Ludzie od zawsze pielgrzymują, przemierzają świat i wędrują, by znaleźć lepsze jutro czy łatwiejszy kawałek chleba. Czasem pielgrzymują z powodów błahych, by zobaczyć coś ciekawego czy po prostu pozwiedzać, wreszcie podróżują, by za coś podziękować, o coś prosić czy też błagać o przebaczenie. Świat oferuje nam wiele miejsc świętych, do których można skierować swe kroki, jak Ziemia Święta, Rzym, Częstochowa, Kraków. Jednak niezależnie od tego, gdzie ani po co zmierzamy, do celu prowadzi nas droga. Dlatego wyruszyliśmy w pielgrzymkę, jedyną w swoim rodzaju, w której na równi z dojściem do celu liczy się bycie w drodze, pielgrzymkę, w której często sama droga staje się celem. Niezwykłość tej drogi na tyle owładnęła kilkoma szaleńcami, iż postanowili oni wyruszyć z Małopolski na Szlak św. Jakuba do Santiago de Compostela.
Z wielu chętnych chcących posmakować tego nowego wyzwania wyłoniła się ostatecznie dziewiątka najbardziej zdesperowanych i szalonych osób, które niepomne przestróg, ostrzeżeń, a nawet gróźb bliskich, wyruszyły 1 sierpnia 2013 r. z Krakowa do Hiszpanii. Drogę, jak na prawdziwych pielgrzymów przystało, planowaliśmy dopiero w trasie, kreśląc palcami po mapie. Ostatecznie został powzięty plan, by trasę podzielić na dwa etapy. Pierwszy miał wieść przez Pireneje, a drugi miał nas doprowadzić już do samego Santiago. Początek wyprawy wypadł we francuskiej miejscowości St. Jean-Pied-de-Port. Tam spędziliśmy noc, a rankiem weszliśmy na szlak, który poddał próbie nasze siły, tak fizyczne, jak i psychiczne.
Historia Szlaku św. Jakuba sięga głębokiego średniowiecza i oplata on niemal całą Europę. Wszystkie te nitki łączą się w Santiago de Compostela, gdzie spoczywają szczątki św. Jakuba Apostoła, który miał tam zawędrować, głosząc Ewangelię, i ponieść śmierć. Grób Apostoła odnaleziono w średniowieczu, a moc świętego od razu zaczęła ściągać rzesze wiernych, którzy stopniowo wytyczali szlaki pielgrzymkowe. Typowym znakiem pielgrzymów i drogi stały się muszle, które dziś zdobią w takiej czy innej formie całą drogę do Santiago, nie pozwalając na zgubienie drogi nawet najbardziej roztargnionym pielgrzymom. Warto wspomnieć, że Polakom Szlak św. Jakuba już od dawna był znany. Narodzenie Bolesława Krzywoustego, króla Polski, miało być wynagrodzeniem za wysłanie poselstwa do Santiago de Compostela przez Władysława Hermana, który prosił o męskiego potomka. Fakt ten odnotowano w Kodeksie Kalikstyńskim jako cud za przyczyną św. Jakuba. Również Jakub Sobieski, ojciec króla Jana III, spędził na szlaku 7 lat. Jego podobizna znajduje się w centralnym miejscu drogi do Santiago de Compostela, obok podobizny papieża Jana Pawła II.
