Gdy w 1600 r., w wieku 98 lat umierał padre de los Naturales, mieszkańcy Puebli byli przekonani, że odchodzi od nich święty. Dziś przy przeszklonym sarkofagu wyłożone są dwie opasłe księgi z setkami wpisów podziękowań i próśb kierowanych do bł. Sebastiana de Aparicio.
Jest w Meksyku miasto piękne, Puebla, dziś ponadmilionowe, ze starówką zbudowaną na geometrycznej siatce według planów Hippodamosa z Miletu, szczycące się swoimi pięćdziesięcioma kościołami i zabytkowymi klasztorami, dostojne od zamożnych kamienic z żelaznymi balkonami, zdobne na fasadach w barwne azulejos. Wśród budowli sakralnych prestiżem wynosi się ponad inne kościół Franciszkanów, ogromny, z jeszcze większym kompleksem budynków konwentualnych, które oczywiście że zostały odebrane franciszkanom mocą Nowych Praw Benito Juareza w połowie XIX w., konfiskujących wszelkie nieruchomości kościelne w całym państwie.
W XVI-wiecznym kościele znajduje się obszerna kaplica boczna, a w niej za ołtarzem, na podwyższeniu jest wystawiony przeszklony kryształem sarkofag, cały okuty w srebro. W środku spoczywa mężczyzna we franciszkańskim habicie, opasany białym sznurem – cingulum. Na łysą czaszkę ma naciągnięty brązowy kaptur. Twarz zmarłego jest świeża, skóra mocno przylega do kości, nie widać żadnych środków balsamujących. Wystające z rękawów koniuszki palców są już mocno skruszone, ale trzymają się razem. Podobnie dzieje się z palcami u stóp. Srebrne okucie sarkofagu zostało dookoła ozdobione szeregiem medalionów wykonanych techniką repusowania, z których każdy podejmuje jakąś scenę z życia zakonnika. Podobnie jest na obu ścianach kaplicy – wszędzie widnieją malunki ukazujące epizody z jego życia, tak świeckiego, jak i zakonnego. Na ścianie ołtarzowej jego apoteoza. Malowidła wykonał w 1802 r. niejaki Miguel Jerónimo de Zendejas, miejscowy artysta.
Któż to taki, ów zmarły? To Sebastian de Aparicio, błogosławiony. Mijało już pierwsze pokolenie, odkąd Krzysztof Kolumb przetarł hiszpańskiej młodzieży drogę do Nowego Świata. W Hiszpanii wrzało. Oto strumieniem do kraju płynęło już srebro z Meksyku podbitego w sposób jakże spektakularny (!) przez Cortésa i jego drużynę. Dochodziły wręcz baśniowe wieści o złocie, jakie wpadło w ręce Pizarrów ujarzmiających Inków w Peru. Dziesiątki tysięcy bezrobotnej młodzieży hiszpańskiej – secundones, zbiedniałej z braku wojen, wystawały miesiącami w Sewilli przed urzędami Casa de Contratacion, by otrzymać pozwolenie na wyjazd za Ocean. Dlaczego miałby nie spróbować szczęścia i syn chłopski?
Wybrał się zatem do Sewilli Sebastian z niewielkiej mieściny Gudiña w pobliżu Santiago de Compostela, w hiszpańskiej Galicji. O pustej sakiewce, najmując się po drodze do różnych robót, wreszcie dotarł pieszo do celu. Znając się na rozlicznych rzemiosłach i nie bojąc się ciężkiej pracy, zdobył w krótkim czasie wystarczającą gotówkę na pokrycie kosztów przeprawy przez Atlantyk. Nastał rok 1533, kiedy Aparicio właśnie ukończył 31 lat, najwyższy czas, aby wreszcie zrobić coś pożytecznego w swym życiu. Walczyć nie umiał, bo był chłopem, zresztą ustał już podbój, rozpoczął się okres budowania i urządzania Nowej Hiszpanii. Z Villa Rica de la Vera Cruz puścił się z kolegą w drogę do nowo założonego miasta Puebla de los Angeles, powierzonego opiece świętych aniołów oraz Matki Bożej del Pilar z Saragossy, bo stamtąd, z Aragonii, pochodzili pierwsi osadnicy. Cóż by tu robić? Czym się zająć, kiedy w Meksyku Indianie nie znali nawet połowy umiejętności Europejczyków, wszak nie mieli potrzeb rozwiniętych tak jak ci dziwni przybysze z dalekich stron. A może zająć się wytyczaniem i budową dróg, których przecież w Nowym Świecie nigdzie nie było, bo tubylcy nie znali zwierząt pociągowych? I Sebastian założył pierwsze w Ameryce, profesjonalne przedsiębiorstwo drogowe, zatrudniające głównie Indian, za opłatą, bo i oni wchodzili stopniowo w europejski obrót pieniądza. Pierwsza bita droga połączyła portowe miasto Veracruz z Pueblą, kolejny odcinek pociągnął Sebastian do miasta Meksyku, stamtąd do Queretaro, wreszcie do Zacatecas, miasta srebra – 1100 km przez góry, pustkowia, wrogie od Indian obszary. Wzdłuż drogi szybko powstawały nowe osady, osiedlali się urodzeni już z konkwistadorów i miejscowych kobiet młodzi ludzie, wyłaniało się rzemiosło, powstawał nawet przemysł. Potrzeby były ogromne. Wraz z budową dróg Sebastian pomyślał o pojazdach, bowiem dotąd caballeros jeździli tylko konno w siodłach. Założył więc kolejne przedsiębiorstwo – karoc i ciężkich wozów towarowych, ciągnionych przez woły. A te trzeba było reprodukować, co pozwoliło obrotnemu chłopskiemu przedsiębiorcy założyć profesjonalną hodowlę zwierząt pociągowych.
