„Tak więc praca nosi na sobie szczególne znamię człowieka i człowieczeństwa, znamię osoby działającej we wspólnocie osób – a znamię to stanowi jej wewnętrzną kwalifikację, konstytuuje niejako samą jej naturę” – pisał Jan Paweł II w encyklice Laborem exercens. We współczesnym świecie często zapominamy o tym znaczeniu pracy, przeliczając jej wartość jedynie na twardą walutę i na to, jakie dochody przynosi konkretnej osobie, nie myśląc w ogóle o tym, jaką wartość ma ona dla społeczności, w której żyjemy – a przecież każde zajęcie, które traktujemy jako pracę, jest istotne dla naszych bliźnich. Każdy z nas, pracując, może dać coś innym. Wydawać by się mogło, że to truizm, jednak jeśli ktoś o tym nie pamięta… to niekoniecznie w swojej pracy realizuje jakąkolwiek misję.
Oko w oko z mordercą (?)
Truizmem będzie także stwierdzenie, że każdy zawód ma swoją specyfikę i w zupełnie inny sposób może realizować wspomnianą wyżej wartość społeczną. Wartość ta może przejawiać się w spotkaniu z bliźnim, który znajduje się w potrzebie. Tak bywa właśnie w mojej pracy: prawnika karnisty. Choć cywiliści lubią mawiać, że „prawo karne to też prawo” (sugerując w ten sposób, że jest ono zdecydowanie prostsze niż prawo cywilne), to jednak dopiero w sprawach karnych można poznać całe spektrum postaw życiowych, przyjrzeć się temu, jak kształtują się charaktery, czy poszukać odpowiedzi na pytanie: co popycha ludzi do popełniania przestępstw. Tak też było ze mną, kiedy pierwszy raz spotkałem się z człowiekiem podejrzanym o zabójstwo.
Po co zbrodniarzowi obrońca
Niejeden powiedziałby, że „takiego nie warto bronić, bo zasługuje na karę”. Słyszałem też, że „prawnik nie ma sumienia, a pracuje dla tego, kto mu płaci”. Ani jedno, ani drugie nie jest prawdą. Po pierwsze, każdy, największy nawet zbrodniarz, zasługuje na to, żeby jego proces był uczciwy i spełniał podstawowe wymogi. To właśnie rola prawnika, który powinien zadbać o przestrzeganie wszelkich procedur, bo tego nie zrobi ani policja, ani prokurator, którzy chcą prędko zamknąć sprawę, a najłatwiej byłoby im wtedy, gdyby podejrzany sam się przyznał – do tego najlepiej jak najszybciej, żeby nie ciągnąć postępowania. A czy prawnik zawsze pracuje dla tego, kto mu płaci, i mówi to, za co mu płacą? Na pewno znajdą się w tym zawodzie osoby, które działają według tego schematu, ale… na pewno nie są większością. Poza tym chyba należałoby oczekiwać, że jeśli obrońca nie jest przekonany, że naprawdę w danej sprawie może pomóc, to w ogóle nie powinien się podejmować jej prowadzenia.
Spotkanie
W sprawie, o której wspomniałem, nic nie było jasne. Zwłoki znalezione na klatce schodowej. Niewątpliwie denat spożywał alkohol z kolegą, pod którego drzwiami leżał. Śledczym najłatwiej było więc przypisać zbrodnię koledze od kieliszka. Z tym że podejrzany był tak pijany, że sam nie pamiętał, co wydarzyło się w jego mieszkaniu. Dramat człowieka, który jest podejrzany o tak straszny czyn, jak odebranie życia innemu człowiekowi, a sam nie wie, czy go popełnił. Co więcej, podejrzany jest o zabicie człowieka, któremu wielokrotnie wcześniej pomagał, przyjmował go pod swój dach w zimie, bo ten był bezdomny, i nieraz podzielił się jedzeniem, kiedy ten był głodny. Przed nim perspektywa wieloletniego (a w teorii nawet dożywotniego) pozbawienia wolności. I zupełny brak świadomości tego, co się wydarzyło. Podejrzany nie był sobie w stanie przypomnieć, czy ktoś jeszcze był w jego mieszkaniu tej nocy. Spotkanie, rozmowa z człowiekiem, który znajduje się w takim położeniu, wymagają naprawdę dużej odpowiedzialności i zrozumienia. Czy jako społeczeństwo możemy czuć jakąkolwiek wyższość?
Pytania bez odpowiedzi
Sprawa, o której tu wspomniałem, to tylko jedna z wielu podobnych. Na taką sprawę musimy spojrzeć szerzej. Jest to dramat dwóch rodzin (zarówno winnego, jak i ofiary), wielu osób i… wiele pytań, na które trzeba znaleźć odpowiedź, począwszy od tego, jakie okoliczności, jaka droga życiowa i wydarzenia doprowadziły dwóch mężczyzn do takiego upadku. Niewątpliwie zarówno ofiara w kryzysie bezdomności, jak i podejrzany, który co prawda miał dach nad głową, ale pił tyle, że nie pamiętał wydarzeń, które rozegrały się w jego domu tej nocy, nie chcieli tak prowadzić swojego życia. A jednak tak skończyli. Trzeba szukać odpowiedzi. Tylko znając je, można w przyszłości uchronić innych przed podobnym upadkiem. W tym miejscu zaczyna się prawdziwa odpowiedzialność prawników. W poszukiwaniu. Nie tylko okoliczności, które pomogą w tej jednej sprawie, ale czegoś więcej.
Kim powinien być prawnik
W swojej pracy staram się kierować słowami, które napisał wybitny polski sędzia Bohdan Winiarski: „Prawnikiem nie jest ten, kto prowadzony za rękę nauczył się przepisów, lecz ten, kto będzie rozumiał istotę stosunków społecznych i dla kogo dusza narodu nie będzie księgą na siedem pieczęci zamkniętą. Prawnik musi być humanistą, tak jak jest filozof, historyk, filolog, przyrodnik czy lekarz”. Czyż nie na tym właśnie winna polegać społeczna odpowiedzialność każdego przedstawiciela zawodów prawniczych – niezależnie od tego, czy jest sędzią, prokuratorem, adwokatem czy radcą prawnym? Niezależnie od tego, czy kogoś oskarża, czy przed tym oskarżeniem broni? Czy w ogóle można podchodzić do tej pracy w inny sposób? Bez takiego – całościowego – podejścia praktyków prawo ulega wypaczeniom, a przepisy nie odzwierciedlają społecznych potrzeb, stając się jedynie automatem do wykonywania zaleceń ustawodawcy. Są tacy, którzy powiedzą, że sędzia powinien być tylko „ustami ustawy”. Ja jednak jestem daleki od takiego bezdusznego podejścia.
Miłosierdzie w prawie
Prawu nie może brakować miłosierdzia, którego jednak nie należy utożsamiać z pobłażliwością. Gdybyśmy pomieszali te dwa pojęcia, to miłosierdzie dla sprawców przestępstw mogłoby stać się jednoznaczne z brakiem miłosierdzia dla reszty społeczeństwa. Trzeba ważyć wartości. To bardzo trudne – a jednak konieczne. Wszak Chrystus wzywa nas do tego, żeby miłować również nieprzyjaciół. Swoich, a więc i nieprzyjaciół całego społeczeństwa, którego częścią jest każdy z nas. Żeby miłować, trzeba zrozumieć.
Trzeba pamiętać też o tym, że miłosierdzie polega również na karceniu, wychowaniu, a czasem po prostu na uniemożliwieniu zrobienia krzywdy innym – stąd też kara wieloletniego, a nawet dożywotniego pozbawienia wolności może być jego wyrazem.
Wyrok
W sprawie, która stanowiła przyczynek do tych rozważań, sąd, na podstawie zebranych poszlak (śledczym nie udało się znaleźć nawet narzędzia zbrodni), uznał, że podejrzany był winnym zabójstwa. Obecnie odbywa on karę… i nie wie, czy rzeczywiście jest winny.
Konkluzja
Czy więc możemy powiedzieć, że „prawo karne to też jest prawo”? Wydaje się, że absolutnie nie. To jest prawo w samej swojej istocie, w dodatku wymagające szerokiego spojrzenia, poznania postaw poszczególnych ludzi, ich przyczyn, wydarzeń z przeszłości… wielkiej odpowiedzialności i umiejętności spojrzenia zbrodniarzowi w oczy i okazania mu szacunku – należnemu przecież każdemu człowiekowi, niezależnie od czynów, które popełnił. Nie każda sprawa jest tak niejednoznaczna. Często mamy do czynienia z osobą, co do której nie ma wątpliwości, że popełniła najgorsze z czynów, jakich może dopuścić się człowiek. A jednak człowiekiem pozostaje, wbrew krzykliwym nagłówkom w mediach opisujących zbrodnie, których miał się dopuścić.
Po co to wszystko?
Ktoś mógłby zadać pytanie: ale po co o tym wszystkim pisać? Chciałbym, szanowny Czytelniku, przekonać Cię, że praca prawników nie polega (nie powinno tak być) tylko na przekonywaniu sądu do racji jednej ze stron procesu, ale w każdej sprawie można szukać odpowiedzi dotyczących całego społeczeństwa. Odbiegając od tematu numeru, chciałbym, abyś pomyślał o osobach, które przebywają w zakładach karnych, i o tym, co doprowadziło je do tego, że się tam znalazły. A może znajdziesz czas na to, żeby się za nich pomodlić? Wszak nadal pozostają ludźmi – niezależnie od czynów, jakich się dopuścili…
Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4/2024
/ab