Widząc tłumy radosnych ludzi z całego świata – tańczących, śpiewających, grających na instrumentach na ulicach Lizbony – często stawiałem sobie pytanie, jak umocnić się tym duchowo? Odpowiedzią okazał się fragment z Ewangelii Jana, opowiadający o weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie rysuje się przecież bardzo podobny obraz – Jezus wraz z Matką działa, kiedy inni się bawią. Chociaż na bieżąco nie zawsze jest to widoczne, to spojrzenie z perspektywy czasu pokazuje, jak wielkie rzeczy czyni Wszechmocny.
Gościnność
Portugalia wpisuje się w śródziemnomorski klimat gościnności, gdzie rzeczywiście można dostrzec owoce zasady „gość w dom, Bóg w dom”. Już od wyjścia z autokaru w wiosce pod Coimbrą, Perreirze, czuliśmy się jak wyczekiwani goście – a przecież nas nie znali. Nieustannie byliśmy zaskakiwani tą otwartością. Od razu pokierowano nas na plebanię, gdzie otrzymaliśmy prowiant i nieco odpoczęliśmy, aby później wyruszyć na zwiedzanie. W miejscowej piekarni, która na co dzień obsługuje wyłącznie mieszkańców, piece pracowały na najwyższych obrotach – częstowano nas lokalnymi wypiekami, mimo że było nas ponad 100 osób. W rodzinach, u których mieszkaliśmy, często nas pytano: „czy mogę Ci jeszcze w czymś pomóc, coś Ci dać?”. Z uśmiechem i wdzięcznością zaczęliśmy drugi dzień, gdy „nasza” rodzina podarowała nam lodówkę turystyczną, byśmy w upale mogli zawsze sięgnąć po chłodną wodę. Dni centralne były bardziej „zbiurokratyzowane”, nocowaliśmy w sali wykładowej, ale uśmiech na twarzach wolontariuszy, możliwość dogadania się i życzliwość obsługi w sklepach i restauracjach, mimo niezliczonej rzeszy pielgrzymów, ukazywały, jak ten kraj jest otwarty na innych.
Tygodniowy koncert chwały
Charakterystycznym elementem Światowych Dni Młodzieży jest śpiewanie różnych pieśni religijnych (w przypadku Polski – Od Z dawna Polski po utwory TGD) w każdym miejscu i o każdej porze. To był jeden z elementów, który najbardziej mnie przerażał, bo ani za bardzo nie potrafię śpiewać, ani za tym nie przepadam. Jednak atmosfera spowodowała, że już po trzech dniach „założyłem” diakonię muzyczną naszej grupy. Każdy moment był dobry do wyrażenia śpiewem radości wiary, dania świadectwa życia Bogiem i chwalenia Go. Wystarczył tylko drobny moment ciszy w trakcie przesiadki z autobusu do tramwaju, by na nowo wybrzmiała pieśń pochwalna – i nie była to forma ucieczki od ciszy, ale radość będąca owocem Ducha Świętego. Pośród wielu utworów polskich i zagranicznych wciąż rezonuje we mnie spokojne i rytmiczne „Alleluja”, które wyśpiewywały grupy z neokatechumenatu. Nie trzeba było żadnych innych słów, by wyrazić głębię, którą wszyscy chcieli przekazać.
Pasterze różnego oblicza
Tak jak młodzi z Korei czy z Polski, tak i księża różnili się zachowaniem. Wielkim zaskoczeniem było duchowieństwo francuskie, które wyróżniało się tym, że nosiło sutanny! Bez znaczenia był dla nich prawie 40-stopniowy upał i fakt, że czarny kolor przyciąga słońce. Z drugiej strony często widywało się księży, którzy od uczestników różnili się jedynie legitymacją pozwalającą wejść do strefy dla duchowieństwa. Śmiem twierdzić, że oba przypadki można potraktować jako skrajne. Zostawiając tę kwestię, chciałbym się skupić na czymś bardzo pozytywnym, czyli postawie biskupów. Nie wiem, czy ich uprzejmość w stosunku do mnie wynikała z tego, że jestem klerykiem, ale wątpię – byli po prostu otwarci na to, by zamienić parę słów i zrobić sobie zdjęcie. Widok biskupa pijącego kawę w kawiarni przy stoliku obok lub przechadzającego się główną alejką miasta to ukazanie nie tylko otwartości, ale i apostolskiej misyjności, bo – jak pisał Maritain – „Bogu wystarczy chwila, by rozpocząć coś wielkiego”, a takie spotkanie może być impulsem. Oczywiście należy też wymienić znaczącą rolę Ojca Świętego, który był jak… pasterz! Miał niewiele przemówień, ale był z nami, niejako czuwając, a także „doglądając” trzody, gdy przejeżdżał papamobile między sektorami. Zabawne było to, że przed mszą w parku Tejo papież budził uczestników swoim przejazdem, aby nikt nie zaspał na to ostatnie wydarzenie po nocy spędzonej na polu.
