To dylemat, z którym spotyka się każdy, kto choć trochę zajmuje się działalnością społeczno-polityczną – jak radny w małej gminie czy wójt – kończąc na tych, dla których działalność polityczna jest chlebem powszednim – jak posłowie, senatorowie czy ministrowe.
Smutna rzeczywistość wobec ideału
Działalność polityczna jawi się dziś niestety przeciętnemu Polakowi jako walka o władzę – i to walka bezwzględna, kierująca się raczej motywem skuteczności działania, a nie kryteriami etycznymi. Tym bardziej że zdecydowana większość dzisiejszych polityków stara się przede wszystkim nieustannie akcentować swoją rzekomą skuteczność działania, traktując koniunkturalnie etyczną stronę polityki. Jest to szczególnie przykre, gdyż większość tak lokalnych, jak i krajowych działaczy społeczno-politycznych deklaruje się jako chrześcijanie. Niestety, te nieustanne zapewnienia o tożsamości chrześcijańskiej wielu polityków nie idą w parze ani z faktycznym działaniem, ani z nauczaniem społecznym Kościoła, często stojąc na przeciwległych biegunach, i w większości ograniczają się jedynie do słownych deklaracji oraz rutynowego udziału w uroczystościach państwowo-religijnych.
Tymczasem według katolickiej nauki społecznej etyka musi mieć priorytet przed polityką i ekonomią, a prawda przed skutecznością. Nie wolno polityki traktować jako obszaru wolnego od moralności. Polityk musi traktować swoje działanie jako powołanie, a skuteczność działania ma być podporządkowana prawdzie i miłości bliźniego, zaś podstawowym celem wszystkich działań społeczno-politycznych musi być troska o dobro wspólne, w którym zawiera się także dobro jednostki.
Wielu z nas powie: to piękna teoria, którą łatwo głosić, ale w praktyce jak działacze społeczno-polityczni, odwołujący się do katolickiej nauki społecznej, mają się odnaleźć w dzisiejszych zlaicyzowanych czasach? Jak mają skutecznie rywalizować czy współpracować z politykami, którzy w swej działalności nie stronią od działań nieetycznych, dla których liczy się tylko zdobycie i utrzymanie władzy za wszelką cenę? I będzie to pytanie jak najbardziej zasadne, na które musimy sobie odpowiedzieć, jeśli jako chrześcijanie chcemy udzielać się w życiu społeczno-politycznym, a tym bardziej, jeśli do tej działalności chcemy namawiać innych.
Obowiązki obywatelskie
Otóż po pierwsze musimy sobie wciąż przypominać, że chrześcijanin ma nie tylko prawo, ale i obowiązek angażować się w życie społeczno-polityczne zarówno swojej lokalnej wspólnoty, jak i państwa, ponieważ chrześcijaństwo nie zawęża się tylko do kultu religijnego w świątyni, ale stanowi inspirację wszelkiej aktywności swych wyznawców. Musi tylko pamiętać, że w tej działalności nie wolno mu zasłaniać się ani angażować do swych działań autorytetu Kościoła, że wszystko, co robi, robi we własnym imieniu i na własny rachunek. Wspólnota polityczna i Kościół są bowiem w swoich dziedzinach od siebie niezależne i autonomiczne, co potwierdził Sobór Watykański II, zastrzegając jednocześnie Kościołowi prawo oceny wszelkiej aktywności ludzkiej, także politycznej, naturalnie w kategoriach moralnych. Uznanie przez współczesne chrześcijaństwo autonomii religii i polityki nie oznacza jednak absencji zasad etycznych w działalności społeczno-politycznej, a tym bardziej zgody na działanie egoistyczne czy nieetyczne.
Angażując się w działalność społeczno-polityczną, chrześcijanin musi pamiętać, że etyka chrześcijańska obowiązuje go nie tylko w życiu prywatnym, ale także publicznym, że jej odrzucenie w działalności politycznej oznaczałoby redukowanie polityki do techniki, że polityka nie może uciec od moralności, choć dziś często się uważa, że wystarczy jej prawo stanowione przez człowieka. Polityka bez moralności, jak pokazuje praktyka, przekształca się prędzej czy później w jawny lub zakamuflowany dyktat wąskiego grona ludzi i zamiast pomagać, niszczy, staje się destrukcyjna i cyniczna.
Dlatego Kościół, zachęcając świeckich do podejmowania ryzyka angażowania się w politykę, w której trzeba często mediować i zawierać przeróżne kompromisy z ludźmi o innych światopoglądach, przypomina jednocześnie, że granicą, której w tej działalności przekroczyć nie możemy, jest nauczanie Kościoła w dziedzinie wiary i moralności. Można by rzec: tylko tyle albo aż tyle. Kard. Karol Wojtyła w wywiadzie udzielonym w 1978 roku prof. Vittorio Possentiemu, mówiąc o obecności chrześcijan w życiu politycznym, stwierdził wyraźnie, że „chrześcijanin jako taki nie może nie być obecny, ale zarazem nie może stwarzać fałszywych pozorów, nie może swoją obecnością potwierdzać tego, co nie jest zgodne z jego przekonaniami, z jego wiarą, światopoglądem, etyką”.
Przede wszystkim znajomość rzeczy
Stąd bezwzględnie konieczne jest, aby polityk odwołujący się do wartości chrześcijańskich dobrze znał zasady katolickiej nauki społecznej, która naturalnie nie zawsze podaje konkretne sposoby rozwiązań różnego rodzaju kwestii (bo ich znajdowanie, rozwijanie i wprowadzanie jest właśnie domeną świeckich), ale zawsze pozwala wybrać właściwy kierunek działalności, wyznaczając jej pewne granice etyczne i moralne, w ramach których chrześcijanie powinni prowadzić działalność polityczną, społeczną czy gospodarczą. Katolicka nauka społeczna jest więc i powinna być swego rodzaju „kompasem moralnym”, którego warto używać, by nie „błądzić” w świecie współczesnej polityki.