Sebastian w krótkim czasie doszedł do ogromnego majątku. Ale zasłynął również z tego, że ze swych środków łożył na potrzeby budowanych w mieście lawinowo kościołów i klasztorów, szpitali, przytułków, ochronek dla dzieci niewiadomego ojcostwa. Zatrudniał zwykle Indian, powodowany przeświadczeniem, iż w pełni należy ich włączyć w rodzące się nowe społeczeństwo Metysów. Że należy dać im szansę wychowania ich przez pracę, jakiej do tej pory nie znali, pracę opartą na rzetelności, punktualności, odpowiedzialności za powierzone im dobro. Że trzeba wyrobić w nich potrzebę własności i oszczędności chociażby dzięki godziwemu wynagrodzeniu świadczonemu na ich rzecz. Szybko zdobył sobie miano przyjaciela i ojca Indian – padre de los Naturales. A ci osiedlali się już i w miastach, chętni do pracy. Trzeba więc było pomyśleć i o szkołach dla indiańskich dzieci i w to dzieło włączył się Sebastian.
Nie miał szczęścia tylko w życiu osobistym. Pierwsza małżonka, zresztą szlachcianka, szybko zmarła krótko po ślubie. Podobnie było z drugą żoną, która uległa śmiertelnemu wypadkowi. Nie zdążył nawet mieć potomstwa. Kolejne lata upływały mu na ciężkiej pracy, odważnych decyzjach i dziełach charytatywnych. Aż wreszcie przyszła głębsza refleksja: po co to wszystko, cały ten majątek? Za nią nastąpiła decyzja – rzucić to i odsunąć się od świata. Problem w tym, że Sebastian miał już 70 lat, a franciszkanie w Puebla, do których się zgłosił, nawet myśleć nie chcieli, by przyjmować do swego grona dziadka na wywczasy, kiedy trzeba było młodych do pracy misyjnej. Udał się zatem Sebastian do miasta Meksyku i tam zapukał do furty klasztornej. Podobno jednym głosem przeszła na kapitule decyzja o przyjęciu Sebastiana w szeregi braci mniejszych w charakterze brata zakonnego z obowiązkiem kwestowania. Wtedy Sebastian pozbył już się był swego majątku, rozdając pieniądze Indianom i żeńskim klasztorom w Puebli.
Na wozach, które sam kiedyś budował, powożonych przez juczne woły, które sam hodował, objeżdżał Sebastian okoliczne majątki szlacheckich encomenderos z prośbą o kwestę na potrzeby klasztoru i licznych dzieł miłosierdzia przezeń świadczonych. I tak przez kolejne ćwierć wieku. Jako niezmordowany kwestarz, pomimo podeszłego wieku cieszący się doskonałym zdrowiem, wykuwał swoją świętość w kontaktach z ludźmi i w pracy nad sobą. Gdy umierał w 1600 r. w wieku 98 lat, mieszkańcy Puebli byli przekonani, że odchodzi od nich święty.
Dziś przy przeszklonym sarkofagu wyłożone są dwie opasłe księgi z setkami wpisów podziękowań i próśb kierowanych do bł. Sebastiana de Aparicio. W tejże kaplicy znajduje się też niezwykła pamiątka z dawnych wieków – La Conquistadora. Jest nią niewielka, czterdziestocentymetrowa figurka Matki Bożej z Dzieciątkiem, wykonana w drewnie, cała wyzłocona. Tę figurkę o cechach gotyckich miał przy sobie Hernán Cortés w czasie wyprawy do Meksyku. W jej obecności odprawiano w żołnierskich namiotach i w polu Msze święte. Była obecna podczas ważniejszych bitew z Indianami. Widziała zdobycie Tenochtitlanu. W jaki sposób weszła w posiadanie zdobywcy azteckiej stolicy, nie wiemy. Tradycja wiąże jej pochodzenie z klasztorem de la Rabida na południu Hiszpanii, z tym samym, w którym Krzysztof Kolumb studiował stare portugały przed wyprawą do Indii. W dowód wdzięczności za pomoc Tlaxcalan w zdobyciu stolicy Mexiców Cortés darował tę figurkę wiernemu przyjacielowi z Tlaxcali staremu, ociemniałemu wodzowi Maxixcatzinowi. Po jego śmierci przejęli ją miejscowi franciszkanie, którzy po jakimś czasie przekazali swym współbraciom zakonnym z niedalekiej Puebli. Dziś spoczywa u nich na eksponowanym miejscu, w relikwiarzu ze srebra, zwieńczona królewską koroną i wbudowana w dwugłowego orła Habsburgów. Poniżej widnieje symbol zakonu serafickiego, dwa skrzyżowane ramiona, obnażone – Chrystusa i odziane w rękaw habitu – św. Franciszka.
Jan Gać
pgw