W niedzielę 1 grudnia, na placu Zamkowym w Warszawie, odbył się protest przeciwko planowanemu przez MEN wprowadzeniu do szkół od września 2025 r. tzw. „edukacji zdrowotnej”. Wzięło w nim udział kilkanaście tysięcy osób. Organizatorem wydarzenia była Koalicja na Rzecz Ocalenia Polskiej Szkoły oraz Krajowa Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”.
Tłum ludzi zebrał się o godzinie 12:00 między Zamkiem Królewskim a kolumną Zygmunta, przy której ustawiona została scena, gdzie przemawiali kolejni prelegenci. Co połączyło wszystkich zebranych? Niezgoda na to, by w szkołach demoralizowano dzieci, i to w sposób przemyślany, usystematyzowany, przy pomocy podręczników, obowiązkowo, na ocenę.
Wszędzie wokoło, także za sceną, widać było morze polskich flag; banery z hasłami takimi jak „Chcemy Mickiewicza i poezji jego, a nie seksualizacji dziecka niewinnego”, „STOP deprawacji dzieci” czy też „Konstytucja daje prawo rodzicom, art. 48 i art. 53”. Tego dnia miałem zajęcia na uczelni, ale że mój wydział znajduje się całkiem niedaleko Starego Miasta, postanowiłem choć na chwilę pójść na protest. Stanąłem obok namiotu, w którym zbierano podpisy pod inicjatywą „STOP narkotykowi pornografii”. Obok mnie dziennikarka z jednego z portali internetowych zadaje pytania dwóm starszym kobietom, dlaczego przyszły, co tu robią. Ktoś inny odwraca się, nie chce, by go nagrywano. „Weźcie kogoś młodszego, ich to bardziej dotyczy” – mówi. Z tyłu wciąż dochodzą kolejni ludzie, chaos, słabe nagłośnienie. Próbuję przecisnąć się do przodu, stanąć na wprost sceny, by móc lepiej słyszeć.
Najbardziej uderzyły mnie słowa Jana Pospieszalskiego, który mówił o tym, że „dzieci seksualizowane od młodości są niezdolne do miłości, do nawiązywania głębokich relacji”. Z kolei Gabriele Kuby, niemiecka socjolog, zaznaczyła, że edukacja zdrowotna to „państwowy system seksualnej deprawacji dzieci” oraz wyraziła nadzieję, że Polska stawi temu opór. Skandowane przez zebranych po każdym niemal wystąpieniu hasła dodają powagi sytuacji. Wszyscy prelegenci mówią jednym głosem: nie możemy pozwolić, aby ten przedmiot został wprowadzony do szkół, muszą nas usłyszeć! Łączy ich przekonanie, że edukacja zdrowotna, którą zamierza wprowadzić MEN, podążając za wytycznymi WHO, to koń trojański, który spowoduje głęboką demoralizację niewinnych dzieci, a w konsekwencji całkowity rozpad społeczeństwa.
W rzeczywistości bowiem edukacja zdrowotna chce przenieść seksualność z właściwego mu środowiska małżeństwa i rodziny w obszar zdrowia. To szkoła, za pomocą tego obowiązkowego przedmiotu, chce zastąpić rodziców w edukacji dzieci. Mają one być uczone tego, że do seksu wystarczy świadoma zgoda, nie ma tu mowy o małżeńskiej relacji miłości oraz że równie dobre są relacje homoseksualne. Ponadto mają się uczyć o „zachowaniach autoseksualnych”. Założenia te są niezgodne z art. 48 Konstytucji RP, gdzie czytamy: „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”.
„To przeformatowanie niesie ze sobą szereg dalszych konsekwencji. Do tej pory realizowana w ramach wychowania do życia w rodzinie (WDŻ) edukacja seksualna to edukacja prorodzinna, natomiast to, co ma być na edukacji zdrowotnej ma być antyrodzinną edukacją seksualną. Można powiedzieć, że na siłę mają być wciskane dzieciom i młodzieży antyrodzinne wzorce, mimo że Konstytucja i prawo na to nie pozwalają. Można to porównać do antyrodzinnej piły łańcuchowej, która ma zniszczyć w dzieciach i młodzieży to, co jest potrzebne w przyszłości do założenia szczęśliwej i trwałej rodziny” – wyjaśnił w rozmowie z KAI dr Zbigniew Barciński, prezes Stowarzyszenia Pedagogów NATAN.
Dla mnie osobiście to jedna z najbardziej przerażających zmian, które chce wprowadzić rząd. Nie chciałbym, aby w przyszłości szkoła uczyła moje dzieci tego, co jest grzechem. Społeczeństwo, w którym panuje swoboda seksualna, normalna rodzina jest wyśmiewana, a promowany jest grzech, to początek końca znanej nam cywilizacji. I śmiem twierdzić, że po niej już żadnej innej nie będzie. A więc róbmy co w naszej mocy, jako Polacy, jako obywatele, aby zawalczyć o normalność. Póki nie jest za późno.
/mdk