Co jednak robić, gdy dochodzi do konfrontacji polityki z zasadami moralnymi, które nie mogą być uchylone, nie dopuszczają wyjątków ani żadnych kompromisów? Tu znów z pomocą przychodzi nam katolicka nauka społeczna. Nota doktrynalna Kongregacji Nauki Wiary z 2002 roku o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym mówi wyraźnie, że w sytuacjach, gdy w obszarach i sprawach nawiązujących do podstawowych wymogów etycznych proponuje się lub podejmuje decyzje ustawodawcze i polityczne sprzeczne z zasadami i wartościami chrześcijańskimi, „właściwie ukształtowane sumienie chrześcijańskie nie pozwala nikomu przyczyniać się przez oddanie głosu do realizacji programu politycznego lub konkretnej ustawy, które podważają podstawowe zasady wiary i moralności przez propozycje alternatywne wobec tych zasad lub z nimi sprzeczne”.
Sztuka odnajdywania dobra
Magisterium Kościoła uczy, że w przypadku sytuacji, w której niemożliwe byłoby zapobieżenie realizacji takich programów politycznych lub przeszkodzenie we wprowadzeniu tego rodzaju ustaw czy też ich uchylenie, parlamentarzysta, którego bezwzględny osobisty sprzeciw wobec nich byłby jasny i wszystkim dobrze znany, postąpiłby słusznie, udzielając swojego poparcia propozycjom zmierzającym do ograniczenia szkód spowodowanych przez te programy i ustawy oraz zmniejszenia ich negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej. A jego głos popierający te propozycje nie może być interpretowany jako poparcie dla niesprawiedliwego prawa, lecz jedynie jako wkład w zmniejszenie negatywnych skutków złej inicjatywy ustawodawczej, za którą całą odpowiedzialność ponoszą ci, którzy przyczynili się do jej uchwalenia.
Płynie z tego dość jasny przekaz, że chrześcijanie mają obowiązek włączać się – oczywiście na różne sposoby i każdy na miarę swoich możliwości – w działalność społeczno-polityczną, ale zarazem muszą twardo stąpać po ziemi i walczyć o to, by dzięki polityce ustanowiony został ład społeczny bardziej sprawiedliwy i odpowiadający godności człowieka. A jeśli nie są w stanie przekonać opinii publicznej do swoich racji, to powinni przynajmniej swoją pracą ograniczać szkody wywołane przez nieetyczne lub niesprawiedliwe prawo, nie godząc się na działania sprzeczne z etyką chrześcijańską. Stąd granicą zaangażowania chrześcijan musi być respektowanie przez nich niezmiennych zasad moralnych i postępowanie zgodne z własnym sumieniem, a nie zawieranie niemoralnych kompromisów celem realizacji swoich prywatnych interesów, niemających nic wspólnego z dobrem wspólnym.
Wyjaśnił to dobitnie w wykładzie na temat prymatu sumienia w polityce, wygłoszonym na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 2005 roku, znany polityk, filozof i doradca Jana Pawła II, Rocco Buttiglione, mówiąc: „Na ile to tylko możliwe, trzeba unikać konieczności wyboru pomiędzy zwycięstwem politycznym i własnym sumieniem. Polityk powinien osiągać to, do czego dąży, bez zdradzania własnego sumienia. Jeśli jednak okoliczności uniemożliwiają zachowanie tej równowagi, należy wówczas bez wahania iść za głosem własnego sumienia. Porażka przyjęta w duchu świadectwa prawdzie może być źródłem największego dobra człowieka”. Takiego trudnego wyboru doświadczył sam Buttiglione, którego nie dopuszczono do pełnienia funkcji komisarza Unii Europejskiej ze względu na wyznawane i głoszone wartości chrześcijańskie.
Chrześcijanin angażujący się w działalność społeczno-polityczną musi więc zdawać sobie sprawę z tego, że jego sprzeciw wobec nieetycznej polityki może go często wiele kosztować, począwszy od odsunięcia się od niego wielu znajomych aż po ostracyzm towarzyski lub utratę pracy, a w krajach niedemokratycznych – narażenie się na różnego rodzaju szykany z więzieniem włącznie.
Nie bez kozery więc Jan Paweł II ogłosił w 2000 roku patronem rządzących i polityków św. Tomasza Morusa, angielskiego męża stanu i pisarza politycznego, który oddał życie, nie godząc się z amoralną władzą świecką. Przy tej okazji papież w liście apostolskim „motu proprio” o ogłoszeniu św. Tomasza Morusa patronem rządzących i polityków napisał znamienne słowa: „Człowiek nie może oderwać się od Boga, ani polityka od prawdy”.
Nie ma więc dla chrześcijanina alternatywy, jaką politykę ma realizować – etyczną czy skuteczną. Polityka musi być etyczna, co wcale nie wyklucza jej skuteczności, chyba że niektórzy chcieliby podążać drogą zachodnioeuropejskich chrześcijańskich demokratów, którzy chrześcijańscy są już tylko z nazwy. Ale to droga donikąd.
Jeśli więc nie mamy w sobie tyle siły i odwagi, by działać etycznie, zostawmy lepiej tę działalność tym, którzy będą potrafili tak pracować, i skupmy się na ich mocnym wspieraniu.
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4 | październik-grudzień 2022
/em