Nie o ilość odmówionych modlitw, nie o liczbę Mszy Świętych, na których byłem zapyta mnie Jezus, kiedy po śmierci stanę na sądzie. Nawet nie będzie mnie pytał o ilość odbytych spowiedzi, ale zapyta o jedno – o miłość. Z miłości rozliczy mnie Bóg, kiedy przyjdzie mi Go oglądać twarzą w twarz.
W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, kiedy zapał i gorliwość apostolska były powszechne wśród uczniów Jezusa, poganie rozpoznawali ich po dwóch rzeczach. Pierwszą z nich była gotowość na męczeństwo, tak jakby życie doczesne nie miało dla chrześcijan żadnego znaczenia w kontekście spotkania z Jezusem w wieczności. Drugim zaś znakiem rozpoznawczym była wzajemna miłość, która cechowała wyznawców Chrystusa. Zapisane w przekazach historycznych stwierdzenia pełne zachwytu, kiedy poganie na widok chrześcijan mówili – „Zobaczcie, jak oni się miłują” świadczą o intensywności tego zjawiska.
Ewangelia V niedzieli wielkanocnej ukazuje nam oczekiwanie Jezusa wobec Jego uczniów, aby się wzajemnie miłowali, tak jak On ich umiłował. Nie damy rady przebaczać, kochać drugiego człowieka, pomimo jego wad i słabości, nie mówiąc już o kochaniu nieprzyjaciół bez wcześniejszego doświadczenia miłości na sobie. Dopiero wówczas, kiedy sam doświadczę, że jestem bezwarunkowo kochany przez Boga, będę zdolny pokochać samego siebie, z całym bagażem mojej historii życia, z jego blaskami i cieniami. A kiedy czując, że jestem kochany i akceptowany przez Boga pokocham samego siebie, stanę się gotowy, aby otworzyć się na miłość wobec innych ludzi. Tej drogi nie da się pokonać na skróty.
Kiedy po śmierci spotkam się z Jezusem, On spojrzy na mnie wzrokiem pełnym miłości i jedyne o co zapyta, to czy kochałem. Tylko z miłości i dla miłości warto żyć. Bez niej życie byłoby tylko wegetowaniem, bez źródła i bez celu. Życzmy sobie, aby nie tylko słowa, akty pobożności, czy też udział w liturgii Kościoła świadczyły o tym, że jesteśmy chrześcijanami, ale przede wszystkim miłość i szacunek, jaką okazujemy jedni drugim.
/mdk