Trudności
By dobrze przeżyć ten czas, konieczne było zaakceptowanie wielu niedogodności. W zależności od usposobienia dla jednych były to temperatura i długie dystanse do przejścia, dla innych zimny prysznic czy hałas. Każdy musiał „wstać z kanapy” i się zmęczyć, lecz dzięki temu opadły nam liczne maski, mogliśmy wzajemnie siebie odkryć, poznać prawdę o samych sobie. Spanie w sali wykładowej też niejako postawiło nas do pionu w kwestii wdzięczności – „nas” nie tylko jako grupę, w której byłem, ale ogół pielgrzymów – każdy, śpiąc na twardej podłodze, zrozumiał, że ten miękki materac w domu nie jest „pewny” i należy dziękować, że się go ma. Tak też jest z wieloma innymi kwestiami, bo doświadczenie braku budzi postawę wdzięczności oraz hojności.
Gdzie w tym Bóg?
Właściwie najlepszą odpowiedzią są tu słowa św. Augustyna, że „jest On bliżej nas, niż my sami”. A jednak zapominamy o tej bliskości i szukamy Go, podczas gdy i wokół nas znajdziemy Bożego Ducha. Jego „lekki powiew” czułem wielokrotnie, przede wszystkim gdy ludzi z całego globu łączyła modlitwa. Pod tym względem największe wrażenie zrobiły na mnie dwa momenty. Pierwszy – to msza otwarcia z patriarchą i wieńczący uwielbienie hymn Magnificat, który rozbrzmiewał echem po parku Edwarda. Będąc tuż przy ołtarzu, słyszałem, jak dźwięk niósł się na obrzeża. A gdy my już kończyliśmy refren, ostatnie rzędy były w połowie – lecz była w tym jedność. Drugi – to msze w Perreirze, gdzie Ojcze nasz rzeczywiście nas łączyło, choć wybrzmiewało w różnych językach. Ta modlitwa oraz konsekracja były czasem wyraźnej łączności Kościoła Powszechnego. Wyraźnym znakiem braterstwa była międzynarodowa życzliwość. Ludzie dzielili się nie tylko materialnie, ale i słowem, własnym doświadczeniem miłości Boga, co zresztą zostało zawarte w rozważaniach Drogi Krzyżowej. To zaledwie parę płaszczyzn, ale czy Duch nie jest w zdobytych relacjach, w nowych znajomościach czy rodzących się przyjaźniach – „oto jestem ja i Ty, i mam nadzieję, że pośrodku nas jest Chrystus” (Aelred z Rievaulx), a wreszcie i w sercach tych, którzy odkryli lub odnowili w sobie głos wezwania do służby kapłańskiej czy życia konsekrowanego (w samym neokatechumenacie ok. 3,5 tys.)? Od przyjaciela zasłyszałem piękną metaforę, którą z chęcią się podzielę: „Bóg jest jak «Cichy Tkacz», który nasze życie współtworzy z nami, dzięki tak wielu niciom, które przeplotły się w trakcie tego czasu łaski”.
Wizytówka w świecie
Bardzo zaskoczył mnie fakt, że z jednej strony Portugalczycy niewiele wiedzą o Polsce, z historii znają tylko Lecha Wałęsę i Jana Pawła II (co, oczywiście, jest jakoś uzasadnione, bo my też za dużo o Portugalii nie wiemy), a z drugiej – większość wie o tym, jak bardzo pomagamy Ukrainie w czasie wojny. Ich zachwyt był szczery, co było zaskakujące, gdy rozmowa odbywała się z przypadkowo spotkaną na ulicy osobą czy z panią ze sklepu. Sam uczestniczyłem w akcjach pomocowych i czułem się dumny, że jestem częścią tej współczesnej historii, o której mówi się poza naszymi granicami.
Pora na negatywy…
Dla wielu pierwszymi skojarzeniami z tegorocznymi Światowymi Dniami Młodzieży będą miseczka znanej szwedzkiej firmy, nadzwyczajna szafarka w żółtej koszulce i plastikowe skrzynki jako tabernakula. Lecz do tych „wielu” raczej zaliczą się wyłącznie ci, którzy w nich nie uczestniczyli. Gdybym skupił się przede wszystkim na negatywnych aspektach, musiałbym uznać ten czas za stracony. Tymczasem był to jeden z lepszych momentów w moim życiu, także życiu wiary. Jestem pewny, że aby móc wypowiadać się o tej inicjatywie, trzeba wziąć w niej udział. Oczywiście, można skupić się na krytyce incydentalnych wydarzeń, ale tym samym nie patrzy się na to, co zadziało się w sercach milionów ludzi. Jestem pewny, że uczestnicy tegorocznych Światowych Dni Młodzieży nie mają problemu z wypełnieniem wezwania Ojca Świętego, aby zanieść innym „promienny uśmiech Boga”, gdyż był to czas radości.
/ab