Szlakiem pielgrzymować można na trzy sposoby: pieszo, przy pomocy roweru lub konno. My obuliśmy swe nogi w solidne ciżemki i wziąwszy cały dobytek na grzbiet, wyruszyliśmy w kierunku Pirenejów, gdzie we mgle czekała na nas granica francusko-hiszpańska. Nie będę tu dokładnie opisywał, co widzieliśmy i co przeszliśmy, bo wspomnienia ciągle żywe same na papier by się lały nie strumieniem, lecz rzeką, powiem tylko ogólnie, by smak kolejnych podróżników pobudzić, a zbyt wiele nie zdradzić. Droga do Santiago wiedzie przez całą Hiszpanię, pozwalając na zapoznanie się z najróżniejszymi zakątkami tego kraju. Toteż szliśmy przez góry wyniosłe, morza mgieł i wichrowe przełęcze, górskie pastwiska pełne owiec i pola złotego zboża. Widzieliśmy sady i winnice oraz pola pełne wiatraków – istny raj dla Don Kichota. Przemierzaliśmy łagodne pagórki i strome kotliny porośnięte powykręcanymi drzewami. Szliśmy przez lasy stare i wiatrem pochylone i przez łąki pełne kwiatów najróżniejszych. Na naszej drodze wyrastały malownicze miasteczka i otulone mgłą małe wioski, jakby śpiące w szarości poranka. Bywało, że ścieżka wiła się i zakręcała, mamiąc bliskością celu lub też biegła prosto jak strzała tuż przy autostradzie. Droga pozwoliła nam zakosztować radości kolacji nad górskim strumieniem i malowniczego zachodu słońca nad Santiago, dała zasmakować radości muzyki zabawy i tańca oraz smaku miejscowych darów natury. Ale była i droga, która uczyła nas pokory, droga porannego chłodu północnej Hiszpanii, droga snu w hali sportowej i na polu pod murem cmentarza, droga bólu zmęczonych mięśni i odcisków, droga głodu i pragnienia, deszczu i palącego słońca. Wreszcie była to droga ludzi – ludzi na niej spotkanych, dzielących z nami jej trudy i radości, z których każdy dźwigał swoją historię. Czasem widziało się ludzi, którzy sami zapadali w pamięć, jak pielgrzymi, którzy nie znaleźli noclegu i spali pod średniowieczną bramą miasta albo Azjata z kijem i małym tobołkiem boso przemierzający szlak. Wreszcie byli i Ci, którzy przed Santiago znaleźli kres, ci, po których pozostały tylko samotne krzyże lub niewielkie kurhany.
Ta niezwykłość drogi powoduje, że cel czasem gdzieś znika człowiekowi z pola widzenia, a celem tym jest przecież Santiago, gdzie pielgrzymi mogą podejść do posągu św. Jakuba, objąć go mocno od tyłu i wyszeptać do ucha swe prośby lub żale. Tam też znajduje się słynna kadzielnica do rozkołysania (do czego potrzeba kilku silnych mężczyzn), która unosi się nad całą szerokością bazyliki, napełniając ją dymem. Wreszcie, po spotkaniu ze św. Jakubem zostawiliśmy dźwigane jeszcze z Polski kamienie z naszymi intencjami. Czas pozwolił nam jeszcze odwiedzić koniec świata – Finisterre – miejsce, gdzie umiera stary człowiek, a rodzi się nowy. To tam pielgrzymi palą swe odzienie, symbolicznie oczyszczając się w ten sposób z dawnych przewin. Potem zaś, korzystając z pięknej pogody, wypoczywaliśmy w maleńkiej zatoczce, ciesząc się złotym piaskiem i lodowatą wodą, przy której Bałtyk wydaje się igraszką. Na zakończenie pielgrzymki zatrzymaliśmy się jeszcze w Lourdes, gdzie uczestniczyliśmy w procesji światła, zaś ostatniego dnia mieliśmy okazję odwiedzić Padwę i Świętego Antoniego.
Niezwykłości na drodze do Santiago jest mnóstwo: przyroda, architektura, ludzie, ale jest coś jeszcze, na camino jest też samotność… samotność i odcięcie od tego wszystkiego, co nas otacza na co dzień. Tam nie ma pracy, nie ma pogoni za pieniądzem, nie ma domu, całego tego zwariowanego świata, za którym tylu goni. Tam człowiek zostaje sam na sam z drogą, a to powoduje, że zaczyna się zastanawiać i myśleć, dużo myśleć…, ale to już całkiem inna historia… Buen camino, Siostry i Bracia.
Jan Bator, Monika Korpak