Spróbujmy sobie wyobrazić, jak wyglądałaby międzyludzka komunikacja, gdyby nie było mediów: smartfonów i internetu, telewizji i radia, kina i nośników muzyki, telefonu i fotografii, telegrafu i druku, wreszcie pisma.
Wtedy cała komunikacja sprowadzałaby się do bezpośredniego kontaktu, spojrzenia, mówienia i słuchania, odczuwania bliskości. W takiej przecież sytuacji znajdowali się słuchacze Dobrej Nowiny Pana Jezusa, mogący liczyć na jeden tylko środek utrwalenia usłyszanych słów i dostrzeżonych gestów: na pamięć. Ciekawie o tym pisał o. Walter J. Ong SJ w swej książce „Oralność i piśmienność”.
Rozesłanie apostołów – „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mt 16,15) – postawiło ich wobec nowego wyzwania. Teraz to oni mieli nauczać, przekraczając bariery przestrzeni i czasu, jeśli Ewangelia nie miała zamilknąć wraz z ich odejściem. Do tego potrzebne były rękopiśmienne księgi, które mogłyby przywoływać pamięć słów. W swej działalności także Jezus posługiwał się księgami. Ewangeliści opisują, jak w synagodze odczytywał, a potem komentował fragmenty biblijnych ksiąg, jednak sam nie pozostawił żadnego tekstu przez siebie napisanego. Wspólnoty młodego Kościoła, zakładane przez apostołów, zaczęły korzystać z zapisywanych ksiąg, z których część stała się kanonem Nowego Testamentu. Bez medialnego wynalazku, jakim był alfabet, zapewne nie moglibyśmy poznać Dobrej Nowiny.
Gdy w połowie XV w. Jan Gutenberg opracował sposób drukowania książek składanych za pomocą ruchomej czcionki: ten wynalazek, będący w istocie udoskonaleniem technik znanych już wcześniej na Dalekim Wschodzie, zrewolucjonizował komunikację, także w Kościele. Z jednej strony przyczynił się do sukcesu Reformacji, pierwszej w dziejach rewolucji, której narzędziem stało się masowe medium, czyli drukowane książki (dla pogłębienia warto sięgnąć po książkę Elizabeth L. Eisenstein „Rewolucja Gutenberga”), z drugiej zaś, do ujednolicenia liturgii i nauczania Kościoła, za sprawą reform podjętych przez Sobór Trydencki (1545-1563), a wprowadzanych w życie także z pomocą wynalazku druku (Mszał Rzymski, Brewiarz, Katechizm).
Choć reakcje papieży na pojawianie się mediów – radia, kina czy telewizji – nie zawsze były przychylne, to nie sposób nie zauważyć, że od połowy XX w. mamy w Kościele do czynienia z podejściem, które w technologiach informacji widzi szansę również dla ewangelizacji. Jednym z postulatów Soboru Watykańskiego II było ustanowienie Światowego Dnia Komunikacji Społecznej. Z tej okazji papieże przygotowują co roku okolicznościowe orędzie, w których podejmują różnorodne tematy związane z mediami, podkreślając ich znaczenie także dla głoszenia Ewangelii. W 1975 r. papież Paweł VI w adhortacji o ewangelizacji w świecie współczesnym „Evangelii nuntiandi” pisał, że „Kościół byłby winny przed swoim Panem, gdyby nie używał tych potężnych pomocy, które ludzki umysł coraz bardziej usprawnia i doskonali”!
To doskonalenie technologii, przejście ze świata analogowego do cyfrowego sprawia, że obecnie dzieło ewangelizacji może się dokonywać nie tylko dzięki bezpośredniemu, osobistemu zaangażowaniu misjonarzy, wyruszających na krańce świata, lecz również za sprawą żywego świadectwa wiary i miłości Boga na elektronicznych ekranach. Św. Jan Paweł II często poświęcał uwagę światu komunikacji społecznej: adresatami pierwszego publicznego spotkania w przeddzień inauguracji pontyfikatu w 1978 r. byli dziennikarze, media były obecne w papieskiej refleksji, a jej śladem są m.in. orędzia na Światowy dzień komunikacji społecznej, wygłaszane przy różnych okazjach przemówienia do dziennikarzy i list apostolski „Szybki postęp” z 24 stycznia 2005 r., w którym podkreślał znaczenie religijne, społeczne i edukacyjne mediów.
Jako uczestnik medialnej rewolucji św. Jan Paweł II korzystał z narzędzi komunikacji społecznej, co pozwalało na „otwieranie drzwi Chrystusowi”, mimo różnorakich barier i granic. Papież Benedykt XVI w orędziu na 44. Światowy Dzień Komunikacji Społecznej w 2010 r. posłużył się pojęciem „kontynentu cyfrowego”, na którym Kościół ma pełnić swoją posługę, rozszerzając dotychczasowe obszary i odnajdując nowych adresatów:
„Duszpasterstwo świata cyfrowego powołane jest bowiem po to, aby brać pod uwagę również tych, którzy nie wierzą, są nieufni i mają w sercu głębokie, niewypowiedziane pragnienie absolutu i prawdy, ponieważ nowe środki pozwalają nawiązywać kontakt z wyznawcami wszystkich religii, z niewierzącymi i z osobami wszelkich kultur”.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że pokolenie młodych, żyjących w XXI w., różni się zasadniczo od swych rówieśników w minionych dziesięcioleciach. Kilkanaście lat temu Mark Prensky opisał różnice między pokoleniami „cyfrowych migrantów”, jak nazwał ludzi urodzonych przed medialną rewolucją przełomu tysiącleci, a „cyfrowych tubylców”, dla których cyfrowe technologie są codziennością. W 2017 r. amerykańska socjolog Jean M. Twenge w tytule swej książki umieściła termin „iGen” – skrót od iGeneration (iPokolenie) – opisujący pokolenie ludzi, którzy nie znają czasów bez smartfonów i internetu, dorastających w świecie nowych technologii i mediów społecznościowych, stałego kontaktu z innymi oraz nieustannego wyczekiwania na lajki. Jedną z ich cech jest brak identyfikacji z religią. Podobny trend można zauważyć wśród młodych Polaków: deklarowanie niewiary i niepraktykowanie modlitwy wynikają nie tylko z dystansu do Kościoła, lecz z porzucenia zainteresowania duchowością. Wygląda na to, że mieszkańcy „cyfrowego kontynentu” już dziś potrzebują wymyślenia zupełnie nowych form ewangelizacji i duszpasterstwa.
/mg