dr Anna Sutowicz: Historia Kościoła. XXI. Jak św. Katarzyna ratowała Kościół

2021/05/16
21 Historia Kosciola

17 stycznia 1377 r. zapisał się w historii jako dzień tryumfu papieża nad jego świeckimi i duchownymi wrogami. Grzegorz XI wpłynął do portu na Tybrze wśród ogólnego poruszenia pospólstwa rzymskiego wiwatującego na cześć swego władcy. W tym czasie św. Katarzyna, główna inspiratorka tego zdarzenia, przebywała już ze swymi braćmi w Sienie, ale jej modlitwa dziękczynienia rozbrzmiewała tego dnia wszędzie. Oto zakończył się w ten sposób raz na zawsze okres zależności od Francji i jej władców, okres tzw. "niewoli awiniońskiej". Jak trudny był to dla Grzegorza XI krok, niech świadczy fakt, że nie on pierwszy próbował go uczynić. Już dziesięć lat wcześniej bł. Urban V zdobył się na odwagę powrotu na swe ziemie, lecz musiał cofnąć się do Awinionu na skutek intryg i wrogości w kolegium kardynalskim, jak też zagrożenia ze strony panów świeckich. Zresztą krok Grzegorza XI, przypominający skok w przepaść z nadzieją na znalezienie jakiegoś gruntu poniżej, zakończyłby się podobnie, gdyby papież nie umarł nagle nie zrealizowawszy swego planu ucieczki z własnego państwa. Opatrzność Boża jednak postanowiła nie dopuścić do tego po raz trzeci.

Przewracając karty historii Kościoła łatwo przekonać się, jak szybko przechodził on z blasku świetności wprost do cienia intryg, zeświecczenia, porzucenia własnych ideałów i wierności Chrystusowi. Na szczęście jednak zawsze znajdowali się święci, którzy posłuszni Duchowi Świętemu swoje powołanie odnajdowali w ratowaniu zagrożonej łodzi Piotrowej. Dlatego Kościół nigdy nie ustał, ale ciągle przechodzi z epoki w epokę z godnością, a przecież pokorny wobec własnych słabości. Niewola awiniońska jest doskonałym przykładem zdolności Mistycznego Ciała Chrystusa do regeneracji w każdych warunkach. Otoczony ze wszystkich stron przez wrogów, atakowany w sposób najzajadlejszy od wieków przez szatana, Kościół odradza się nagle i to w miejscu najmniej oczekiwanym. W Zakonie Kaznodziejskim narodziła się w tym czasie świętość, która przypomni całemu światu o posłuszeństwie Namiestnikowi Chrystusa, a jemu samemu o konieczności zachowania pokory i ufności wobec Głowy Kościoła. I w ten sposób, jak sto pięćdziesiąt lat wcześniej święty Franciszek podźwignął pękające mury Kościoła, teraz tercjarka świętego Dominika, Katarzyna Benincasa, pojechała do Awinionu, aby sprowadzić stamtąd papieża. Nie zrozumiemy jej desperackiego postępowania, jeśli nie prześledzimy trudnych dziejów papieży począwszy od soboru w Vienne oraz jeśli nie przyjrzymy się niezwykłej osobowości tej kobiety.

Kiedy przyszła na świat w rodzinie farbiarza wełny, Jakuba, w 1347 r. na Lateranie nie gospodarzył już jego właściciel. papież Klemens VI, nie wyróżniający się niczym w historii: ani pozytywnie ani negatywnie, przebywał w zamku de Doms niczym w twierdzy, oderwany od serca Kościoła, którym miał się opiekować. Zdawał się nie dostrzegać wyniszczających chorób, które dotknęły chrześcijaństwo. Święta Katarzyna napisze później o Oblubienicy Kościoła, że "jest sina, jej twarz jest blada, od czasu, kiedy ssą jej krew". W pozostawionym przez papieża Rzymie kardynałowie sprzedają i kupują godności, o ile tylko mogą na tym zarobić, panowie zaś świeccy targują się o wpływy pośród duchowieństwa. Skłócone miasta włoskie utrudniają uporanie się z tym problemem, szafują ludzkim życiem, jak do niedawna czynił to wielki pomór dżumy. To rozprzężenie w szeregach wyższego duchowieństwa i niemoralność postępowania władz świeckich odbijają się szerokim echem w całej Europie. Zgorszenie powiększa jeszcze prawda o nędzy przechadzającej się jej ulicami i powszechnym upadku ideałów zawiedzionego chrześcijaństwa, bezsilnego wobec szalejącej zarazy. A "miły Ojczulek", jak nazywała go Katarzyna, pozostaje w Awinione, z dala od grobu św. Piotra, nie znajdujący dość odwagi, by zareagować na zło.

