Tysiące uciekinierów z Ukrainy przewija się przez warszawski Dworzec Centralny. Wszyscy są tu przejazdem. Niektórzy zostają na kilka godzin, inni na dłużej. Średnia pobytu, podawana przez wolontariuszy, to dwa dni.
Nieustannie napływają kolejni. Przeważają matki z dziećmi. Nad gwarem jaki panuje w Hali Głównej dominuje płacz niemowląt. Kilkulatki bawią się w dawnej poczekalni, przerobionej teraz na salę matki z dzieckiem. Ludzie śpią na materacach rozłożonych na antresoli Hali Głównej, siedzą na krzesłach, stoją w kolejkach do punktów wydawania żywności oraz innych, niezbędnych artykułów. Nowoprzybyli szukają informacji w licznych, przeznaczonych do tego punktach. Głodni stołują się w namiotach, rozstawionych przed dworcem. Niczego nie brakuje, a jeśli zabraknie, to odzew na apele umieszczane w mediach społecznościowych jest natychmiastowy i przekracza skromne możliwości magazynowe jakimi dysponują wolontariusze.
Osoby, znające ukraiński są na wagę złota. Niektórzy z mieszkających w stolicy Ukraińców włączyli się w wolontariat i wraz z Polakami pomagają swoim rodakom. Gdy brak tłumacza trzeba porozumiewać się na migi lub posługując się mini-słowniczkiem na kartce. Dobrej woli z obu stron nie brakuje.