Dla mnie Wielkanoc zaczęła się dzisiaj, czyli w piątą niedzielę Wielkiego Postu, od Mszy w parafii św. Sabiny w Chicago. Przez cały ostatni tydzień krążyłem po okolicy odprawiając Msze i modląc się za chorych, a wczoraj prowadziłem dzień skupienia dla jednej ze wspólnot w parafii św. Patryka w Fort Wain (Indiana). To jednak, co z pewnością pozostanie na długo w mojej pamięci, przeżyłem właśnie dzisiaj.
Parafia św. Sabiny słynie swoim proboszczem, Michaelem Pflegerem. Ta w większości afroamerykańska społeczność angażuje się w walkę z rasizmem, narkotykami i prostytucją. Skutecznie sprzeciwiła się obecności billboardów z reklamami alkoholu i papierosów. Prowadzi kampanię przeciwko sprzedawaniu broni nieletnim.
Przed kościołem tablica z hasłem „przemieniać wierzących w uczniów”. W kalendarzu parafialnym znalazłem między innymi „spotkanie dla tych, którzy dopiro rozpoczynają swoją drogę wiary.
Stoimy pod drzwiami plebanii. Zadzwoniliśmy i czekamy. W międzyczasie przechodzą parafianie. Widząc nas przy drzwiach, pytają „szukacie proboszcza”? „Możemy pomóc”? Wszyscy gotowi pokazać drogę, powiadomić księdza, że ma gości. Drzwi otwierają się po chwili. Przedstawiamy się: byliśmy umówieni. – Oczywiście. Elegancko ubrany młody człowiek prowadzi nas do biura ojca Michaela. Nie mamy wiele czasu na spotkanie, bo za niespełna pół godziny rozpoczyna się Msza. Rozmowa jest prywatna: mój towarzysz zawdzięcza gospodarzowi swoje nawrócenie, a że Chicago odwiedza dość rzadko, obaj panowie od lat się nie widzieli. Z rozmowy wynika, że proboszcz jest duszpasterzem nietuzinkowym. Nie zawsze też jego działalność trafia do przekonania kościelnych przełożonych. W parafii św. Sabiny pracuje od 1981 roku. Był wtedy najmłodszym proboszczem Archidiecezji Chicago (miał 32 lata, a święcenia kapłańskie przyjął w roku 1975). O swoich priorytetach mówi tak: mnie interesuje wyłącznie głoszenie Chrystusa. I rzeczywiście, głosi go całym sercem, o czym mogliśmy się wkrótce przekonać.
Czas ojca Pflegera szybko się skończył i pod opieką jednego z parafialnych wolontariuszy udaliśmy się do kościoła, gdzie wskazano nam miejsce w pierwszej ławce. Pierwsze wrażenie – to nie jest zwykła parafia. Wszystko tu zorganizowane. Służba porządkowa, animator liturgii, chór i zespół muzyczny. Tak tak, prawdziwy chór gospel. Skojarzenie ze wspólnotami protestanckimi zupełnie naturalne, choć nie z powodu doktryny, czy wystroju kościoła (odpowiednio wyeksponowany wizerunek Maryi wyklucza obiekcje najbardziej podejrzliwych). To atmosfera miejsca, otwartość i życzliwość obecnych, poczucie, że wszyscy znają się między sobą. Ale jest i coś więcej. To ludzie, którzy są świadomi przynależności do konkretnej wspólnoty kościelnej. I jak tu nie otwierać oczu ze zdumienia. Szczególnie mając w pamięci wpatrzonych we własne buty wiernych, których często trudno skłonić do otwarcia ust podczas mszalnych śpiewów.
Animator rozpoczyna wspólne uwielbienie. Chór śpiewa. I już po nas. Pochłania nas atmosfera wydarzenia, w którym wszystko jest doskonale przygotowane, a jednocześnie daje poczucie wolności i skłania do otwierania ust i podnoszenia rąk w geście spontanicznej modlitwy. Wokół ołtarza tańczące dziewczyny. Proboszcz we fioletowym ornacie (przecież post) wprowadza wiernych w liturgię; zachęca do dziękczynienia.
I nie opowiadam dalej, bo Msza trwała dobre trzy godziny. I nikt się nie spieszył ani nie wyciągał drugiego śniadania.
A homilia była o tym, żeby się modlić i uwielbiać Boga niezależnie od okoliczności, bo uwielbienie sprzeciwia się złemu duchowi. Ten, kto potrafi w dobrej i złej doli błogosławić Boga, nabiera właściwej perspektywy.
Słuchałem i myślałem sobie: jakie to „niebezpieczne”, taka nowa perspektywa. Kimś, kto żyje w ten sposób nie da się manipulować, nie można mu niczego kazać, jeśli tego nie zechce. a przede wszystkim, cieszy się, czy cierpi – zawsze wygrywa.
A po co ja Państwu o tym? – A tak, żeby życzenia złożyć świąteczne.
Otóż tego Wam życzę, żebyście mieli w sobie życie, które nie podlega zewnętrznym uwarunkowaniom, nie daje się ograniczyć biedą, chorobą, ani innym nieszczęściem. Bo życie jest tam, gdzie ktoś chce żyć. Życzę więc Państwu również, żebyście chcieli nie umierać, czyli nie poddawać się niczemu. I bądźcie tak wierni jak Jezus, który do końca dawał świadectwo o Tym, który go posłał.
A w wolnej chwili pomódlcie się za księdza, który robi, co może, żeby jego wiara przynosiła owoce w życiu tych, których mu powierzono.
Robert Hetzyg
Artykuł ukazał się w numerze 04/2010.