Świat wirtualny, wszelkie media społecznościowe i serwisy internetowe kuszą swoją dostępnością. Założyć konto jest bardzo łatwo. Stworzyć na nich coś większego nieco trudniej. Niektórym się udaje i korzystając z tych dobrodziejstw, chcą głosić światu dobrą nowinę. Jednak należy pamiętać, że jesteśmy tam tylko gośćmi. Jeden klik i Cię nie ma…
Nie tak dawno środowisko katolickie obiegła informacja, że konto Tomasza Samołyka w serwisie YouTube zostało zhackowane a później usunięte. Jest to postać dość rozpoznawalna w tym kręgu. Ponad 100 tysięcy subskrypcji, kilkanaście tysięcy polubień i obserwujących w social mediach. Dwuetapowa weryfikacja, częste zmienianie haseł i inne podobne zabezpieczenia nie wystarczyły. Ktoś przejął jego kanał. Historia ta kończy się jednak happy endem. Po kilku dniach udało się odzyskać konto i wrócić. Czego może nas nauczyć sytuacja „łysiejącego katolika”?
Na pewno zadbania o bezpieczeństwo w sieci. Ale nie tylko… Może również skłoni nas do refleksji, że mając kanał w serwisie YouTube, prowadząc fanpage’a na Facebooku czy tworząc kontent na Instagramie lub TikToku jesteśmy malutkimi trybikami wielkiej maszyny? Że w sumie z jednej strony to dobrze, iż istnieją takie formy medialne i możemy z nich korzystać docierając do milionów osób, ale z drugiej jesteśmy ciągle od kogoś zależni? Że jak Markowi albo Elonowi się coś nie spodoba, to jedną decyzją zmiotą nas z planszy?
Pewnie zapytacie – jakie w takim razie widzisz alternatywy? Szczerze? Nie wiem. Nie mam pojęcia czy w dzisiejszym wirtualnym świecie istnieją jeszcze miejsca, gdzie człowiek nie będzie od nikogo zależny. Chcąc nie chcąc, tak jak w prawdziwym życiu, również i w tym internetowym „jesteśmy tu tylko na chwilę”, nie zapominajmy o tym.
/mdk