„Ta nauka historii to jakaś pomyłka! – narzekała znajoma – Po co męczyć tym dzieci? Czekam na moment, kiedy nie będą musiały się jej uczyć.” We mnie – humanistce – serce zamarło. Co prawda nie byłam znowu taka z historii dobra, daty z pewnymi oporami wchodziły mi do głowy, żeby tam zbyt długo nie pozostać, ale nigdy nie wątpiłam w to, że przeszłość warto znać. A im dłużej żyję, tym bardziej jestem o tym przekonana. Znajomej, nota bene, dobrze wykształconej i z wielkiego miasta, tej pewności brak.
Zastanawiałam się skąd ta niechęć do historii. Czy to tylko pokłosie złych wspomnień ze szkoły (znajoma to ścisły, matematyczny umysł, pewnie historia jej „nie leżała”)? Czy wpływ niektórych mediów i pewnych autorytetów, co to kontestują potrzebę nauki historii i mają alergię na nowy przedmiot o przebojowym skrócie? Czy to wina trendu zakłamywania historii za pomocą całkiem ciekawych, dobrze napisanych artykułów, zamieszczanych na różnych portalach z historią w nazwie? Czytając je potrzeba wiedzy, żeby odsiać ziarno od plew, wyłuskać prawdę, wyłapać, gdzie kończy się obiektywna, a zaczyna bardzo subiektywna, zideologizowana ocena dziejów. Taka, za pomocą której, w zależności od aktualnego zapotrzebowania, można wcisnąć czytelnikowi niemal alternatywną wersję historii. Tu zacytuję Orwella: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”.
Bez rzetelnej wiedzy być może nasze dzieci, a już z pewnością wnuki, będą głęboko przekonane, że to Polacy, a nie Niemcy odpowiadają za Holocaust. Uwierzą w prześladowanie tej czy innej grupy w przeszłości, bohaterów będą miały za bandytów, a najeźdźców za patriotów. Wszystko to już było i nieźle się sprawdzało. Teraz narzędzia do manipulacji coraz to nowocześniejsze, a poziom ogólnej wiedzy jakby coraz niższy.
Sęk w tym, że żyjesz tak jak wierzysz, a decydujesz wedle swojego rozumienia i wiedzy o świecie. Jak przesłanki będą fałszywe, to i wnioskom będzie daleko do prawdy. A jak prawdy nie ma, to i wolności brak.
/mdk