Warzecha: Dokąd nas prowadzą prosocjalne pomysły lewicy?

2024/10/9
AdobeStock 121793682
Fot. Adobe Stock

„Bez pracy nie ma kołaczy” – mówi jedno ze starych polskich przysłów. Wielu młodych ludzi może nie wiedzieć, czym jest kołacz, przeto wyjaśniam: to wyrabiane z mąki żytniej albo pszennej pieczywo, które najpewniej przygotowywane było na terenach słowiańskich nawet w czasach przedchrześcijańskich i miało znaczenie obrzędowe. Później kołacze stały się pieczywem już nie obrzędowym, ale wciąż dość luksusowym. W przysłowiu znaczy to po prostu tyle, co jedzenie. Zatem – jeśli nie pracujesz, to nie jesz, ponieważ nie zarobiłeś na swoje wyżywienie.

Powiązanie nieoczywiste

W dzisiejszym świecie to już tak nie działa. Zwłaszcza europejskie państwa zapewniają niepracującym wsparcie, często na tyle duże, że zniechęca to wiele osób do pracy i sprzyja napływowi imigrantów, którym owa pomoc socjalna także przysługuje. Warto odnotować, że sowite i długo wypłacane zasiłki dla bezrobotnych, wydające się oczywistością w Europie, na świecie wcale takie jasne nie są. Szczególnie ciekawe są przypadki rozwiniętych krajów Azji. Na przykład na Tajwanie bezrobotnym przysługuje przez maksymalnie pół roku 60 procent średniego wynagrodzenia z ostatnich sześciu miesięcy zatrudnienia. Zasiłek dla bezrobotnych w Polsce także nie jest wysoki, choć w żaden sposób nie jest uzależniony od wielkości ostatniego wynagrodzenia. Obecnie wynosi niecałe 1700 zł brutto (tylko przez pierwsze trzy miesiące, potem spada), a czas, przez jaki się go otrzymuje, jest zależny od poziomu bezrobocia w danym powiecie. W pewnych okolicznościach może sięgnąć roku.

Spójrzmy na Niemcy

Mamy tu klasyczny zasiłek dla bezrobotnych, czyli Arbeitslosengeld, ale jeśli po okresie, na jaki został przyznany (mogą to być nawet dwa lata dla osób powyżej 58 lat i po spełnieniu określonych warunków), dana osoba wciąż nie znajduje pracy, przysługuje jej Bürgergeld, a więc rodzaj pensji od państwa, wypłacanej już bezpośrednio z budżetu i niepowiązanej ze składkami. Dla dorosłych z dziećmi wysokość tego „kieszonkowego” to 563 euro na miesiąc (ponad 2400 zł), zaś dla dziecka przy rodzicach – 471 euro miesięcznie. Nietrudno policzyć, że rodzina 2+2 może otrzymać od niemieckiego państwa – nie licząc innych korzyści – 2068 euro na miesiąc, czyli ponad 8800 zł. Nawet przy wyższych kosztach życia w Niemczech są to pieniądze wystarczające, żeby zachęcać do polowania na socjal między innymi przez imigrantów (Bürgergeld przysługuje osobom posiadającym prawo stałego pobytu).

Niemieckie rozwiązania to jednak wciąż nie to samo, co lansowany przez lewicę w wielu miejscach świata – również w Polsce – bezwarunkowy dochód podstawowy czy też gwarantowany (BDP), choćby dlatego, że warunkiem ich otrzymywania jest wcześniejsze zużycie na pokrywanie swoich zobowiązań innych posiadanych środków (przy czym imigranci takich na ogół nie mają). Istotą dochodu bezwarunkowego zaś – jak sama nazwa wskazuje – jest właśnie bezwarunkowość.

„Nie jesteśmy jeszcze wystarczająco bogaci”

W 2022 roku w kilku gminach na Warmii i Mazurach miano rozpocząć eksperyment z wypłacaniem BDP. Stał za tym dr Maciej Szlinder, prezes Polskiej Sieci Dochodu Podstawowego, były szef klubu „Krytyki Politycznej” w Poznaniu, związany w przeszłości z takimi lewicowymi tytułami, jak „Przegląd” czy „Bez Dogmatu”. Eksperyment jednak się nie rozpoczął. Jak w marcu tłumaczył dr Szlinder w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”:

Nie uzyskaliśmy finansowania. Komisja Europejska uznała projekt za innowacyjny i była skłonna go finansować, ale niestety wyłącznie w zakresie kosztów organizacyjnych oraz badawczych. A w tym eksperymencie ponad 90 procent kosztów to miały być świadczenia przekazywane ludziom.

Dr Szlinder w tej samej rozmowie oznajmił:

Argumenty «państwa na to nie stać», «nie jesteśmy jeszcze wystarczająco bogaci» są w Polsce po 1989 roku używane notorycznie, by torpedować kolejne projekty społeczne. «Najpierw dogońmy Zachód!». Fundamentalny błąd! Państwa zachodnie są od nas bogatsze nie dlatego, że były bardziej pracowite i oszczędniejsze, ale dzięki temu, że zbudowały państwa opiekuńcze, które mają większą zdolność rozwoju. Bezwarunkowy dochód podstawowy jest kosztem, ale też inwestycją. Na argument «Nie stać nas na to», odpowiadam: Nie stać nas na marnowanie potencjału ludzi, na to, żeby godzić się na ubóstwo, oraz żebyśmy mieli jeden z najwyższych w Unii Europejskiej wskaźnik nierówności społecznych.

