Kiedy obserwuję przebieg działań wojennych na Ukrainie, pojawiają mi się w głowie różne analogie, ale jakoś tak ostatnio coraz częściej przychodzi do mnie ta z wojną zimową.
Za minionego ustroju wiedza o niej była dla nas w zasadzie niedostępna. Po roku osiemdziesiątym dziewiątym, Polacy mogli się coś niecoś o tym fragmencie dziejów z czasów II wojny światowej dowiedzieć. Pojawiły się książki, można nawet było obejrzeć fiński film fabularny, zdaje się pod tytułem właśnie „Wojna Zimowa”.
Rzecz przedstawiała się następująco: Niemcy i Rosjanie w sierpniu 1939 roku rozgraniczyli swoje strefy wpływów w Europie Wschodniej, zaczynając nowy etap wzajemnej współpracy. To do czego miał prowadzić i jaki nowy porządek świata miał się z niego wyłonić, jest zagadnieniem niezwykle ciekawym, ale na razie odłożę to na bok. Konsekwencje dla Europy Wschodniej były druzgocące. Polska została podzielona między imperia, kraje nadbałtyckie zostały inkorporowane do ZSRR. Pewne zmiany zaszły również na Bałkanach. Finlandia także miała się znaleźć w strefie sowieckiej, ale …i tu zaczyna się ciekawa historia – nie zgodziła się na bycie bierną ofiarą losu. Stalinowski rząd, najpierw w sposób podobny do tego jak postępował w krajach bałtyckich, naciskał na Finlandię co do, na początku rzekomo niewielkich, żądań – nazwijmy je około-terytorialnych, motywowanych zagrożeniem Leningradu czy dostępem do Zatoki Fińskiej. Marszałek Carl Von Mannerheim, fiński wódz naczelny, nie był skłonny do kompromisów. Pewnie zdawał sobie sprawę z niewielkich szans militarnych swego kraju w starciu z globalną potęgą Związku Sowieckiego.
Wydarzenia polityczne końca roku 1939 potoczyły się utartym trybem. Oto Finowie mieli ostrzelać terytorium radzieckie, dokonać masakry żołnierzy Armii Czerwonej itd. Wojna od początku nie szła po myśli radzieckich strategów, trochę podobnie jak ta na Ukrainie. Mimo brutalnych metod, Armia Czerwona w starciu ze zdeterminowanymi żołnierzami fińskimi ponosiła ogromne straty. Niewątpliwym sprzymierzeńcem obrońców była też sroga zima. Działania zbrojne trwały nieco ponad 100 dni. Finowie musieli coś niecoś ustąpić, ale plany Stalina, mające na celu podporzadkowanie sobie tego kraju, nie powiodły się. Jego niepodległość pozostała nienaruszona. Poza tym, broniący się naród zdobył sobie sympatię międzynarodową. ZSRR wykluczono nawet z Ligi Narodów, co w związku z blamażem i fasadowością tej organizacji nie miało już dużego znaczenia.
Co do wojny na Ukrainie, nie wiadomo czym się ona zakończy, nie wiadomo też czy Ukraińcom uda się ocalić suwerenność i jaki kształt ona przyjmie. Warto wiedzieć, że nastroje odwetowe Finów po wojnie zimowej pchnęły je do sojuszu z Niemcami i ponowne włączenie się do wojny w roku 1941. Kraj ten stał się częścią osi, co miało swoje konsekwencje powojenne, a zdaje się, że wymuszona wówczas na nim tzw. neutralność, w chwilach zapalnych do dziś dnia wywołuje emocje. Rosja reaguje alergicznie na próby wyrwania się z niej. Czy obecna sytuacja umożliwi zmianę układu w tej części Skandynawii? Zobaczymy.
Dokonywanie analogii historycznych zawsze obarczone jest ryzykiem, ale jest działaniem ciekawym, pokazującym, że historia magistra vitae est.
/mdk