Demonów, które są na Wschodzie nikt nie zabił. One żyły, a politycy tylko je wypuścili. To co się dzieje w tej chwili za naszą wschodnią granicą pokazuje rzecz w całej pełni. Jeśli ta kula śniegowa jeszcze trochę urośnie problem będziemy mieli wszyscy.
Do niedawna wydawało się, że postęp będzie trwał zawsze, a Francis Fukuyama stawiał tezę o końcu historii. Nawet jeśli dostrzegano, że rzeczy nie są tak oczywiste, że tego „końca” jakby koniec widać, to i tak zwolennicy postępu widzieli konieczność walki właśnie o niego, o demokrację, prawa osób LGBT (z plusami), o równouprawnienie dla kilkudziesięciu różnych płci, wreszcie o powszechny wegetarianizm. Tymczasem wielcy tego świata robili historię „obok” i hodowali własne demony, które wypuścili w stosownym, odpowiednim dla siebie, momencie. Wojna na Wschodzie jest jednym z nich.
Trochę na temat, ale i nieco obok, przywołam książkę autobiograficzną Zofii Kossak, znaną i czytaną w naszym środowisku. Pożoga, bo o niej mowa, ma 100 lat, a więc demony, o których autorka pisze, też są już stare i wydawać by się mogło, że powinny były umrzeć a jednak nie, trzymają się mocno. Śmierć i zniszczenie, pozostawienie praw moralnych za sobą, tak wyglądał w tamtym czasie konflikt na Ukrainie. Autorka doświadczyła wielu niedobrych rzeczy, również od ludności miejscowej, i opisała je, ale pamiętajmy, że za zwykłymi ludźmi tamtej ziemi i tamtego czasu stały wielkie moce społeczne, rozpętane przez wojnę i rewolucję, które najprawdopodobniej te ciemne oblicza ludzkich jestestw uruchomiły. Dzisiaj też nie wahają się tego zrobić. Tutejsze demony są specyficzne. Obszar Rosji i Ukrainy to tereny o silnym wpływie cywilizacji turańskiej, pani Zofia zauważała to w Pożodze. Od tamtego czasu, czyli przez wiek, nikt turańskich struktur nie rozbił, nikomu się nie udało, ale chyba też nikt nie próbował, bo nie było jak budować na Wschodzie społeczeństw opartych o personalistyczny model funkcjonowania.
Demonów, które są na Wschodzie nikt nie zabił. One żyły, a politycy tylko je wypuścili. To co się dzieje w tej chwili za naszą wschodnią granicą pokazuje rzecz w całej pełni. Jeśli ta kula śniegowa jeszcze trochę urośnie problem będziemy mieli wszyscy.
Geopolitycznie współczesna Rosja próbuje nawiązywać do dwóch, a nawet trzech, państwowości: Złotej Ordy, z której to tradycji politycznej wyrosła, Państwa Moskiewskiego, przeobrażonego w Cesarstwo i mającego ambicje bycia kontynuatorem Bizancjum, i wreszcie XX-wiecznego państwa bolszewików. Wszystkie te wymienione zjawiska historyczne miały swoje aspiracje globalne, wszystkie nastawione były na ekspansję i podbój, nie zaś na tworzenie społeczeństwa. Oczywiście w historii Rosji były różne epizody i zakręty, były też rzeczy ciekawe jak literatura i kultura, które weszły do światowego dziedzictwa.
Niemniej warto zwrócić uwagę, że Rosja bardzo mało odwołuje się do kupieckich republik Nowogrodu czy Pskowa, a przy tym całkowicie lekceważy tą część historii, która dotyczyła Rusi Kijowskiej, pomijając sytuacje, w których chodzi jej o aspiracje terytorialne czy państwowe do Kijowa. To ważne, bo pokazuje czym to państwo chciałoby być.
Nie idealizuję Ukrainy, ona też ma problemy z historią, dużo w niej Bandery, mało Rusi Kijowskiej i dobrze by było, by kiedyś Ukraińcy o tym pomyśleli. Dzisiejszy czas nie pozwala im chyba na taką refleksję, chociaż każdy czas jest dobry na unicestwienie demonów nowoczesności, które okazują się być całkiem starej daty.
/mdk