Ta wypowiedź lewicowego naukowca, a może bardziej aktywisty, zawiera w sobie kilka fałszów. Przede wszystkim zasadniczym argumentem przeciwko BDP nie jest to, że „nas nie stać”. Nawet gdyby Polskę było na to stać, pomysł byłby nieakceptowalny, ponieważ BDP zakłada zerwanie – już oficjalne – związku pomiędzy pracą a otrzymaniem pieniędzy. W tym wypadku naprawdę, „czy się stoi, czy się leży, tysiąc pięćset się należy”. A konsekwencje – których dr Szlinder i jemu podobni nie rozumieją – byłyby dramatyczne.

Powróćmy do punktu wyjścia

To właśnie związek pomiędzy wykonywaniem pracy a otrzymaniem za nią wynagrodzenia jest jednym z podstawowych motorów rozwoju cywilizacji. Chęć albo przymus zarobienia pieniędzy stały za większością wynalazków, które popchnęły nas do przodu. Istotą jest to, że nie mówimy tu o świadczeniu socjalnym, które jest w zamyśle środkiem ratunkowym, przejściowym, pomocowym i zależy od spełnienia określonych warunków – w tym od aktywnego poszukiwania pracy. Tu jest mowa o dochodzie właśnie – przysługującym każdemu, nawet kompletnemu bumelantowi, tylko za to, że jest.

Jest to także kwestia etyczna: dlaczego osoba niepracująca miałaby otrzymywać pensję? Bo przecież – i to jest sprawa druga – ta pensja pochodziłaby z podatków płaconych przez tych pracujących. Byłby to zatem gigantyczny, większy niż cokolwiek dotąd, program transferów, kosztujący olbrzymie pieniądze tych, którzy je faktycznie zarabiają, czyli sprzedają swoją pracę. Praca bowiem także jest towarem. Koncepcja BDP neguje takie jej rozumienie. To byłoby w najwyższym stopniu demoralizujące. A także stanowiłoby potężny magnes dla niepożądanej imigracji. Nawiasem mówiąc, BDP otrzymywaliby także ci, którzy składaliby się na niego w uczciwie płaconych podatkach – co jest nonsensem, bo oznaczałoby to, że otrzymywaliby do kieszeni część wcześniej odebranych im pieniędzy.

Po trzecie – fetysz walki z nierównościami to klasyczna fiksacja lewicy. Tymczasem nie są one niczym złym ze swojej natury. Można się zastanawiać, czy w pewnych okolicznościach ich wzrost wynika ze zdrowych czynników – a więc rynkowych – i czy państwo, bez nadmiernego mieszania się w gospodarkę, może coś z tym zrobić. Ale nierówności – dokładnie odwrotnie, niż to mówi dr Szlinder – są czynnikiem motywacyjnym. To one napędzają najzdolniejszych do zwiększania kompetencji i wspinania się po drabinie.

Na razie dyskusja wokół BDP w Polsce ucichła. Eksperymenty w tej sprawie były prowadzone między innymi w Wielkiej Brytanii i Włoszech, ale zakończyły się niepowodzeniem.

Walka trwa

Socjalny kurs lewicy, która w tej chwili odpowiada za znaczną część polityki gospodarczej, pozostaje niezmienny.

Uważam, że to już jest ten czas, żeby w perspektywie najbliższych kilku lat tydzień pracy faktycznie skrócić do czterech dni – oznajmiła pani minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk na kongresie Impact 24 w Poznaniu w maju tego roku.

Skrócenie tygodnia pracy – mówiąc najogólniej – oznaczałoby w wielu branżach konieczność płacenia tych samych pieniędzy za mniej pracy lub ewentualnie poniesienia ogromnych wydatków na zwiększenie produkcyjności. Jednak w wielu przypadkach tego po prostu nie da się zrobić – dotyczy to zwłaszcza usług, w których czynnik czasu jest nie do przeskoczenia. Albo zatem wiele biznesów musiałoby się zamknąć, albo przerzucić na klientów radykalny wzrost własnych kosztów.

Interesujące, że podając argumenty za takim rozwiązaniem, pani minister wspomniała również o podejściu do życia pokolenia Z. Powiedziała:

Młode pokolenie, w odróżnieniu od mojego pokolenia, pokolenia moich rodziców, nie traktuje pracy jako podstawowego obszaru życia, ale jako jedną z ważnych części życia. Części, którą należy jednak móc pogodzić z życiem rodzinnym, z rozwojem własnym, z pasją, z innymi fascynacjami. […] Moim zdaniem, racja pod tym względem leży po stronie młodego pokolenia.

Problem w tym, że podejście owego „młodego pokolenia” do spraw takich jak poczucie obowiązku, rzetelność, a przede wszystkim zrozumienie nieodzownego powiązania pomiędzy wartością i jakością wykonywanej pracy a swoim statusem materialnym – jest samo w sobie wątpliwe. Zamiast stanowić wzór i kształtować program działania w gospodarce, powinno raczej wyzwalać sygnały ostrzegawcze.

Ale to już temat na odrębne rozważania.

Tekst pochodzi z kwartalnika "Civitas Christiana" nr 4/2024

 

/ab

Lukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Publicysta tygodnika „Do Rzeczy” oraz m.in. „Rzeczpospolitej”,
„Super Expressu”, Onet.pl, Salon24. Na YouTube prowadzi kanał publicystyczny.

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#bezwarunkowy dochód podstawowy #gospodarka #Łukasz Warzecha #praca #lewica #socjalizm #imigranci #pomoc socjalna #bezrobocie
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej