Z prof. Wojciechem Polakiem, autorem książki „Żółkiewski. Pogromca Moskwy” (wyd. Biały Kruk), rozmawia Mateusz Zbróg.
Panie profesorze, z życiorysu hetmana Żółkiewskiego znamy datę śmierci, a nie znamy dnia urodzin. Czy nie jest tak, że jego życie jest postrzegane przede wszystkim przez pryzmat śmierci w bitwie?
Generalnie to prawda, trzeba jednak pamiętać, że w odniesieniu do jego czasów często jest tak, że znamy tylko datę śmierci, a co do urodzin czasami nie znamy nawet daty rocznej. W przypadku hetmana data roczna jest przyjęta, ale nie jest ona pewna. Faktycznie na życiorysie hetmana zaważyła jego śmierć. Jest to dość częste zjawisko, że ludzie, którzy polegli w obronie ojczyzny są zapamiętywani właśnie z tego powodu. Jest to dobra tendencja, by o ludziach tych pamiętać i być zobowiązanymi do podtrzymywania tej pamięci. Nie inaczej jest z hetmanem Żółkiewskim. Pamiętamy o nim, jako o człowieku, który ojczyźnie oddał wszystko, całe swoje życie.
W polskiej debacie publicznej stale pojawia się narracja, że Polacy chętnie czczą klęski, zwycięstwa zaś świętują z mniejszym zaangażowaniem. Czy zgadza się Pan z tą tezą? Czy kształt pamięci o hetmanie Żółkiewskim, patrzenie przez pryzmat śmierci, nie jest jej potwierdzeniem?
Można powiedzieć, że coś na rzeczy jest. Śmierć za ojczyznę tworzy legendę. W przypadku hetmana była to legenda żywa przez wieki. Mówimy, że poległ pod Cecorą i choć nie jest to do końca precyzyjne, to z miejscem tym kojarzymy tę konkretną postać. Hetman był znakomitym dowódcą, wyróżniał się znakomitym dowodzeniem na polu bitwy. Gdy ginął był już człowiekiem starszym i schorowanym. Niestety popełnił błędy, które doprowadziły do klęski. Ale na to nie zwraca się uwagi. Kluczowa jest śmierć za ojczyznę, która w polskim etosie zawsze była czczona. O wszystkich, którzy ponieśli za ojczyznę najwyższą ofiarę musimy zachować wdzięczną pamięć.
Z drugiej strony rzeczywiście powinniśmy mocniej zwrócić uwagę w naszej historii na sukcesy. I to nie tylko sukcesy bitewne. Niedawno IPN wydał pięciotomowy słownik polskich i związanych z Polską odkrywców, wynalazców oraz pionierów nauk matematyczno-przyrodniczych i techniki. Polacy dokonali wielu odkryć rangi ogólnoświatowej. Często pracowali za granicą, gdy nie mieliśmy swojego państwa. Jednak gdy je odzyskaliśmy to tysiące naukowców rzucało często bardzo intratne stanowiska i przyjeżdżało do ojczyzny. Coraz częściej zwraca się uwagę także na ten rodzaj poświęcenia. Trzeba pokazywać, że my Polacy nie tylko ginęliśmy dla ojczyzny, ale również potrafiliśmy dla niej pracować.
Nie jest to miejsce, by omawiać całokształt życia hetmana, zainteresowanych odsyłamy do książki. Ale gdyby miał Pan wskazać najważniejsze fakty, to co zdecydowało o tym, że o hetmanie Żółkiewskim możemy mówić jako o postaci wybitnej?
Był to człowiek, który oddał Polsce wszystko. Właściwie całe życie spędził na służbie publicznej lub kampaniach wojennych. Brał udział w wielu wojnach w różnych regionach. Całe niemal życie zapełnione bitwami, kampaniami, przemarszami. Dodatkowo cały czas był aktywnym politykiem. Miał przepiękny pałac w Żółkwi, którego wielu mogło mu zazdrościć. Problem polega na tym, że on z tych dobrodziejstw nie korzystał, bo zwyczajnie nie miał na to czasu. Być może liczył na to, że – używając obecnej terminologii – przejdzie na emeryturę i wówczas odpocznie. Ale nie doczekał, zginął w bitwie. Można powiedzieć, że w ten sposób jego życie dopełniło się.
Pańska książka ukazuje się w 400. rocznicę śmierci hetmana. Uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej jest to rok Stanisława Żółkiewskiego. Ale czy mimo jubileuszu ta postać jest wystarczająco upamiętniana?
Niestety trzeba stwierdzić, że nie. Paradoks polega na tym, że nawet w czasach mojej młodości więcej mówiło się o hetmanie Żółkiewskim, niż teraz. Gdy książka się ukazała to słyszę od czytelników opinię, że jest to postać zapomniana. Jest to też zapewne wynik ogólnej zapaści wiedzy historycznej społeczeństwa. Sejm faktycznie uchwalił rok Stanisława Żółkiewskiego. Zrobiono to jeszcze w 2019 roku, gdy siłą rzeczy nikt nie mógł przewidzieć pandemii. Obecnie z powodu szerzącego się wirusa nadal niewiele się mówi o Stanisławie Żółkiewskim. Ze smutną satysfakcją muszę stwierdzić, że moja książka jest jednym z niewielu przejawów uczczenia jego roku. Uważam też, że w stolicy Polski powinien być pomnik hetmana. Stawiamy pomniki bohaterom naszej historii najnowszej. I słusznie, bo wielu po prostu na to zasługiwało. Ale musimy pamiętać także o dawnych bohaterach. Na pewno pomnik w stolicy należy się zarówno hetmanowi Stanisławowi Żółkiewskiemu, jak i hetmanowi Janowi Karolowi Chodkiewiczowi.
W książce pisze Pan m.in. o tym, że kwestia powołania królewicza Władysława na tron moskiewski mogła być grą na czas. Bojarzy liczyli, że w ten sposób uda im się utrzymać integralność Państwa Moskiewskiego, gdy tymczasem król Zygmunt koniecznie chciał włączenia Smoleńska do Rzeczypospolitej. Tego rodzaju niuanse nakazują zapytać, czy ówczesne koncepcje unii polsko-moskiewskiej miały szanse powodzenia? Czy była to tylko rozgrywka polityczna, czy też realne myślenie o czymś więcej, o dziele – nazwijmy je – cywilizacyjnym?
Generalnie uważam, że w wieku XVII już na unię polsko-moskiewską szans nie było. Takie szanse były w wieku XV, gdy Wielkie Księstwo Litewskie, związane z Polską, rywalizowało z Moskwą o podbój ziem ruskich. Litwa była bardzo blisko tego, by podbić je w całości, a tym samym być może cała Ruś również połączyłaby się z Polską. Niestety pod koniec XV wieku i w następnym stuleciu rywalizacja ta zakończyła się na niekorzyść Litwy. Żółkiewski miał swoją koncepcję, której głównym elementem było osadzenie królewicza Władysława na tronie moskiewskim. Patrzył dalekosiężnie. Uważał, że nie można się spieszyć. Jego wizja zakładała, że królewicz zostanie obrany carem a kiedyś, na wolnej elekcji, na pewno będzie wybrany także królem Polski i wtedy Wielkie Księstwo Moskiewskie i Rzeczpospolita połączą się unią personalną. Żółkiewski wiedział, że Polska i Litwa zrastały się przez blisko dwa wieki, by z unii personalnej stworzyć unię realną. Wnioskował, że przynajmniej tyle samo czasu potrzeba w przypadku Moskwy, ale miał nadzieję, że finalnie to nastąpi. Moim zdaniem była to koncepcja śmiała, ale chyba już nierealna w tym czasie. Choćby dlatego, że król Zygmunt nie zgadzał się na oddanie Smoleńska i na zachowanie integralności terytorialnej Państwa Moskiewskiego. Tak samo nie zgadzał się na szybkie objęcie korony carów przez królewicza Władysława. Królewicz miał kilkanaście lat i król obawiał się o jego życie. Uważał, że przy pierwszym rozruchu zostanie zabity. Moskwa zgadzała się na niewielki tylko oddział polski, który miałby chronić Władysława. Tymczasem kilku poprzednich carów zginęło w tragicznych okolicznościach: uduszeni, otruci czy wręcz rozerwani na strzępy. Król Zygmunt chciał samodzielnie objąć tron, wyprowadzić Państwo Moskiewskie z chaosu, w jakim się znajdowało i dopiero wówczas przekazać władzę synowi. Obaj: hetman i król mieli swoje wizje, które nie zrealizowały się. Trzeba przy tym pamiętać, że ostateczny wynik tych wojen był dla nas sukcesem. Po przyłączeniu Smoleńska i Ziemi Siewierskiej Rzeczpospolita osiągnęła największy w swej historii zasięg terytorialny, obejmując niemal milion kilometrów kwadratowych.
Panie profesorze, wielkie wrażenie zrobiła na mnie dewiza napisana na grobie hetmana Żółkiewskiego: „Powstanie kiedyś z kości naszych mściciel”. Niezwykłego wymiaru nabierają te słowa, gdy zdamy sobie sprawę, że jego prawnukiem był Jan III Sobieski. Czy znane są okoliczności wyboru właśnie tych słów?
Nie są znane szczegóły wyboru akurat tej sentencji. Była ona jednak prorocza. Wiemy na pewno, że król Jan III od dzieciństwa, od maleńkości wychowywany był w kulcie Stanisława Żółkiewskiego, swojego pradziada. Miało to wielki wpływ na ukształtowanie późniejszego monarchy. Śmierć Żółkiewskiego na polu bitwy z Turkami, największym ówczesnym wrogiem Polski była wezwaniem dla kolejnych pokoleń. Rok później armia turecka oblega wojska polskie pod Chocimiem. Tam umiera Jan Karol Chodkiewicz. Mimo to zaciekła obrona Chocimia sprawiła, że armia turecka odstąpiła i niepodległość Polski w 1621 roku została ocalona. Formalnie tylko dowódcą naczelnym wojsk pod Chocimiem był królewicz Władysław, który zresztą leżał złożony chorobą. Jednak gdy kilka lat później wyruszył w podróż po Europie to w wielu miastach europejskich witano go jako obrońcę chrześcijaństwa, który uratował kontynent przed najazdem tureckim. W XVII wieku towarzyszyło nam poczucie, że jesteśmy przedmurzem chrześcijaństwa, które broni cywilizacji łacińskiej przed najazdem Turków, ale i w jakimś stopniu przed Moskwą. Było to częścią świadomości narodu szlacheckiego. W takim otoczeniu dorastał król Jan III Sobieski.
Przechodząc już do podsumowania naszej rozmowy: czego jeszcze możemy się dziś uczyć zarówno od hetmana Żółkiewskiego, ale i od całego pokolenia, które reprezentował? Pokolenia, które stworzyło Rzeczpospolitą największą w swej historii, zarówno jeśli chodzi o terytorium, jak i kulturę?
Przede wszystkim służby. Współcześnie kojarzy się nam, że magnaci mieli swoje posiadłości i tylko żyli w nich pławiąc się w luksusie i obracając ogromnymi sumami. Tymczasem życie hetmana, kanclerza czy marszałka, czy któregokolwiek człowieka związanego z królem wiązało się przede wszystkim z poświęceniem. Było to życie polegające na ciągłym towarzyszeniu monarsze na dworze bądź na wyprawach wojennych. A podróże wówczas odbywały się w ciężkich warunkach, które wysoko postawieni ludzie musieli znosić na równi z prostymi żołnierzami. Dziś nasi politycy podróżują samolotami, mają wszelkie wygody a często nie zdają sobie sprawy, w jakich warunkach na rzecz Polski pracowali ludzie służby publicznej w poprzednich wiekach.
Prof. dr hab. Wojciech Polak – historyk, nauczyciel akademicki, polityk, publicysta, konsultant naukowy filmów historycznych. Przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP Andrzeju Dudzie. Autor wielu książek poświęconych historii Polski XVI i XVII w., dziejom opozycji demokratycznej, „Solidarności”, stanu wojennego w Polsce. Redaktor naczelny pisma naukowego „Fides, Ratio et Patria. Studia Toruńskie”.
/mwż