Po fejsbukach wędruje sobie zdjęcie i ściska serce. 15-latek, skazany na śmierć z powodu choroby nowotworowej tuli młodszego, bardzo zapłakanego brata. Jak wynika z opisu chce go ukoić i przeprosić, że nie ma już sił do walki z chorobą, która wróciła z niszczycielską mocą po dwóch latach. Oglądający są poruszeni, a ja zadaję sobie pytanie kto u licha to zdjęcie w sieci umieścił - ojciec? wujek? przyjaciel rodziny?
I co chciał osiągnąć - wycisnąć łzy z oczu licznych obcych ludzi? Uzewnętrznić swoje przeżycia i uzyskać „wsparcie”? Gdzieś w tle pojawia się pytanie, czy fotka i historia z nią związana są prawdziwe. Duża szansa, że tak, bo po pierwsze nauczyliśmy się natychmiast informować świat o tym, co nam się przytrafia - i o bzdurach, i o ważnych rzeczach - i przekroczyliśmy w tym wszelkie granice. Po drugie zdjęcie wygląda na autentyczne - ze swoją niedoskonałością warsztatową i zarazem prawdziwością uczuć chłopców.
Jako fotograf wiem, że najlepsze są te zdjęcia, na których uchwyci się autentyczną relację i emocje. To nas - istoty społeczne - przyciąga i porusza. W zdjęciu rzeczonych braci zwaliła mnie z nóg jego bolesna intymność, która nie powinna była zostać ujawniona obcym ludziom. Mnie jako matce trudno było na to patrzeć. Nie wiem też, czy jako fotograf potrafiłabym nacisnąć spust migawki, będąc świadkiem takiego cierpienia, bo są zdjęcia których nie powinno się robić. Dylemat czy w takich chwilach fotografować, czy się wstrzymać, nie jest nowy. Niemniej wydaje się, że dziś ludzie uzbrojeni w komórki, wyposażone w coraz doskonalsze aparaty, pewnych pytań sobie nie zadają. Robią zdjęcie i, co ważniejsze, natychmiast puszczają je w świat.
Sprawa dzielenia się na społecznościówkach życiem swoim i swoich bliskich powraca jak bumerang. Tym mocniej dający w głowę, gdy dotyczy dzieci. Wiele felietonów już o tym napisano i na tym, który Państwo właśnie czytacie z pewnością się nie skończy.
Na koniec jeszcze taka historia w temacie zdjęć. W amerykańskim sądzie toczy się aktualnie wyjątkowa sprawa. Vanessa Bryant, która w katastrofie helikoptera w styczniu 2020 roku straciła męża - słynnego koszykarza Koby’ego i 13-letnią córkę Giannę, pozwała hrabstwo Los Angeles za „emocjonalne cierpienie”, które sprawiła jej informacja, że strażacy, biorący udział w akcji ratunkowej, pokazywali sobie później w ramach rozrywki zdjęcia ciała jej męża i córki. Zdjęcia zrobione prywatną komórką i zachowane „na pamiątkę” przez jednego z nich.
Vanessa Bryant - kobieta dorosła, znana i majętna - dochodzi swoich praw i domaga się szacunku dla swoich bliskich. Przed jaki sąd i kogo ma pozwać mały zapłakany chłopiec, którego tragedia stała się „rozrywką” dla tysięcy ludzi z całego świata? I tak wiele innych dzieci, które dzięki niedyskrecji swoich opiekunów stały się na krótszą lub dłuższą chwilę internetowymi celebrytami?
/mdk