Muzycy już wiele lat temu zorientowali się, że koncert nie może być dokładnym odegraniem utworów z nowej płyty – trzeba dodać „coś jeszcze”, aby widz miał poczucie, że warto było zapłacić więcej, niż za płytę. Wraz z postępem technologii i wejściem w użycie YouTube’a czy Spotify, obserwujemy, że koncerty są konstruowane jako coraz większe i coraz bardziej skomplikowane show – właśnie dlatego, żeby było warto wybrać się na nie i zapłacić więcej, niż kosztuje subskrypcja w aplikacji. Wiele teatrów zdaje się nie mieć podobnej refleksji.
Ale zacznę od początku. Wybrałam się niedawno w swojej rodzinnej Gdyni na spektakl Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza. Instytucja działająca bardzo długo, znana. Można się spodziewać wysokiego poziomu. Repertuar jest bardzo zróżnicowany, co również wzbudziło moją ciekawość co do podejścia reżysera do „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Spektakl stworzono w oparciu o scenariusz Dale’a Wassermana, który jest teatralną adaptacją powieści Kena Kesey’a.
Książki nie czytałam, ale kultowy film z Jackiem Nicholsonem znam prawie na pamięć i z tego, co wiem, nie ma między nimi ogromnych różnic, może poza zakończeniem. Nie będę zarysowywać w tym tekście fabuły, bo zupełnie nie o to chodzi. Zainteresowanych odsyłam do filmu – dlaczego nie do spektaklu? Już wyjaśniam.
Spektakl wystawiony przez Teatr Miejski w Gdyni był odegraną „jeden do jeden” historią. Można by zapytać – „i co w tym złego?” Ano właśnie, stąd wzięła się moja refleksja z początku artykułu. Czy nadal po to chodzimy do teatru, żeby zobaczyć Makbeta odegranego w strojach z epoki „od deski do deski”, tak jak Szekspir napisał? Są utwory już tak znane, że nie ma sensu opowiadać ich od nowa w ten sam sposób. Czy na sali był ktoś, kto ani nie czytał książki, ani nie oglądał filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”? Możliwe. Chociaż ośmielę się założyć, że była takich osób garstka. Skoro więc mamy widownię, która zna napisaną przez Kesey’a historię (a jeżeli nie zna, to lepiej, żeby obejrzała o wiele lepiej zagrany film), to jaki jest cel w pokazywaniu jej jeszcze raz, dokładnie tak samo?
Jestem wielką fanką tego filmu, uważam, że prezentuje on arcyciekawą, wielowymiarową opowieść. Po obejrzeniu (i jak się domyślam, również przeczytaniu) „Lotu nad kukułczym gniazdem” nasuwa się naprawdę wiele refleksji, odczytujemy zawarte w historii metafory, odnajdujemy samych siebie po trochu w każdej postaci, uczymy się od nich czegoś, a może nawet wychodzimy z seansu z postanowieniem, że od teraz będziemy żyć inaczej. To jest w mojej opinii wyznacznik sztuki. Ma ona wywoływać emocje, skłaniać nas do zastanowienia, otwierać oczy na jakiś temat. Czy powielanie w innej formie czegoś już świetnego (nie wspominając o kiepskim momentami wykonaniu) spełnia te cele?
Taki zabieg przypomina mi trochę to, jak po dużym sukcesie jakiegoś filmu, w księgarniach możemy znaleźć wersję książkową opowieści. Jasne, może to trafić do jakiejś niszy, małej grupy ludzi, która nie lubi oglądać filmów i będzie wolała przeczytać książkę. Jednak intuicja mówi mi, że intencje za takimi działaniami mają podłoże czysto finansowe.
Teatr jest uważany za większość – jeszcze – za „wyższą” formę sztuki. Jest to innej rangi wyjście, niż do kina, a tym bardziej jest innym wydarzeniem, niż czytanie książki w domowym zaciszu. Tak samo jak innym przeżyciem jest słuchanie piosenki na słuchawkach w metrze, innym oglądanie nagrania koncertu, a jeszcze innym wyjście na koncert na żywo. W przypadku muzyki oczekujemy, że artysta zaoferuje nam o wiele więcej na koncercie – za który często płacimy krocie – niż w studyjnym nagraniu utworu, które jest dostępne na YouTube. Uważam, że od teatru powinniśmy oczekiwać tego samego. I nie mam tu bynajmniej na myśli zespołu tanecznego, konfetti czy innych efekciarskich zagrywek. Nie mam też nic przeciwko nim, jeżeli mówimy o spektaklu muzycznym – są to często proste historie, które idziemy obejrzeć (jak koncert) bardziej ze względów estetycznych, niż żeby przeżyć katharsis. Jednak od sztuki teatralnej wymagam – i zachęcam do stawiania tegoż wymagania również czytelników – podjęcia chociaż niewielkiej refleksji nad wystawianym utworem. W „Locie nad kukułczym gniazdem” w wykonaniu Teatru Miejskiego w Gdyni zdecydowanie tego zabrakło.
/ab