Mija 50 lat od wydarzeń wiosny 1968 roku, która odcisnęła swe piętno na Europie. Zupełne inne oblicze miały zajścia we Francji i Niemczech, o co innego chodziło w Polsce i Pradze. Podczas gdy nad Sekwaną czy Renem młodym, którzy dusili się w gorsecie kapitalistycznej ekonomii i mieszczańskich norm obyczajowych, marzył się „lepszy” lewicowy świat o trockistowskim i maoistowskim obliczu, młodzież nad Wisłą i Wełtawą miała dość komunistycznych realiów, cenzury i dyktatu partyjnej ideologii.
Tym, co łączyło bunt młodzieży po jednej i drugiej stronie żelaznej kurtyny, było marzenie o wolności. Chociaż rozumianej zupełnie inaczej po jednej i drugie stronie podzielonej Europy, to jednak chodziło w niej o świat bardziej idealny.
Ironią jest fakt, że w Wiośnie ’68 studenci i robotnicy francuscy prowadzili bunt pod czerwonym sztandarem, podczas gdy w Polsce i Czechosłowacji czerwony sztandar jako narzucony i obcy narodowo miał być odłożony do lamusa. W jednym i drugim przypadku buntownicy walczyli o podmiotowość, chociaż były to zupełnie inne bajki.
Pół wieku to dostatecznie dużo czasu, by dokonać analizy Wiosny z 68 roku, jej genezy i skutków. Tymczasem to wciąż pole bitwy o prawdę po obu stronach już dawno opadłej kurtyny. Zamiast prawdy pozostaje narracja, a ta zależy od doświadczeń, poglądów i celów politycznych. Jest jak amunicja służąca do wymiany ciosów w ciągle istniejącego, ale przecież już innego dziś, przeciwnika.
Trzeba bowiem przyznać, że spora część dawnych bohaterów Wiosny ’68. po pięćdziesięciu latach wciąż ma się dobrze i pozostaje aktywna politycznie. Obrośli w legendy, „podkręcone” w książkach biografie, kolejne żony i majątki. Wciąż mają potężny wpływ na rzeczywistość i znakomite ze sobą kontakty na skalę międzynarodową.
Pokolenie ’68. nadal trzęsie Unią Europejską, która – jak by powiedział Leibnitz – jest dla nich „najlepszym ze światów”. A najlepiej gdyby to były – jak chce Martin Schulz, Joschka Fisher czy Cohn-Bendit – Stany Zjednoczone Europy.
Lewicowość, czy jak dziś to nazywamy „lewackość”, to znak rozpoznawczy i przetrwalnik tego pokolenia, które znakomicie odnalazło się w neoliberalnej doktrynie „chłopców z Chicago” za czasów Reagana i Thatcher, a dzisiaj, gdy doktryna dogorywa, zmienia oblicze, znów czarując internacjonalistycznymi teoriami.
Kontestacja czy rewolucja?
W Polsce wciąż targamy się po szczękach o prawdę na temat Marca ’68. Zamiast uczciwie dokonanej genezy wystąpień studenckich, analizy konfliktów interesów w łonie ówczesnej PZPR, prób rozliczeń poststalinowskich i walk frakcyjnych o władzę – chociaż to wszystko miało wpływ na „Marzec” – (o czym nawet wspomniał w zapiskach kardynał Stefan Wyszyński) serwuje się nam narrację o polskim antysemityzmie, oskarżenia o wygnanie z kraju kilkunastu tysięcy obywateli narodowości żydowskiej i współwinie za Holokaust.
Wolnościowa Praska Wiosna też nie trwała długo. Została rozjechana przez czołgi wojsk Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 r. Po wschodniej stronie kurtyny krajobraz wolnościowy wrócił „po wiośnie” do punktu wyjścia. Publikowane dzisiaj w ramach kroniki wydarzeń z 68 r. we francuskim dzienniku „Liberation” archiwalne zdjęcie, na którym podczas wiecu poparcia dla polskich studentów w zachodnim Berlinie, syn Willy’ego Brandta trzyma portret Lwa Trockiego, można potraktować jako żart.
Nie tylko my mamy problem
Jeszcze większy problem z oceną Wiosny ’68 mają Francuzi. Pięćdziesiąt lat po bezprecedensowych protestach we Francji, Maj ’68 wciąż pozostaje dla nich tajemnicą. Wierzą, że rychłe publiczne otwarcie archiwów umożliwi nowe odczytanie historyczne ruchu, który – ich zdaniem – nie dobiegł jeszcze końca. Spodziewają się potwierdzenia, że zamieszki w maju sprowokowała Moskwa lub Chiny, co sugerował już wówczas będący u władzy gen. de Gaulle.
Od paru miesięcy w mediach francuskich ukazują się artykuły, których autorzy próbują się odnieść do wydarzeń Maja ’68. i jakoś je podsumować. „Dla niektórych rok 1968 oznaczał początek ich epoki i koniec mrocznych czasów; dla innych był to upadek Zachodu. Obie oceny są złe. Na pewno nie była to rewolucja”– czytamy w „Liberation”. Generalnie panuje tam przekonanie, że jeśli już była to rewolucja – to przegrana.
Ile przyniosła dobrego, a ile złego? Na pewno w jednych obszarach protesty zakończyły się niepowodzeniem, w innych – zwłaszcza obyczajowych – przyniosły „zatrute owoce” – jak twierdzą konserwatywni Francuzi. Nie dokonało się to z dnia na dzień. W powolnym procesie ewolucji przez dziesięciolecia wartości zmieniły się i z czasem przeważyły nowe przekonania. Jeśli spojrzeć na nie chłodnym okiem, widać wyraźnie, że rewolucja z 1968 r. uderzyła przede wszystkim w rodzinę i Kościół. Niebywale wzrosła liczba związków nieformalnych, dzieci pozamałżeńskich, postępowała akceptacja dla homoseksualizmu i par jednopłciowych. Na skutek ekspansji ideologii lewicowych zaczął spadać autorytet Kościoła katolickiego.
Próbę uczczenia 50. rocznicy Maja ’68. jako pierwszy zaproponował prezydent Emmanuel Macron, ale potem się zawahał. Bo i co miałby świętować? Największy strajk, jaki Francja kiedykolwiek znała, który doprowadził w wyniku reperkusji do liberalizacji kodeksu pracy? Albo zajmowanie fabryk, Sorbony i Odeonu? Barykady i palenie samochodów? Śmierć 68 osób?
Prezydent szybko wyczuł sprzeczności. „Państwo zdało sobie sprawę, że poprawienie wizerunku Maja ’68. i zamknięcie konfliktów interpretacyjnych byłoby ryzykowne”, zauważa politolog Laurent Jeanpierre. Francuskie media zaczęły pisać, że przecież francuski maj skończył się klęską. Mimo rewolucyjnych haseł, system polityczny pozostał całkowicie nienaruszony, a większość ludności nie zmieniła nagle swoich poglądów i zachowań. Gdy zdesperowany anarchią de Gaulle rozwiązał Zgromadzenie Narodowe i ogłosił wybory, zwyciężyli w nich konserwatywni gaulliści, bo zmęczone społeczeństwo zdecydowanie odrzuciło lewicowy ekstremizm. Ale po roku Francuzi powiedzieli w referendum de Gaullowi „Nie” i odszedł.
Kropla jak krwotok
Maj ’68. był, jak podkreślają analitycy, gwałtownym, ale elitarnym ruchem, podpieranym przez lewicowe środowiska filozofów, będących pod silnym wpływem ideologii komunistycznej, w rodzaju Jean Paul Sartre’a czy Simone de Beauvoir, którzy jako autorytety mieli na młodzież akademicką ogromny wpływ. „W 1968 roku zabraliśmy głos, ponieważ w 1789 roku wzięliśmy Bastylię”, napisał filozof Michel de Certeau.
Jednak, choć majowi aktywiści nie wywołali rewolucji, powoli dokonywały się znaczące zmiany sferze obyczajowej i społecznej. Następowało wyzwolenie seksualne, kilka lat później zalegalizowano aborcję (Francja ma najbardziej liberalne prawo aborcyjne w całej UE), sekularyzacja, w związku z wojną w Wietnamie wzmagał się ruch pokojowy i opór przeciw elektrowniom atomowym, zaczęto się interesować ochroną środowiska. Otwarto furtkę dla związków pozamałżeńskich, akceptacji dla par jednopłciowych.
Francuskie społeczeństwo, które w sferze obyczajowej w rytmie przyspieszonym od tamtego czasu zaczęło się przeobrażać, krytykuje jednak chaos i anarchię, jakie wtedy miały miejsce. Hasła „Zabrania się zabraniać”, czy „Żądaj niemożliwego”, wydają się dziś niedorzeczne, bo burzą ład społeczny.
Na marcowym zjeździe w Lille szefowa Frontu Narodowego Marine Le Pen oświadczyła, że pod koniec kwietnia jej partia podejmie próbę zrekonstruowania i oceny Maja 1968.
„Nie ma społeczeństwa bez ograniczeń, nie ma społeczeństwa bez zasad, nie ma społeczeństwa bez wartości” – podkreśliła Le Pen. „Maj ’68. ma zdezorientowany autorytet i nieuzasadnioną dominację w kryteriach, umieszczając mistrza na tym samym poziomie co ucznia. Jedyną zasadą jednostki według nich było życie dla siebie, z pogardą dla innych i obojętnością wobec świata. Czerpanie radości bez trudu budowania”.
Wielu analityków stwierdza, że taka postawa utorowała drogę egoistycznemu neoliberalizmowi. Istnieje przypuszczenie, że wydarzenia sprowokował wielki kapitał, dążący do liberalizacji, dla którego de Gaulle był już zbyt konserwatywny, hamował ekspansję. Ideały ’68 zostały przejęte bez skrupułów przez mocarzy pieniądza, którzy sami nie mieli zamiaru ryzykować. Dla wielkiego kapitału de Gaulle był już dyktatorem nieprzydatnym i to naciski szefów korporacji i finansjery wywołały wybuch socjalny i polityczny.
Jeśli spojrzymy na kariery lide-rów Wiosny ’68., widać, że wszyscy oni formalnie kontestując kapitalizm, a nawet jak «krwawy» Daniel Cohn-Bendit czy Joschka Fischer, włączając się nawet w terrorystyczne akcje organizacji lewackich o nazwie Walka Rewolucyjna, potem wiązali swe kariery z estabishmentem. Cohn-Bendit był europarlamentarzystą, Fischer z partii Zielonych pełnił funkcję wicekanclerza i ministra spraw zagranicznych w rządzie Gerharda Schroedera. Potem ten polityk z poglądami Karola Marksa, Mao Zedonga wybrał duże pieniądze, rozpoczął pracę jako konsultant spółki Nabucco, prowadzącej budowę rurociągu gazowego z okolic Morza Kaspijskiego do Europy.
W paryskim Centrum Pompidou mają się odbywać warsztaty wokół Maja ’68., który w pamięci Francuzów pozostaje, jako wydarzenie, które się nie udało. Celem planowanych imprez jest zrozumienie 1968 r. w jego licznych aspektach, nadanie mu historycznej gęstości, „Francja 68, to kraj strajkujący. Ale to przede wszystkim niesamowita oprawa intelektualna, chęć do zmiany świata, w fabrykach, biurach, na uczelniach, w szkołach, wśród filmowców – entuzjazmuje się historyk Philippe Artières.
Skąd my to znamy?
Rocznica ma być okazją do przywrócenia ruchowi jego znaczenia w całym wymiarze społecznym i politycznym, aby jak najmniej skłaniało do manipulowania, bo Maj to ciągle konflikt pamięci, emocji i interpretacji. Jest się nad czym zastanawiać? W spuściźnie Maja są: podważenie istoty wszelkiej władzy i moralności, podważenie autorytetu pedagogów, wywyższenie i wszechmoc indywidualizmu ze szkodą dla wspólnotowości i narodu. Przecież to właśnie te lewicowe ekstremalne idee 1968 roku, stanowiły solidny argument do odbicia wahadła w prawo podczas nadzwyczajnych wyborów. Otwarcie archiwów pięćdziesiąt lat później, zwiększy możliwości posiadania wiedzy, ale pełna wiedza i tak pozostanie w cieniu, podobnie jak prawdziwi dyrygenci operacji specjalnej pod nazwą Maj ’68.
Alicja Dołowska
mak