W ostatnim tygodniu pojawiła się w tzw. przestrzeni publicznej wypowiedź kard. Pietro Parolina dotycząca wojny na Ukrainie. Zdanie na temat konfliktu kardynał zawrzeć miał w wywiadzie dla włoskiego dziennika „La Stampa”.
Rzadko to robię, niemniej teraz zacytuję fragment będący przedmiotem gwałtownych reakcji medialnych, ale i pewnego społecznego zaniepokojenia – także katolików, przytoczony przez serwis KAI w dniu 7 kwietnia:
Społeczność międzynarodowa chce uniknąć eskalacji, dlatego do tej pory nikt nie interweniował osobiście, ale widzę, że jest wielu, którzy wysyłają broń. To jest straszne, bo może spowodować eskalację, nad którą nie będzie się dało zapanować. Ale zasada obrony uprawnionej [inne tłumaczenie: obrony koniecznej – przyp. KAI] pozostaje.
Tu dodam kilka słów wyjaśnienia, pewnie dla części z nas niepotrzebnego, ale żeby nie było. Osoba wypowiadająca się jest sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej, funkcja ta odpowiada randze premiera. Nieoficjalnie uważa się osobę piastującą to stanowisko za drugą po papieżu w Kościele. Bywało, że kardynałowie ją piastujący byli wybierani papieżami. Ostatnim z nich był Eugenio Pacelli, czyli Pius XII. Możemy więc założyć, że osoba tej rangi, wypowiadając się publicznie, nie powinna głosić poglądów i opinii zupełnie prywatnych bez uprzedniego podkreślenia takiego zamiaru. Tu tego chyba nie było. Poza tym waga spraw, o których kardynał się wypowiadał, raczej wyklucza sferę „prywatności”.
Spróbuję podejść do sprawy bez emocji, chociaż niekoniecznie przychodzi mi to łatwo. Po pierwsze kardynał Parolin uznaje prawo do obrony koniecznej, czyli odparcia za pomocą wszelkich dostępnych środków napaści wroga, po drugie niepokoi się tym, że napadnięty kraj pozyskuje środki do obrony, które dostarczane są mu czy to za darmo, czy to za pieniądze, przez państwa, które godzą się lub chcą to robić. Oczywiście z jednym się zgadzam – wojna eskaluje przemoc, zwiększenie środków militarnych w obiegu eskaluje napięcie, może brutalizować rzeczywistość i wywoływać destrukcyjnie społecznie skutki, Np. dostarczona broń może wpaść w ręce pozapaństwowych grup, band czy gangów, które będą jej używały do niecnych celów, ale jest to w tym wypadku okoliczność szczególna, podobna do tej gdy ktoś całkowicie legalnie kupi sobie siekierę do rąbania drwa, a w jakichś okolicznościach zostanie ona przez kogoś użyta do rozpłatania innemu głowy. Czy taka ewentualność, bądź co bądź mieszcząca się w granicach prawdopodobieństwa, skutkuje zakazem sprzedaży i posiadania siekier?
Wojna jest złem i tu zgoda, ale prawo do obrony, to prawo do obrony. Jeżeli mnie napadnięto, to mój sąsiad uważając, że dzieje mi się krzywda, nie tylko ma prawo pożyczyć mi swoją siekierę, bez obawy, że przyczyni się ona, do szkody lub śmierci napastnika, ale ma on prawo, jeśli uzna, że chce sam się też narazić, przyjść mi z pomocą czynną, czyli razem będzie nas dwóch i prawdopodobnie będziemy dysponować dwoma siekierami. Czy to będzie „straszne” – bo takie słowo pada w wypowiedzi kardynała? Może, ale chyba nie wynika z tego fakt, że mam się dać zabić.
Piszę oczywistości, czując się przy tym mocno niezręcznie, bo odmawiam prawa do pełnej racji wysokiemu kościelnemu dygnitarzowi. Wchodzę w ten sposób na pewien wyższy stopień polemiki. Otóż konstruując taką wypowiedź kardynał sam sprowokował reakcje i smutno mi, że muszę to napisać, ale w mojej opinii, nie ma on racji i tyle. I nie chodzi akurat o moje osobiste opowiedzenie się po którejś ze stron obecnego rosyjsko – ukraińskiego konfliktu.
Co do dyplomacji watykańskiej, to nie pierwszy przypadek pewnego braku roztropności z jej strony. Pamiętamy sprzeciw wobec polityki wschodniej Watykanu, prowadzony przez kardynała Wyszyńskiego i odwrót od niej za pontyfikatu Jana Pawła II. Wcześniej też bywało różnie. Roman Dmowski pisał w swojej „Polityce Polskiej i Odbudowaniu Państwa” o tym, że jeszcze w 1918 roku, w rozmowach z prałatami watykańskimi, słyszał upomnienia, że walka o niepodległość Polski jest błędem, a swoją przyszłość winna ona wiedzieć o boku Habsburgów. Historia, na szczęście dla nas, poszła po myśli Dmowskiego.
Kręte bywają ścieżki polityki, także watykańskiej, na szczęście bycie katolikiem to coś więcej.
/mdk