Sytuacja taka trwa już od początku XIV w., kiedy to Klemens V obrany został pod nieobecność w Rzymie następcą św. Piotra. Znajdował się w tym czasie we Francji, zajęty przygotowaniami do soboru powszechnego. Przejściowa sytuacja okazała się trwałym unieruchomieniem papieskiego autorytetu. Zbyt słaby, by stawić samemu czoło wojnom miast włoskich, wrogo do niego usposobionych, szybko uzależniony finansowo od króla Francji, Klemens, a następnie energiczny Jan XXII, zaakceptowali zaistniałą sytuację, nie bacząc na zgorszenie, jakie ona wywoływała w całej Europie, nawet jeśli znajdowali oni czas na próby reform własnej kancelarii czy, jak późniejszy Benedykt XII, starych zakonów. Św. Katarzyna, w swoim krótkim życiu uczyniła więcej, by zmienić skutecznie ten stan rzeczy, niż niejeden dyplomata podjąłby się w ówczesnych warunkach.

A przecież nie umiała pisać, ani czytać - któżby ją tego nauczył w tak licznej i ubogiej rodzinie, gdzie 25 dzieci pędziło, pod czujnym okiem matki, Monny Lapy, zwyczajne życie sieneńskiego mieszczaństwa. Nie znała się na teologii ani na polityce. O ile jednak wiedzę na temat nadprzyrodzoności czerpała z pierwszej ręki, czyli pouczana przez samego Chrystusa, o tyle w tej drugiej dziedzinie pozostała laikiem do końca życia. Kierowała się może własną kobiecą intuicją i zmysłem praktycznym, lecz przecież zbyt mało to dla tak wielkiego dzieła. Jej naiwność była jednak jej najsilniejszą bronią. Mówiła wprost, używając dosadnych, lecz pełnych szacunku słów. Do zwierzchników zbuntowanej Florencji dyktowała listy pomna na ich pozycję: "Bardzo na was narzekam i skarżę się" (List CCXXX), a do królowej Neapolu, głównej przeciwniczki papieża zwracała się bez ogródek: "Pragnę, abyś była jak żyzna ziemia, co rodzi dobre i smaczne owoce, a nie - kolce, ciernie i dzikie krzewy" (List CXXXVII). Trudno oprzeć się takiemu wyznaniu, szczególnie że wyrażonemu w języku dyplomacji. Toteż do Katarzyny garnęli się najwięksi tego świata: papieże, królowie i najmniejsi: buntownicy i różnej maści wataszki XIV-wieczne, jak ów słynny Nanno di Vani, który w dowód miłości i pieczętując swe nawrócenie podarował Katarzynie własny zamek, gdzie później ufundowała klasztor Notre-Dames-des-Agnes. Dlatego też pewnego dnia stanęła ona w Awinionie, posłuszna wewnętrznemu głosowi, by odwrócić bieg dziejów bolejącego papiestwa.

Gdy w czerwcu 1367 r. stanęła przed papieżem Grzegorzem XI, miała przed sobą 47-letniego dostojnika, który od wielu już miesięcy rozważał możliwości powrotu do Rzymu. Sama zdeterminowana i gotowa na wszystkie ewentualności, płonęła wewnętrznym ogniem, który rozpalił w sercu Ojca Świętego pragnienie realizacji uczynionego ongiś ślubu. Jej odwagę graniczącą wręcz z bezczelnością wytłumaczył sobie natychmiast działaniem Bożym. Katarzyna miała już wówczas za sobą trudne doświadczenia walki z samą sobą, z podejrzliwymi przełożonymi własnego zakonu oraz z możnymi w swojej ojczyźnie. W tych doświadczeniach należy szukać klucza do tajemnicy jej niezwykłej mocy, której mało kto mógł się oprzeć.

