaj dobrze (…), zaznaliśmy dużo serca od mieszkańców klasztoru. Zawsze czuliśmy, że ktoś bliski jest z nami. W Niepokalanowie byliśmy otoczeni dobrocią. I właśnie za tę dobroć w imieniu wszystkich tutejszych Żydów pragniemy dzisiaj złożyć Księdzu Maksymilianowi i wszystkim jego zakonnikom szczególnie gorące podziękowanie”.
Materiał z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 3 | lipiec - wrzesień 2022
/em