Przekaz Proboszcza Zakrzewa pozostaje wciąż aktualny: wielkie marzenie musi się mieścić w wymiarach ziemi.
Za nami huczne obchody stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Padło wiele pięknych słów, podsycono żar państwowej mitologii, swoistej dla nas wiary, że powrót na mapę Europy to było spełnienie snów, marzeń o swoim, dane nam w nagrodę za piękne sprawowanie, za powstania i nieugiętą postawę wobec zaborców. No to dlaczego tej nagrody poskąpiono mieszkańcom niektórych terenów, przez które czyjaś bezlitosna ręka przeprowadziła po 1918 r. granicę wbrew ich nadziejom na Polskę? Może nie byli dość zdeterminowani, dość odważni i hojni w składaniu ofiar na ołtarzu ojczyzny?
W 1919 r., gdy zachodnia część Krajny została poza granicami odrodzonej Rzeczpospolitej, jej mieszkańcy mieli prawo zadawać sobie te pytania. Polska była przecież tuż za płotem, za tamtą miedzą. Ich ziemia już nieraz przechodziła z rąk do rąk, zawsze była u kraja jakiegoś większego organizmu państwowego. Często dzielona na pół – trochę kaszubska, trochę wielkopolska. Tyle, że gdy narodził się świadomy swoich praw naród polski, Krajniaki wiedzieli już, że są jego częścią bez względu na ustalenia historyków i etnografów. Byli częścią łańcucha pokoleń. Tu dzieci strajkowały w obronie polskich treści w szkole na równi z dziećmi Wrześni, a chłopi stawiali skutecznie czoła niemieckim kolonistom. Tu działał ziemianin ze Skarpy, Lucjan Prądzyński, aktywny członek Stronnictwa Narodowego. Stąd młodzi i starsi wyruszali na pomoc powstańcom wielkopolskim. Gdy ucichły jego strzały, a w Paryżu zapadły wielkie decyzje, znaleźli się na rozdrożu: iść za Polską, przekroczyć miedzę i móc brać czynny udział w jej budowaniu, czy zostać. Trzeba było głębi spojrzenia w przyszłość i rozumnego namysłu księdza Bolesława Domańskiego, by dostrzec, że historia się nie skończyła, że ma swoje meandry, ale nie powiedziała swojego ostatniego słowa. Że jest w niej Boży sens. Na kazaniu wołał do swoich parafian: „Nas tu Pan Bóg bez przyczyny nie zostawił!” Bóg wydał polecenie, by zakrzewianie, ale też wszyscy wyrzuceni poza nawias Polski czekali na nią tu, gdzie ich zastała czyjaś niepodległość.
Czas pokazał, że Niezłomny Proboszcz miał rację. Polska przyszła. Z czerwoną gwiazdą na czapkach, nielitościwa i obca, ale o matce nie wolno mówić źle, bo ma się wobec niej zwyczajne zobowiązania. Kto jak kto, ale to właśnie tacy jak oni – dziedzice odwagi Księdza Patrona zahartowani w codzienności, w upartym trwaniu na posterunku, pozbawieni cienia bohaterszczyzny, chłodni obserwatorzy rzeczywistości mieli wszelkie prawo, by w 1945 r. ucieszyć się nowym wyzwaniem historii. Dla nich znowu niełatwej, w wielu wypadkach dramatycznej jak dla wielu Ślązaków, Mazurów i innych autochtonicznych mieszkańców tzw. Ziem Odzyskanych. Niech pojedynczym przykładem posłużą dzieje majątku znanego krajeńskiego działacza polskiego Tomasza Komierowskiego, zastrzelonego w 1939 r. przez Niemców, który bez pardonu oddano na potrzeby PGR.
Dziś w Zakrzewie cieszy poświęcona w 1989 r. kaplica Matki Boskiej Radosnej, którą pół wieku wcześniej ksiądz Domański obrał na Patronkę Polaków w Niemczech. Tak Krajniaki wypełnili jeden z punktów jego testamentu i, w moim przekonaniu, jest to wyraz prawdziwej miłości ojczyzny, stokroć bardziej godny zauważenia i naśladowania niż nic niewarte sny o straconej potędze.
Mamy swoje miejsce i swój czas – dany przez Boga tylko jeden raz. Każdy dostał swoje zadanie i swój posterunek, swój własny i tylko sobie dany powód, by nie uciekać do jakiejś wyśnionej Polski ani podążać za pozorami dobra. To jest moje tu i teraz, które nie ma nic wspólnego z małodusznością, a jednocześnie nie biegnie za mrzonką.
Przekaz Proboszcza Zakrzewa pozostaje wciąż aktualny: wielkie marzenie musi się mieścić w wymiarach ziemi. Wykonać tyle, ile się od nas oczekuje i to wystarczy. Unikać melancholii i gardzić szaleństwem. Tylko, że to wcale nie jest łatwe, szczególnie, gdy pojęcia tracą pierwotny sens, granice dobra i zła zacierają się. Czujemy się wręcz oblężeni przez obce racje, a polityka jest tylko wielka. Jeśli nasza ojczyzna przestaje być nasza, to miejmy dalej to przekonanie, że Bóg od nas oczekuje, byśmy na nią tu, dokładnie w naszym miejscu i czasie, uparcie czekali.
Anna Sutowicz
/md