Katarzyna jest chyba najdobitniejszym przykładem, choć nie brakuje ich wcale na kartach historii, doskonałego połączenia kontemplacji i aktywności. Pchnięta na tory samodoskonalenia dzięki wizji Chrystusa, ofiarowanej jej w dzieciństwie, od najmłodszych lat ćwiczyła się w pokorze. Żywot spisany przez jej przyjaciela Rajmunda z Kapui ukazuje młodą dziewczynę zapartą w praktykowaniu ascezy do granic ludzkiej akceptacji. Proszona na wspólna kolację po długim poście Katarzyna ciągle opiera się miłości własnej rodziny, biczuje się bez litości do własnego ciała, wyniszcza resztki zmysłowości, zapamiętała w wypalaniu samej siebie. Jej postawy nie zrozumie nikt, komu nie dane było poznanie przeczucia, że Bóg przygotował dla niego coś znacznie ważniejszego niż ból czy wyrzeczenie, coś, na co koniecznie należy się starannie przygotować. Czy nie tak zachował się Jezus Chrystus na pustyni? Swoją pustynię znalazła Katarzyna w ciemnej, prostej celi. Tu pości zmniejszając do minimum racje jedzenia, prawie nie śpi wciąż czuwając na modlitwie. Dopiero gdy dominikanie pobliskiego klasztoru wstają na jutrznię, ona czuje się zwolniona na chwilę, by snem móc dalej chwalić Boga. Ale umartwienie ciała jest tylko drogą, na której spodziewała się spotkać Pana: "Znacznie lepiej jest powziąć postanowienie zgaszenia własnej woli raczej niż zbytniego umartwienia ciała." W końcu upragniona chwila nadeszła. Boski Oblubieniec obdarza ją diamentowym pierścieniem ślubnym, który miał jej towarzyszyć przez całe życie na znak zwycięstwa mocą wiary. Tak wyposażona tercjarka św. Dominika podejmuje się pierwszych akcji charytatywnych. Zaczyna słynąć z cudów, obficie zlewających się na spragnione Boga dusze. Katarzyna wypędza demony, uzdrawia, wymówienie jej imienia przydaje sił fizycznych. Sama cudownie nauczyła się podobno czytać w jeden dzień. Doznaje też nieustannie wizji, co ściąga nań zainteresowanie władz duchownych. Przełożeni zakonu długo przyglądają się gorliwej tercjarce, która codziennie składa ekstatyczne dziękczynienie za dar Eucharystii, pozostając zbyt długo na chórze kościoła dominikanów. Przyciąga też do siebie takie tłumy, że w końcu zaczynają o niej krążyć nieżyczliwe plotki. Przydzielony jej spowiednik ulega jednak urokowi tej nadzwyczajnej osobowości. Wizja Św. Dominika potwierdza, że Katarzyna pielęgnuje owoce jego życia w sposób najgorliwszy spośród żyjących. Ale młoda dominikanką zainteresowali się też franciszkanie, w tym czasie już dalecy od ideałów ubogiego Franciszka. Poddają ją kłopotliwemu długotrwałemu śledztwu, wobec którego nieuczona w teologii święta wykazuje się tak doskonałą znajomością Pisma Świętego i duchowości św. Franciszka, że przesłuchujący ją dostojnik postanawia sprzedać wszystkie swoje dobra i oddać się tylko służbie Kościołowi. A łaski Boże zlewają się na nią coraz bardziej: wbrew przekonaniu teologów, że tylko starsi wiekiem i stażem zakonnym mogą dostąpić zaszczytu przebywania z Bogiem, Katarzyna przeżywa tzw. śmierć mistyczną, czyli pełne zatopienie się w Bogu aż do krótkotrwałej utraty życia biologicznego. Chrystus obdarzył ją też bolesnymi stygmatami, by jeszcze bardziej upodobnić swą oblubienicę do siebie. Jej tak bogate życie duchowe owocuje pod koniec życia Księgą Dialogów, która jest zbiorem wniosków dotyczących jej doświadczeń mistycznych. Dzieło to, jedno z najpiękniejszych w dziejach teologii, zawiera pełną wiedzę na temat etapów życia mistycznego i szczebli osiągania Boga, pomimo iż św. Katarzyna nigdy nic o tym nie czytała. Sama zresztą przyznawała, że często Bóg sam dyktował jej zdania. Dlatego księga napisana jest w formie dialogu, bo Bóg sam staje się jej autorem:

"Otóż widziałaś, że Ja, Prawda, ukazałem ci prawdziwą naukę, abyś przez nią osiągnęła i zachowała wielką doskonałość." (Dialog o Bożej Opatrzności czyli Księga Boskiej Nauki, XII)

Karty tego wielkiego dzieła mistycznego zdradzają prawdziwą zażyłość św. Katarzyny ze Zbawicielem. Zachwycają też nas prostotą wypowiedzi. Są tak nieskomplikowane, że aż dziwi jak bliski jest Bóg sercu człowieka.

Cokolwiek by nie napisać o życiu świętej Katarzyny, zawsze pozostanie jakiś znak zapytania. Dzieje się tak, ponieważ każdy mistyk nosił w swoim sercu wielkie tajemnice, których my zaledwie możemy się domyślać, a dotknąć ich za życia nie będzie nam dane prawdopodobnie nigdy. Jednak teraz łatwo nam wyobrazić sobie, jak wielka siła tchnęła z wątłej postaci młodej obywatelki Sieny, kiedy stawiła się ona przed papieżem Grzegorzem XI w 1367 r. Choć nie udało się jej nigdy wskrzesić w Europie zajętej wojną stuletnią świętego ognia krucjat, to przecież jej płonącemu pragnieniu powrotu papieża na "swoje miejsce" musiał się podporządkować nawet dwór w Awinionie, pozbawiony dotychczasowego splendoru i majątku. Skutki tego kroku okazały się, historycznie rzecz biorąc, dość opłakane.

Już kilka lat później pokłócony z kolegium kardynalskim następca Grzegorza, Urban VI, jest świadkiem wyboru antypapieża, który pociągnięty przez stronnictwo Francuzów udał się do Awinionu. W ten sposób rozpoczęła się w Europie wielka schizma tzw. zachodnia. Jednak Katarzyna, która pod koniec życia modliła się już tylko o uratowanie łodzi Piotrowej, nie przestała wzywać do posłuszeństwa prawdziwemu namiestnikowi Chrystusa, bez względu na jego ludzkie wady i mierną osobowość. Podzielona Europa zagłuszyła jej ostatnie przesłanie, aby słuchać we wszystkim głosu Bożego wyrażonego ustami papieża. Katarzyna nigdy nie żałowała swego kroku. Papież powinien pozostawać tam, gdzie umarł wielki Apostoł. Początek wielkiej schizmy w 1378 r., walki o prawo do tiary papieskiej dwóch ośrodków życia religijnego, nie może przeczyć tej prawdzie, za którą, można tak chyba powiedzieć, oddała swe życie św. Katarzyna. Odnosimy też nieodparte wrażenie, że przechadzając się po raju nie zapomniała ona nigdy o potrzebach rozdartego waśniami Kościoła. Historia pozbawiona pierwiastka wiary w Opatrzność jest ślepa i nie umie przyznać racji Prawdzie. I przeciwnie, jeśli spojrzeć na dzieje oczami świętych, rozpoznajemy w nich ślady działania Bożego. To właśnie miało miejsce w styczniu 1377 r.

CCH 0574 kadr

dr Anna Sutowicz

Historyk Kościoła, publicystka.
Członek Katolickiego Stowarzyszenia „Civitas Christiana”

Zobacz inne artykuły o podobnej tematyce
Kliknij w dowolny hashtag aby przeczytać więcej

#cykl #Historia Kościoła
© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej